
-
Dlatego że film trudno skategoryzować, a więc i sprzedać jako produkt zaspokajający konkretne potrzeby, nie wszedł on w Polsce do kin, tylko od razu na platformę Prime Video. Tam diabełek w fikuśnym pudełku czeka na rozpakowanie.
-
Niezwykle bogaty i staroświecki film w najlepszym znaczeniu tego słowa. Scorsese od lat nie nakręcił tak udanej opowieści, każącej nam się przejąć krzywdą Pierwszego Narodu w nieznanym dotąd ujęciu. Powstał epicki, rewizjonistyczny fresk z historii Stanów Zjednoczonych, a zarazem pełny niepokoju kryminał, którego śledztwo postępuje zawsze krok za widzem.
-
Jak to jest, że filmy tego reżysera są większe i głębsze niż inne? Nawet pozostałe tytuły pochodzące z tego samego Studia Ghibli nie mają w sobie tyle tajemnicy, ile zawiera na ekranie Hayao Miyazaki. Najnowszy, "Chłopiec i czapla", nosi w sobie jego poprzednie dzieła, a zarazem jest niepowtarzalny. Testament mistrza, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
-
Z premiery "Zielonej granicy" Agnieszki Holland w Wenecji wychodziliśmy w ciszy, zapłakani.
-
"Priscilla" Sofii Coppoli, pokazana premierowo na 80. Festiwalu Filmowym w Wenecji, oddaje siłę dziewczyńskiego zauroczenia. Każda z nas na jakimś etapie życia spotkała swojego Elvisa, który przesłonił jej świat. Żona króla rock'n'rolla tak wolno budzi się z tego snu, że nie starcza seansu.
-
Nie trzeba kręcić biografii Kory, żeby nakręcić film o Korze. O burzycielskiej energii, kobiecości bez szablonu, o buncie. "Imago" Olgi Chajdas portretuje alternatywną scenę artystyczną Trójmiasta drugiej połowy lat 80. Lena Góra gra postać wzorowaną na własnej matce Eli Górze.
-
W "Reality", w przeciwieństwie do większości thrillerów, nie ma ostentacji, do której przyzwyczaiło nas kino gatunkowe. To film niezwykle skromny, ale o dużych ambicjach. Sydney Sweeney, gwiazda "Euforii" i "Białego Lotosu", gra tak, że nawet tylko dla niej warto byłoby go obejrzeć.
-
Poszedł na skróty. Może dlatego, że kiedyś kolejne tytuły studia pojawiały się co kilka lat, a teraz po jeden-dwa rocznie? Choć niby wie, że kominek wypala się dłużej niż zapałka.
-
Jeśli obejrzany film zostawia ślad w oku patrzącego, to "Kobieta na dachu" wypala jasną plamkę w źrenicy.
-
Dramaturgia tej opowieści poprowadzona jest zaś tak, by poszczególne postaci spowiadały się przed kamerą i to widz jest jedynym, który ma szansę im wybaczyć.
-
Jest jedna rzecz niebezpiecznie trafiona w filmie Bertuccelli - prośba do księdza, żeby powiedział parafiance coś mądrego: Niech to będzie jedna myśl, ale głęboka, a nie tysiąc średnich. Przykro mi, że współczesne kino francuskie nie jest jeszcze na to gotowe.
-
Twórcy "Dnia czekolady" widać zapomnieli, jak to jest być dzieckiem, więc prawią morały, idealizują lub demonizują emocje najmłodszych.
-
O dziwo, najlepszą decyzją obsadową okazał się Will Smith w roli Dżina. Nie spodziewałam się, że jest w stanie zagrać choćby przyzwoitą rolę, a tę muszę nazwać wręcz wybitną, mogącą rywalizować z pamiętną kreacją Robina Williamsa, stojącego dotąd na szczycie wśród filmowych dżinów.
-
W japońskim oryginale film nazywa się "Netemo sametemo - Nawet jeśli to ty", co brzmi bardziej jak tytuł romcomu. Tym gatunkiem jednak "Asako..." zdecydowanie nie jest. Perypetie bohaterki nie są ani zabawne, ani też nie zmierzają do tradycyjnie pojętego happy endu, chyba żeby za taki uważać rozczarowanie własną fantazją.
-
Nędzne skrawki ich scenariusza nie zostały także wzbogacone o filmowe mięso na etapie realizacji, więc efekt końcowy jest twardy i nieświeży. Przygotował go reżyser James Kent, który na jednym ogniu chciał upiec nie dwie, lecz cztery pieczenie - ostatecznie wszystkie stają w gardle jak podeszwa.
-
W efekcie powstał film nie do końca spełniony, choć intrygujący, złożony z kilku znanych chwytów i z paru magnetyzujących obrazów. Co nieczęste w polskim kinie, jest to zdecydowanie film do słuchania, bo znakomicie skomponowano i zmontowano dźwięk z muzyką w jedną, płynnie deformującą się tkankę, okrywającą świat przedstawiony niepokojem.
-
Oddając sprawiedliwość Pennie, trzeba powiedzieć, że udaje mu się zbudować napięcie, mimo że cały czas dobrze wiemy, iż bohater przeżyje. Film ma dobre tempo i brzmienie blockbustera - kompozycje Josepha Trapanese przypominają patosem te, które stworzył do "Niepamięci" z Tomem Cruisem czy "Zbuntowanej" z Kate Winslet.
-
Może to dziwne, że 62-latek rozmawia z widzem, jakby się żegnał, ale przecież w jego twórczości zamyka się już epoka. Zdążył zrealizować kilka, jeśli nie kilkanaście, przełomowych filmów, które zmieniły wyobrażenia o estetycznych i etycznych granicach kina. Toteż na tym gruncie właśnie - estetycznym i etycznym - ubitym własnoręcznie przez cztery dekady, von Trier lekko tańczy walca drogowego, przejeżdżając resztki złudzeń na swój temat.
-
-
Jeśli więc "Utoya" to perspektywa skrajnych emocji i wyalienowana perspektywa osaczonych na wyspie, to "22 lipca" Paula Greengrassa jest bardziej wyważonym i rozległym obrazem zdarzeń tego dnia i wielu kolejnych. Pokazuje ich przyczyny, konsekwencje i wyraża wiarę w to, że po traumie można odżyć, a cierpieniu zapobiec. I chyba właśnie tę nadzieję odbierają nam niektóre filmy.
-
Jest ten film pełen feministycznej siły, pokazującej jak wychowanie kobiet do empatii kończy się uzależnieniem emocjonalnym i wyrządzaną samej sobie krzywdą. Przejmowanie uczuć mężczyzny to temat nieobecny dotąd w polskim kinie - tu otrzymał wreszcie niezwykle ekspresyjną, dotkliwą formę.
-
Można zatem uznać "biopic" szwedzkiej pisarki za łzawy melodramat, którego atrybutami są: cudzołóstwo, uwiedzenie niewinnej dziewczyny przez dużo starszego kobieciarza, nieślubne dziecko, stygmatyzacja samotnej matki, bieda... Być może dla widza podatnego na wzruszenia ta warstwa opowieści będzie wystarczająca, jednak nie mam wątpliwości, że rzeczywista bohaterka, znana z pełnego radosnej energii podważania schematów, nie byłaby zadowolona z płaskiego portretu.
-
Najciekawszym pytaniem, wynikającym z tego dokumentu - na pierwszy rzut oka banalnego i bawiącego się ciekawostkami - jest to, jak w ogóle kontrolować przepływ treści w Internecie i jaki kodeks powinien tu obowiązywać.
-
Sposób animacji 2D jest tu znacznie uproszczony w porównaniu z dziełami japońskimi, ale ujęcia są bardziej skomplikowane, montaż bardziej dynamiczny, a akcja popychana do przodu tak intensywnie, że momentami niewprawny widz może zagubić się w wielowątkowej narracji.
-
Reżyser zakochał się chyba we własnym pomyśle, do ostatniej minuty każąc nam zrywać boki ze sztubackiej zabawy w udawanie białego przez telefon.
-
-
-
Wychodząc z kina, będziecie za to chcieli wrócić do genialnych książek Kapuścińskiego. Przeczytać je na nowo albo po raz pierwszy. Myślę, że zanucicie również piosenki ze świetnej ścieżki dźwiękowej. A że będziecie również, jak to mówili na froncie w Angoli, trochę "confusao"? Cóż, jak przekonują w finale bohaterowie filmu, dezorientacja też może pozytywnym, umacniającym doświadczeniem.
-
Niestety, Sieriebriennikow i jego ekipa również ściszają muzykę, zamiast zarazić nią cały świat. Próbują pokazać, że rosyjski punk wyrastał na podobieństwo swoich kosmopolitycznych braci. Ale ostatecznie spiłowują tylko pazur sztuki, która wyprzedziła Pierestrojkę.
-
Po 9 latach od "Fantastycznego Pana Lisa" Anderson, posługując się tzw. "zdalną reżyserią", doszedł do niebywałej kondensacji swojego autorskiego stylu i perfekcji warsztatowej lalkowego planu.
-
Niestety, doświadczenie producenckie i artystyczne nie przełożyło się na panowanie nad całością filmu.
-
Reżyser kina dla młodzieży, Dennis Bots podjął się trudnego zadania, jakim jest opowiadanie o historii religii w formule filmu przygodowego.
-
Fascynujące, jak małymi środkami reżyser tka gęstą sieć wrażeń obieranych przez skazaną na odosobnienie Louise.
-
Dzieło wyjątkowe, poruszające emocjonalnie, oryginalne plastycznie.
-
Dokumenty Borowskiego są pozbawione zamiłowania do osobliwości, nie mają w sobie cienia klasowej pogardy, za to dowodzą, że największe owoce przynosi ciekawość i współodczuwanie. Rzadkie zjawisko w biegnącej ku podium masie filmowych zwycięzców i olimpijczyków.
-
Eksploatacja zwierząt przez ludzi i produkcja mięsa rzadko bywa tematem kina dla dzieci. Stąd oryginalność norweskiej produkcji, nawet jeśli film jest staroświecki. Niedzisiejszy z premedytacją, w bardzo konkretnym celu. Bo to straszne, "stwierdza polna mysz, że zwierzęta zjadają siebie nawzajem, gdy mogłyby sobie pomagać".
-
Żeby naprawdę zanurzyć się w doświadczeniu "Czerwonego żółwia", trzeba porzucić toporne narzędzia.