Dariusz Arest
Krytyk-
Wierna adaptacja świetnego komiksu zrealizowana pod czujnym okiem twórcy oryginału - Neila Gaimana. Efekt jest dość nieciekawy.
-
Obrazy pełne harmonii, kojący głos zza kadru, brak konfliktu i zero napięcia. Po dziesięciu 20-minutowych odcinkach medytacyjnego "Świata spokoju" mam ochotę gryźć i drapać.
-
Pierwszy w historii animowany zwycięzca Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Film powstawał 14 lat i opowiada o świecie, którego już nie ma, a może nigdy nie było.
-
Jak na produkcję Michaela Baya przystało, dzieje się tu jednocześnie bardzo mało i o wiele za dużo. "Songbird" ignoruje nudę jako podstawowe doświadczenie czasu zarazy i stawia na akcję, trochę przypadkowo staje się pandemicznym midnight movie.
-
"Joker" miał stylówkę "Taksówkarza", ale jego duszę można znaleźć w "Pierwszym reformowanym". Paul Schreder, scenarzysta kultowego filmu Martina Scorsese, kolejnego szukającego odkupienia bohatera wpycha na ścieżkę samozagłady.
-
W ostatniej części "Gwiezdnych wojen" na ekranie pojawiają się wszyscy i dzieje się wszystko. Ale dług, który Disney zaciągał cztery lata temu u fanów, dziś spłaca w bardzo przeciętnym stylu.
-
Rozszalałe żywioły ekspresjonistycznego kina i gotyckiej literatury otaczają wyspę, na której dwóch mężczyzn dusi się w swym towarzystwie i ślepnie od światła tytułowej "Latarni", która równie dobrze mogłaby emitować w przestrzeń wiązkę mroku.
-
W świetnym "Parasite" biedacy nie czują do bogaczy ani nienawiści, ani zazdrości. Zderzenie klas przypomina tu spotkanie odległych cywilizacji, które prowadzą na swój temat badania etnograficzne, mówią wspólnym językiem, ale są sobie niemal biologicznie obce.
-
W nowym "Królu Lwie" zwierzęta ciągle gadają, ale trochę jakby miały zadrutowane szczęki. Efekt przypomina czasem te bezdennie smutne cyrkowe widowiska, w których niedźwiedzie grają w karty i siadają na krzesłach.
-
Ryusuke Hamaguchi nikogo zaskoczyć nie próbuje. Wielkie uczucie, tragedia i zwroty akcji są u niego jedynie symbolicznymi znakami, które służą zadaniu pytań o naturę miłości.
-
Staje się bezwstydnie szczery w swoim autotematyzmie, wzruszony podejmowanym przez siebie heroicznym wysiłkiem scalania dwudziestu filmów w jedno doświadczenie. Wzruszenie mi się udziela, wierzę we wszystko.
-
Ponura rzeczywistość upadającego ZSRR nagina się w "Lecie" do charyzmatycznych bohaterów. Mutuje w mieszankę nowofalowego romansu i musicalu, w którym wrodzy współpasażerowie z miejskiego autobusu posłusznie odśpiewują chórki.
-
"Avengersi" nie zawracają sobie głowy udawaniem opowieści niezależnej od gigantycznego biznesplanu. Film zaczyna się od środka, kończy w połowie i naszpikowany jest odwołaniami do innych marvelowskich produkcji.
-
"Trzy billboardy", które nie brzydzą się slapstickiem, ostatniej nadziei na ocalenie upatrują w humorze i z pewnością nie zgłaszają pretensji do "poważnego realizmu".
-
Każda z gwiazd jest tu znakomita, nawet jeśli każda znakomita jest na trochę inny, niekoniecznie spójny z innymi, sposób.
-
Wszystkie filmy Lanthimosa opierają się na podobnym chwycie, jakimś lekkim przesunięciu. Coś tu jest inaczej, jakby w czasie naszej nieobecności ktoś wszedł do pokoju i przestawił kilka przedmiotów.
-
Bohaterowie "Botoksu" parzą się z psami, gwałcą pacjentki na stole operacyjnym i układają na półce rzędami dogorywające płody. Dla mocnego efektu Patryk Vega gotowy jest na wszystko - może z wyjątkiem rzetelnie wykonanej filmowej roboty.
-
Nowy "Blade Runner", jak wszystkie wspólne filmy Villeneuva i autora zdjęć Rogera Deakinsa, wygląda fantastycznie. Za fantastycznymi obrazami zionie jednak pustka.
-
Zbyt dużo czasu ekranowego zmarnowano na udawanie, że twórców obchodzi los zbłąkanych wędrowców i że wciąż bawi ich zabawa w kotka i myszkę, jaką urządza sobie z nimi zmiennokształtny kosmita.
-
Jest zrealizowany świetnie. Kapitalnie zagrany przez dziecięcych aktorów, inteligentnie i świadomie korzystający z inspiracji współczesnym światowym kinem.
-
Łączy wiktoriański romantyzm z orientalnym erotyzmem i jest to uwodzicielska mieszanka, która szybko uderza do głowy.
-
Nie daje się on łatwo nanieść na mapę światowego kina, a kina polskiego w szczególności.
-
Jest dym, ale nie ma ognia.
-
Konwencjonalny i stonowany aż do chorobliwej bladości, ale bardzo mu z tym do twarzy.
-
Nie zawraca sobie głowy "historycznym realizmem", który koniec końców zawsze pozostaje nieweryfikowalnym konceptem. Zamiast prawdy o niedostępnej rzeczywistości, zamierza się na prawdę o opowieści.
-
Sprawdza się jako niezobowiązujące kino kumpelskie, wizualna recenzja minionej epoki i rodzącej się za nią nostalgii, ale jako opowieść o poszukiwaniu własnego głosu i przekraczaniu społecznych barier film zgłasza pretensje, którym nie jest w stanie sprostać.
-
Wizualnie film działa jak należy: niektóre obrazy dają porządnego kopa, inne są raczej jak szpilka powoli wbijana pod paznokieć. Ale wątła jest niestety podpora tej konstrukcji - zaznajomieni z regułami gry widzowie będą się spodziewać nieuchronnego fabularnego twista.
-
Jeśli "Labiryntowi..." udaje się czegoś dowieść, to może tego, że porządnie zrobiony, słuszny film na ważny temat może być przy okazji filmem całkowicie zbędnym.
-
Wakacyjny romans między nieokrzesanym buntownikiem a ekscentrycznym romantykiem to temat mocno przez kino wyeksploatowany, a reżyser i scenarzysta Andrew Steggall nie próbuje uciekać od klisz.
-
Dzieciaki dostają film, jakich w zasadzie już się nie produkuje - bez przedawkowania brutalności, słodyczy i odwołań do świata popkultury, inteligentny, oparty na charakterach.
-
Choć może trudno w to uwierzyć, film dostarcza sporo niezłej rozrywki.
-
Lalonde zbyt często ratuje się filmowym konwenansem i kliszami, zamieniając tytułową orgię w serię monogamicznych zbliżeń, grzecznie uzasadnionych głęboko skrywanymi uczuciami.
-
W opowieściach o dzieciństwie horror i bajka zwykle sąsiadują ze sobą i składniki te ciężko jest wyważyć. Widać to zwłaszcza w finale "Wszystkowidzącej" który szeroko otwiera furtkę dla ewentualnej kontynuacji, ale pozbawia widowisko charakteru.