-
Także - można było spodziewać się więcej, bo potencjał jest tu ogromny, ale z drugiej strony jest to projekt odważny, nakreślony szerokim gestem, który mógł polec na tak wiele sposobów, że ostatecznie trudno nie doceniać tego, co otrzymaliśmy. Jest w tym może i za wiele ekonomicznej kalkulacji, ale równocześnie sporo wyobraźni i wdzięku.
-
Do pewnego momentu "Gada" ogląda się jak obyczajówkę. Jest co prawda morderstwo, śledztwo i podejrzani, ale tyle samo czasu twórcy poświęcają życiu prywatnemu policjanta prowadzącego dochodzenie - Toma, na którego koledzy wołają "Oklahoma", bo ponoć świetnie tańczy.
-
Reżyserowi nie udało się przebić głębiej, bo zbytnio skoncentrował się na maestrii formy i kreowaniu dusznej, wręcz mistycznej atmosfery tajemniczości - jakichś wspólnot dusz, przepływu duchów, astralnych więzi. Ostatecznie więc zamiast intrygować i komplikować potencjalne odczytania, cała warstwa symboliczno-ezoteryczna sprowadza się do prostych i nazbyt ciężkich metafor.
-
Choć film chce być w pierwszej kolejności sprawnym kinem gatunkowym, to jako takie nie do końca się sprawdza. Nie ma bowiem klasycznie rozpisanej fabuły, akcji poprowadzonej w taki sposób, by wciągała w wielowarstwową, gęstą intrygę szpiegowską. Zresztą to największa wada "Doppelgängera" - to, co bierze z konwencji, jest sztampowe i nadmiernie powtarza tropy doskonale znane z innych, podobnych realizacji. Co więcej, akcja często się rozmywa.
-
Barbie od początku była polityczna. Z czasem stała się jeszcze bardziej, nie ma więc co się dziwić, że film Gerwig jest jednym z najbardziej rozpolitykowanych filmów ostatnich lat. Mówi rzeczy słuszne i należy mieć nadzieję, że będzie to mieć jakąkolwiek siłę przebicia.
-
To kino pomyślane pod dużą widownię, która szuka w kinie wzruszenia, ciepła i pocieszenia. I z pewnością wielu widzów to właśnie w dziele Dębskiej odnajdzie. Co nie znaczy, że to film w pełni spełniony. Bo choć pełen dobrych ról i ciekawej koncepcji wizualnej, to niejednokrotnie razi niejasnościami scenariuszowymi - skrupulatnie przygotowywana kulminacja zupełnie nie robi wrażenia, wręcz nie do końca jest zrozumiała.
-
Bochniak jest w stanie zafundować widzom pełną adrenaliny przejażdżkę po tej zbudowanej z celuloidu, zapożyczeń i konwencjonalnych rozwiązań rzeczywistości, która ma wciągać jak magma - w spiralę złych decyzji bohatera, zaskakującą intrygę, katalog kolorowych typów i podnoszące ciśnienie zwroty akcji. Kino na pełnej.
-
Pocieszeniem pozostaje fakt, że na trop historii Pileckiego wpadli już ponoć amerykańscy producenci. Może oni będą potrafili wydobyć z jego biografii coś więcej.
-
Ważną role odgrywają w tej historii szachy. To gra oparta na precyzji i inteligencji, która z ograniczonej liczby figur potrafi zbudować nieskończoną liczbę partii. Film Prudovsky'ego coś z tej gry czerpie. Ma równie precyzyjny i inteligentny scenariusz. I z dobrze rozpoznanych w kulturze motywów potrafi skonstruować całkowicie niepowtarzalną historię, a ta w odpowiednim momencie potrafi utrzymać nasze emocje w szachu.
-
Wielu dialogom można zarzucić sztuczność i brak odpowiedniej dramaturgii. Niektóre wątki wypadają zwyczajnie nieprawdopodobnie, inne cierpią na nadmierną dramatyczność, reżyserii zbyt często brakuje klarowności, a fabuła ostatecznie grzęźnie w najbardziej typowych rozwiązaniach. Mimo to, całość ogląda się naprawdę nieźle.
-
Nolan detonuje filmową bombę, której fala uderzeniowa rozrywa nerwy, kurczy mięśnie i uderza w bębenki uszne - tworząc biologiczno-fizjologiczną reakcję łańcuchową. Ta sprawia, że przez ponad trzy godziny seansu "Oppenheimera" siedzimy zafascynowani na skraju kinowego fotela.
-
Sądząc po temperaturze sporów wokół filmu Nykowskiego - cel został osiągnięty, a wspomnienie lektur i filmów z młodzieńczych lat wciąż jest żywe.
-
Nawet leciutko zarysowana fabularna intryga potrafi wciągnąć - budowana jest bowiem w zaskakująco klasyczny, wręcz hollywoodzki sposób. Ale gdy tylko otrząśniemy się z tego przyjemnego stanu, pozostaje pustka. Bo ostatecznie film ma do zaoferowania dość oczywista puentę: "największym skarbem jest miłość".
-
Niewiele jest filmów, które tak blisko trzymają się rzeczywistości i tak dobrze ją rozumieją. Prawdy nie ma bowiem w słowach, nie ma w obrazach - jest jedynie abstrakcją, doraźną wersją wydarzeń, która ma pasować do stworzonego wzorca.
-
Statyczne kadry Diop, bohaterzy zamienione w retoryczne figury sprawiają, że całość jest zbyt koturnowa, zimna i wykalkulowana - całość sprawdza się jako intelektualna rozprawka na temat, ale niekoniecznie jako emocjonująca historia, która ma nas poruszyć.
-
Anioł Giordano zwykł mawiać, że "anioł też człowiek". Natomiast bohaterowie "Prawdziwego życia aniołów" udowadniają tezę odwrotną, że człowiek też niekiedy bywa aniołem. I jest nim nie tylko poświęcająca się dla męża żona, ale także stary kumpel, który pamiętał o koledze i dał mu do zagrania rolę na miarę jego talentu.
-
Reżyser, Szymon Ruczyński, potrafił opowiedzieć o tej tragedii, naszej obojętności, ale także zaangażowaniu, w sposób celny, a jednocześnie niezwykle prosty.
-
Stawka bowiem jest tu niezwykle wysoka. Jest nią bowiem sama esencja kina. Szanujmy więc "Johna Wicka", bo filmy takie jak te przypominają nam, czym w zasadzie jest kinematografia.
-
A humor, sens, logika? To w "Ślubie doskonałym" niestety tylko chwile, chwile, tak ulotne jak motyle.
-
Być może nie udałoby się to twórcom, gdyby nie fenomenalny Brendan Fraser. Aktor wraca w glorii chwały, oddając roli całe serce, ale, jak się zdaje, wkładając w nią również własne doświadczenia - opowiedziane po cichu, smutkiem i rezygnacją. Może właśnie dlatego jest to tak przejmujące i - koniec końców - szczere.
-
Jedynym pożytkiem z seansu "Białego szumu" jest uświadomienie, że postmodernizm jako zbiór problemów i prądów myślowych jest dziś całkowicie nieaktualny, a wyprodukowana przez ówczesnych artystów estetyka stała się dziś mową powszechną. Jest niczym tytułowy "biały szum", z którego konwencjonalności na co dzień przestaliśmy sobie zdawać sprawę.
-
Guadagnino wykorzystuje zatem kontrowersyjny motyw kanibalizmu tylko po to, by zamienić go w pakiet metafor. Jak mnogość potencjalnych odczytań jest imponująca, podobnie jak spójność każdej z dostępnych opcji, tak ostatecznie rozczarowuje fakt, że ciało, krew, włosy i mięso są tylko ekranem, na którym wyświetla się kolejny film o rubieżach Ameryki.
-
Mimo że nie wszystko w serialu się zgadza i spokojnie można byłoby popracować nad scenariuszem, to pomysł i wykonanie są naprawde na wysokim poziomie. Kolejny polski hit Netfliksa? Oby!
-
Kolejny raz okazało się, że gdy się chcę za bardzo wpasować w mody i trendy, powstaje film co najwyżej nijaki. Czyli właśnie taki jak "Chrzciny", powtarzający obiegowe prawdy i sensacją czyniący to, co przebrzmiałe.
-
W konsekwencji dostaliśmy film na skraju załamania nerwowego, który swoim rozhisteryzowaniem potrafi doprowadzić do epilepsji. Operuje samymi metaforami, które ostatecznie niczego nie mówią ani o Monroe, ani o Hollywoodzie, ani o mężczyznach. Bo wszystko jest tu za mocne, więc całkowicie nieprzekonujące.
-
Nie wyszła z tego ani społeczna diagnoza, ani moralitet. Oferowana historia okazała się pusta jak najważniejszy rekwizyt filmu.
-
Ta pozornie mozaikowa, niezobowiązująca konstrukcja, która sprawia, że opowieść płynie, ostatecznie okazuje się składać w niezwykle precyzyjną strukturę, w której każdy dialog, wręcz każde słowo, odbija się w końcu echem. Zbiór epizodów zamyka się w spójną historię, z której nie wynika żaden morał, ale pełno w niej niezwykle celnych obserwacji, które mówią o różnych wymiarach obcości, inności i bliskości.
-
Największym grzechem "Broad Peak" jest fakt, że ekipa ewidentnie ani gór nie kocha, ani nawet ich nie czuje. Wspinaczce, tak przecież dramatycznej dyscyplinie sportu, która jest - wydawałoby się - narracyjnym samograjem, nie towarzyszy żadne napięcie.
-
Także emocji w "Pierścieniach władzy" tyle, co na wycieczce krajoznawczej z grupą emerytów, wspominających stare dobre czasy kinowej Trylogii. Popatrzeliśmy, powspominaliśmy, ale wszystko, na co mogliśmy liczyć, to dalekie echa niegdysiejszych przygód.
-
-
Wasilewski postawił wszystko na jedną kartę - albo oburzy, poruszy, wywoła skandal, albo polegnie. Ostatecznie jednak koncept okazał się na tyle sztuczny, że także owa porażka nie jest szczególnie widowiskowa. Manieryzmy zagłuszyły nawet najdalsze echa transgresji.
-
Obok intrygującej fabuły, świetnego rozeznania w społecznych bolączkach i celnego autorskiego komentarza "Pamfir" jest także dziełem wybitnie nakręconym.