-
Z prawdą historyczną raczej nic wspólnego mieć nie chce, stąd legenda realiów czasowych jest jej potrzebna tylko jako czynnik uprawdopodabniający.
-
Jest satanistycznym kryminałem. Można w nim znaleźć także zalążki horroru o egzorcyzmach. Cieszę się, że Bartosz M. Kowalski tym razem poszedł w innym kierunku. Co prawda ja chętnie przygarnąłbym trzecią część jego slasherów, ale nie ma co narzekać skoro dostarczył on po raz kolejny coś nowego.
-
Rasowy horror klasy B. Znakomicie zagrany przez Piotra Żurawskiego, Olafa Lubaszenkę i Sebastiana Stankiewicza. Wykreowani przez nich bohaterzy są świetni i zapadają w pamięć. Są bardzo plastyczni. Gdy wymaga tego sytuacja są straszni, by w innym momencie pokazać swoje komiczne oblicze.
-
Pozostają tylko sny o wielkim dziele i klisze, w końcu - parafrazując hit śpiewany przez Olafa Lubaszenkę w filmie - "zdarta płyta gra/zapomniany dawno film".
-
Fabuła filmu jest prosta jak konstrukcja cepa, oparta na ogranych schematach sprawdzonych przez hollywoodzkich twórców. Przez większość czasu obserwujemy bieganinę po klasztornych korytarzach. Napięcie jest zerowe, brakuje tu jakichkolwiek tąpnięć zdolnych zatrząść konstrukcją tego obrazu.
-
Dzieło to przywróciło Bartosza M. Kowalskiego na moją mapę interesujących twórców kina gatunku w tym kraju. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że obok Jagody Szelc jest to teraz najważniejsze nazwisko w polskim horrorze!
-
Czy "Ostatnia wieczerza" to najlepszy polski horror ostatnich lat? Dla mnie nadal wygrywa "Wilkołak", jednak Kowalski pokazuje tu jak pewniej się czuje w tym gatunku. Czyste rozrywkowe kino, stawiające bardziej na atmosferę niż intrygę, ale oderwać oczu się po prostu nie da. Dawno nie było takiej jazdy po bandzie.