Aleksandra Flis
Krytyk-
Frywolny fanfik o artystach, który może czasem razić brakiem subtelności i dialogowymi słabościami, mógłby być znacznie lepszy, ale ostatecznie tą fikcyjną historyjką ma szansę zrobić więcej dobrego dla pamięci o wybitnych osobowościach sprzed stu lat niż niejedna lekcja czy pogadanka.
-
W moim przypadku to dopiero drugie popołudnie z "Hamiltonem" pozwoliło mi naprawdę i w pełni zachwycić się formą i treścią musicalu Lin Mirandy. Im bardziej zanurzamy się w seans, tym więcej dostrzegamy - zamiast dziur, szwów i niedoróbek - naszym oczom i uszom ukazuje się coraz więcej niuansów, precyzyjnej roboty, smaczków i misternych wykończeń.
-
Przykład jak chaos i brak konsekwencji może - nomen omen - umniejszyć wartość filmu, który miał wszelkie predyspozycje do osiągnięcia sukcesu.
-
Zasługą Łukasza Palkowskiego jest nie tylko znalezienie błyskotliwego i nośnego tematu na film, ale również samo przybliżenie nam biografii Jerzego Górskiego.
-
Doceniam próby flirtu popkultury ze sztuką i smaczki w stylu Barry czyta biografię Al Capone.
-
Jeśli lubicie Guy'a Ritchiego, mieszanie konwencji i nie przeszkadza Wam przegięta formuła oraz dość powierzchowne potraktowanie tematu, warto spróbować. Może nie znajdziecie tu górnolotnej rozrywki, ale prześmiewczą i swobodnie potraktowaną opowiastkę.
-
Jest podszyty ironią, co nadaje mu wdzięku na przekór nieco topornej fabule.
-
Wizualnie atrakcyjny i bardzo poprawny.
-
Od czasu do czasu twórcy popadają w przaśność, ale nawet przy drobnych mankamentach i kilku momentach niesmaku duńska komedia i tak wnosi powiew świeżości w dobie dominacji amerykańskich komedii nierzadko zjadających własne ogony.
-
Trzyma w napięciu i budzi grozę nawet pomimo swojej wtórności i przewidywalności.
-
Rzeczywistość w znacznej mierze oderwana ze swoich korzeni, przepuszczona przez amerykański filtr wydaje się wręcz ostentacyjnie spłycona, a przecież nawet gdy - tak jak ja - nie oglądało się anime, wyczuwa się podskórnie, że pierwotnie było tam dużo więcej.
-
Mogło być pięknie, zabrakło doświadczenia.
-
Przy wszystkich pomniejszych niedostatkach - dialogi mogłyby być bardziej wiarygodne, a postaciom przydałoby się więcej głębi psychologicznej - reżyserka Niki Caro wychodzi z tej próby obronną ręką i produkcja pozostawia po sobie dobre wrażenie. Trudno się dziwić, skoro broni się sama historia - jedna z tych nieprawdopodobnych, których nie można by było wymyślić samej/samemu bez narażenia się na śmieszność, opowiedziana z szacunkiem i empatią.
-
Chwilami historia nieco nuży i fabuła się rozmywa, kilka razy ma się wrażenie, że te ponad dwie i pół godziny mogły zostać spożytkowane inaczej, inaczej mogłyby być rozłożone akcenty, ale film ma w sobie magię i zalety amerykańskiego kina niezależnego.
-
Jeśli poddamy się nastrojowi filmu, nostalgia odurzy nas jak heroinowy odlot. I choć za "T2 Trainspotting" kryje się niewiele poza sentymentami, przyjemność z seansu - na poziomie formy i na poziomie wspomnień - w znacznym stopniu wynagradza nam fabularne niedostatki.
-
Dla tych, którzy lubią bardzo tradycyjne kino.
-
Intryga trzyma w napięciu, postaci są zindywidualizowane, a Holland z dużym wyczuciem i szacunkiem podeszła do wyzwania, jakim było zmierzenie się z językiem literackim Olgi Tokarczuk.
-
Mroczny dramat psychologiczny z dużą dozą brutalności i zaskakujący realizmem.
-
Dla miłośników kina stonowanego na najwyższym poziomie.
-
Gdzieś w cieniu tych zdjęć i robiącej wrażenie scenografii błąka się zapomniana fabuła, a raczej jej strzępy.
-
Dobry film rozrywkowy, który balansuje między zaspokojeniem oczekiwań dzieci a usatysfakcjonowaniem nas - dorosłych, bezwstydnie i radośnie obnoszących się z syndromem Piotrusia Pana.
-
Dobrze się ogląda, ale jednocześnie reprezentuje sobą wszystkie grzechy przeciętnego poprawnego hollywoodzkiego kina, które mierżą mnie szalenie.
-
Dojrzały i nieoczywisty film, który kryje w sobie religijny dyskurs.
-
Można posądzać "Moonlight" o oscarowy koniunkturalizm, ale pod względem artystycznym i realizacyjnym wnosi do grona nominowanych filmów świeżość i żarliwość charakterystyczne dla kameralnych, intymnych produkcji, a te z kolei nie są zbyt częstymi gośćmi na czerwonym dywanie.
-
Bez przyjemności, z dużą dozą cierpienia.
-
Portman tak desperacko usiłowała odtworzyć sposób bycia i mówienia Jackie, że w efekcie zobaczyłam przeszarżowaną parodię z osobliwą manierą będącą skrzyżowaniem dojrzałej Katharine Hepburn i Marilyn Monroe.
-
Nie okazała się może katastrofą, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że McGregor ustawił sobie poprzeczkę zbyt wysoko i nie był w stanie przekonwertować nam powieści Rotha na język filmu.
-
Jeśli "Bogowie" reprezentują poziom Olimpu to "Sztuka kochania" momentami sięga, może nie szczytów, ale wyżyn polskiej kinematografii.
-
To nie jest kino rozrywkowe, a okazja do przeżycia klasycznego katharsis.
-
Wizualnie film reprezentuje piękno. Detale i odważne kolory przywodzą na myśl Almodovara, żaden kadr nie jest przypadkowy, a feerię barw uzupełnia fantastyczna gra świateł.
-
Oglądając "Sully" mamy zaufanie do reżysera, który z wprawą i pewnością godną doświadczonego pilota, prowadzi nas przez fabułę i udaje mu się uniknąć katastrofy.
-
Nieco koturnowy film z aspiracjami teatralnymi, zmarnowanym potencjałem i niezadanymi pytaniami.
-
Zemeckis padł ofiarą rutyny i za bardzo zaufał swojemu doświadczeniu. Poprawność i wpasowanie się w hollywoodzkie schematy niemuśnięta błyskiem geniuszu nie zagwarantuje wybicia się produkcji ponad przeciętność, a jedna Marion wiosny nie czyni, choć oczywiście ratuje "Sprzymierzonych" swoją wrażliwością i wielowymiarowością.
-
Gdy oglądało się go ze świadomością, co naprawdę się wydarzyło, film okazał się nużący i obnażał braki książki.
-
Kilka razy szczerze się uśmiałam, parę razy doznałam uczucia zażenowania, ale w ostatecznym rozrachunku mogę powiedzieć, że mile spędziłam czas.