
18-letnia Star o niczym bardziej nie marzy niż o wyrwaniu się z małego miasteczka, gdzie mieszka z ojczymem i młodszym rodzeństwem. Po kolejnej domowej kłótni porzuca dotychczasowe życie i dołącza do przypadkowo spotkanej grupy rówieśników, którzy wspólnie krążą po Ameryce. Łączy ich poszukiwanie przygody i łatwych pieniędzy. Włóczęga jest ich codziennością, motele ich domem, a życie - niekończącą się zabawą w rytmie popularnych hitów.
- Aktorzy: Sasha Lane, Shia LaBeouf, Riley Keough, McCaul Lombardi, Arielle Holmes i 15 więcej
- Reżyser: Andrea Arnold
- Scenarzysta: Andrea Arnold
- Premiera kinowa: 31 marca 2017
- Premiera światowa: 15 maja 2016
- Ostatnia aktywność: 2 sierpnia 2024
- Dodany: 5 grudnia 2016
-
Zachwycił mnie ciepłem i miękkością barw. Świetne zdjęcia, genialnie dobrana ścieżka dźwiękowa, sprawiają że film ogląda się bez większych problemów.
-
Całość jest pięknym zwieńczeniem prawdziwego amerykańskiego snu w brutalnej rzeczywistości.
-
Wprowadza widza w stan ekstazy, by zaraz potem nieomal pozwolić mu usnąć w fotelu.
-
Moim zdaniem jest to karykatura współczesnego liberalnego kapitalizmu, w którym szef jest twoim panem, a jedyną obowiązującą zasadą jest to, że musisz mu przynieść pieniądze, inaczej czeka Cię kara.
-
Już dawno żadna wyprawa amerykańskimi bezdrożami, śladem zaniedbanych motelików i opuszczonych parkingów, nie sprawiła mi tyle filmowej przyjemności.
-
Przyjemny powiew letniego wiatru oraz młodości, która nie zawsze jest beztroska.
-
Posiadał ciekawy punkt wyjścia, który niestety został zaprzepaszczony przez nieumiejętne opowiedzenie historii.
-
Opowieść Andrei Arnold staje się okazją do paradokumentalnego pokazania galerii postaci "obcych we własnym kraju": wyuzdanych córek chrześcijańskich domów czy polujących na nastolatki wielbicieli konfederackich flag.
-
Niesamowicie klimatyczne kino, które nie celuje w to, aby spodobać się każdemu.
-
Integralność naturalnego aktorstwa, zdjęć i ścieżki dźwiękowej w "American Honey" pozwalają widzowi udać się w drogę razem ze Star i jej ekipą. Poczuć powiew wolności, jak i gorzki smak ich pozornie nieograniczonej niezależności.
-
Nie przypomina bajkowej scenerii z jakiejkolwiek mainstreamowej wersji amerykańskiego snu. Barwy są tu przygaszone, światło naturalne i bez blasku, a otoczenie tak nieprzyjemne, że marzy się o natychmiastowej ucieczce.
-
Nie jest typowym filmem o nastolatkach, ale sporo w nim bezsensu bliskiego młodzieńczym wygłupom.
-
Grupa młodych ludzi, która zagrała u Arnold to często debiutanci i naturszczycy. Niestety, pobieżne i szybkie przedstawienie ich historii zostawia tylko niedosyt. Tym samym reżyserka stworzyła chyba po raz pierwszy od powstania X muzy i tego gatunku - kino drogi bez obranej ścieżki.
-
Film staje się hołdem dla amerykańskiego snu, upartego, obłąkańczego parcia naprzód, które ze swej natury skazane jest na niespełnienie, lecz pozostaje nieodparcie pociągające.
-
Andrea Arnold, chociaż używa dobrze znanych składników aby opowiedzieć o Ameryce drogi, nafciarzy i kowbojów - to jednak robi to w sposób świeży i współczesny. Każdego z bohaterów obserwuje z ogromną czułością, obdarza uwagą i nie boi się zadawać pytań o ich marzenia.
-
Wydaje się kończyć na losowo wybranej scenie i można poczuć się oszukanym, ale pomimo tego warto docenić formę i dość lekkie podejście do poruszanych tematów.
-
Zamiast poszukiwać głębokich myśli, można wybrać się z reżyserką w tę podróż, dla samych wrażeń, pięknych zdjęć i energetycznego soundtracku. I cieszyć się, że Arnold nie mówi nam, jaka to ta dzisiejsza młodzież jest zła i zepsuta.
-
Chwilami historia nieco nuży i fabuła się rozmywa, kilka razy ma się wrażenie, że te ponad dwie i pół godziny mogły zostać spożytkowane inaczej, inaczej mogłyby być rozłożone akcenty, ale film ma w sobie magię i zalety amerykańskiego kina niezależnego.
-
Ciągłość i powtarzalność wątków w pewnym momencie generuje niedosyt. Chcielibyśmy, aby doszło do punktu zwrotnego, aby akcja się rozwiązała, jednak w "American Honey" tego nie zobaczymy. I w tym tkwi cały urok, ponieważ ta powtarzalność zatacza pewien krąg, który jest dosyć zrozumiały.
-
Choć na bohaterów "American Honey" nikt nie czeka, Andrea Arnold przypomina, że te nastolatki również są solą amerykańskiej ziemi.
-
Ja odnalazłem w nim przede wszystkim chwilę na oderwanie się od rzeczywistości i rozmyślanie o tym, jak cudownie byłoby wyjść tylnymi drzwiami ze swojego życia i istnieć przez chwilę w pełnej beztrosce.
-
Seans tego filmu to wielkie i autorskie kino na wyciągnięcie ręki.
-
W ten prosty sposób zawiązuje się akcja dzieła Arnold, łączącego klasyczne kino drogi z filmem o dorastaniu, w którym nie brakuje dymiących bongów, butelek taniej whisky i namiętnych scen seksu.
-
Kiedy ma się do czynienia z obrazem o tak ogromnej sile rażenia i tak przepastnych możliwościach odbioru, można albo poddać się jego sile i zatopić w bezkresnym oceanie doświadczenia, albo wzruszyć ramionami i pójść dalej, uznając, że takie spotkanie nie jest warte wymaganego wysiłku. Osobiście polecam pierwszą opcję.
-
Choć trwająca ponad dwie i pół godziny droga głównej bohaterki może nie przyciągnąć przed ekrany młodych i dzikich, którzy przemierzają kolejne miasta i sypiają w przydrożnych motelach, to po "American Honey" z pewnością sięgną ci, którzy współczują próbującej przebić się przez szybę ćmie, zarejestrowanej przez wspaniałego operatora Robbiego Ryana lub pragną poczuć wiatr we włosach.
-
W dziele Brytyjki maska Ameryki opada, ukazując widzom krainę pełną społecznej nierówności i moralnego zepsucia. Droga, którą pokazuje Andrea Arnold w swojej interpretacji road movie, prowadzi donikąd.
-
Oddziałuje znakomitym pomysłem na fabułę i wiarygodnością przedstawienia - zarówno sytuacji ekonomicznej oraz społecznej, jak i emocjonalnej nastoletniej bohaterki, która szuka swojego miejsca w życiu i społeczeństwie, ucząc się miłości, zaradności i posiadania marzeń.
-
Kino drogi? Tak, ale nieoczywiste, bo łączące dramat o dojrzewaniu, dokument i... film przyrodniczy w estetyce wideoklipu podbitego tłustym beatem czarnego rapu. Reżyserka z pasją odkrywa skrawki dzikiej przyrody na wybetonowanych terenach, jakby chciała w ten sposób udowodnić, że pęd życia przezwycięży każdą przeszkodę.
-
Przyjemne doznanie. Ciało rozluźnia się już po kilku minutach, z głowy ulatują troski, a widz zostaje sam na sam z filmem. I dlatego drobne niedociągnięcia można mu wybaczyć.
-
Nie przeczę, że film jest sprawnie zrealizowany. Wizualnie, przynajmniej przez pierwszą godzinę czy dwie, przyjemnie się ogląda te wszystkie pszczółki, motylki i źdźbła trawy na rozświetlonych łąkach, ale wolałabym je zamienić na kilka sensownych dialogów, na jakąś zrozumiała pointę, na coś prawdziwego, szczerego i czystego, jak przystało na film o młodych buntownikach.
-
Nie broni się ani treścią ani artystyczną stroną filmu. Miejscami ładne kadry przeplatane bardziej dokumentalnym sposobem kręcenia potrafią przykuć wzrok do ekranu, ale zainteresowanie szybko zostaje zburzone przez powtarzające się do znudzenia schematy i klisze. Ale jest w tej produkcji coś urzekającego, co pozwala rozproszyć myśli i dać się porwać tej narkotykowej wizji, w której przynależność do grupy, bliskość i miłość dają prawdziwe, szczere szczęście.
-
Interesująca historia, która jednak nie podejmuje pewnych tematów oraz rozwleka część wątków przez co pozostawia po sobie niedosyt. Dzięki świetnemu finałowi zostaje jednak w głowie.
-
Już jedna z pierwszych scen, taniec w sklepie, doskonale oddaje ducha filmu Andrei Arnold. Tylko dla ten sceny warto iść do kina. Piękne. Bawmy się, nawet jeżeli dookoła wali się świat.
-
Zdjęta ze statywu kamera, prześwietlenia i słoneczne łuny, przenikania i wizualne pasaże, kontemplacja bezchmurnego nieba, zielonej trawy i opalonej skóry - to wszystko jest efektowne, lecz okazuje się na dłuższą metę męczące.
-
Film bez jednoznacznego zakończenia. Podróż Star zdaje się nie mieć kresu. Jedni będą przez to bardzo ziewać w kinie, a innych to bardzo ucieszy.
-
Mimo irytacji z powodu nonsensowności tej opowieści, nie mogłem oderwać od niej oczu. Arnold zrobiła piękny wizualnie film.
-
Seans będzie niczym dla bohaterki ucieczka, która nie okazuje się wcale lekiem na wszystko, przynosząc oprócz niezapomnianych przeżyć i olśnień także sporo rozczarowań.
-
O takich filmach można pisać całe rozprawy, eseje, ale przede wszystkim trzeba je oglądać i doświadczać.
-
Nie tak formalnie błyskotliwe jak "Spring Breakers" i, niestety, równie mało odkrywcze w warstwie treściowej.