Star porzuca swoje dotychczasowe życie i przyłącza się do nastoletniej grupy włóczęgów podróżujących po Ameryce.
- Aktorzy: Sasha Lane, Shia LaBeouf, Riley Keough, McCaul Lombardi, Arielle Holmes i 15 więcej
- Reżyser: Andrea Arnold
- Scenarzysta: Andrea Arnold
- Premiera kinowa: 31 marca 2017
- Premiera światowa: 15 maja 2016
- Ostatnia aktywność: 29 stycznia
- Dodany: 5 grudnia 2016
-
Niesamowicie klimatyczne kino, które nie celuje w to, aby spodobać się każdemu.
-
W dziele Brytyjki maska Ameryki opada, ukazując widzom krainę pełną społecznej nierówności i moralnego zepsucia. Droga, którą pokazuje Andrea Arnold w swojej interpretacji road movie, prowadzi donikąd.
-
Poza młodzieńczą i naiwną miłością nie ma w zasadzie nic.
-
W ten prosty sposób zawiązuje się akcja dzieła Arnold, łączącego klasyczne kino drogi z filmem o dorastaniu, w którym nie brakuje dymiących bongów, butelek taniej whisky i namiętnych scen seksu.
-
Wydaje się kończyć na losowo wybranej scenie i można poczuć się oszukanym, ale pomimo tego warto docenić formę i dość lekkie podejście do poruszanych tematów.
-
Opowieść Andrei Arnold staje się okazją do paradokumentalnego pokazania galerii postaci "obcych we własnym kraju": wyuzdanych córek chrześcijańskich domów czy polujących na nastolatki wielbicieli konfederackich flag.
-
Nie przeczę, że film jest sprawnie zrealizowany. Wizualnie, przynajmniej przez pierwszą godzinę czy dwie, przyjemnie się ogląda te wszystkie pszczółki, motylki i źdźbła trawy na rozświetlonych łąkach, ale wolałabym je zamienić na kilka sensownych dialogów, na jakąś zrozumiała pointę, na coś prawdziwego, szczerego i czystego, jak przystało na film o młodych buntownikach.
-
Kino niezależne za oceanem trzyma się mocno. Gdyby tak jeszcze wykroić z "American Honey" zbędne dłużyzny, można by mówić o prawdziwym spełnieniu.
-
Choć trwająca ponad dwie i pół godziny droga głównej bohaterki może nie przyciągnąć przed ekrany młodych i dzikich, którzy przemierzają kolejne miasta i sypiają w przydrożnych motelach, to po "American Honey" z pewnością sięgną ci, którzy współczują próbującej przebić się przez szybę ćmie, zarejestrowanej przez wspaniałego operatora Robbiego Ryana lub pragną poczuć wiatr we włosach.
-
Zdjęta ze statywu kamera, prześwietlenia i słoneczne łuny, przenikania i wizualne pasaże, kontemplacja bezchmurnego nieba, zielonej trawy i opalonej skóry - to wszystko jest efektowne, lecz okazuje się na dłuższą metę męczące.
-
Andrea Arnold, chociaż używa dobrze znanych składników aby opowiedzieć o Ameryce drogi, nafciarzy i kowbojów - to jednak robi to w sposób świeży i współczesny. Każdego z bohaterów obserwuje z ogromną czułością, obdarza uwagą i nie boi się zadawać pytań o ich marzenia.
-
O takich filmach można pisać całe rozprawy, eseje, ale przede wszystkim trzeba je oglądać i doświadczać.
-
Wprowadza widza w stan ekstazy, by zaraz potem nieomal pozwolić mu usnąć w fotelu.
-
Nie jest typowym filmem o nastolatkach, ale sporo w nim bezsensu bliskiego młodzieńczym wygłupom.
-
Chwilami historia nieco nuży i fabuła się rozmywa, kilka razy ma się wrażenie, że te ponad dwie i pół godziny mogły zostać spożytkowane inaczej, inaczej mogłyby być rozłożone akcenty, ale film ma w sobie magię i zalety amerykańskiego kina niezależnego.
-
Zachwycił mnie ciepłem i miękkością barw. Świetne zdjęcia, genialnie dobrana ścieżka dźwiękowa, sprawiają że film ogląda się bez większych problemów.
-
Nie broni się ani treścią ani artystyczną stroną filmu. Miejscami ładne kadry przeplatane bardziej dokumentalnym sposobem kręcenia potrafią przykuć wzrok do ekranu, ale zainteresowanie szybko zostaje zburzone przez powtarzające się do znudzenia schematy i klisze. Ale jest w tej produkcji coś urzekającego, co pozwala rozproszyć myśli i dać się porwać tej narkotykowej wizji, w której przynależność do grupy, bliskość i miłość dają prawdziwe, szczere szczęście.
-
Przyjemne doznanie. Ciało rozluźnia się już po kilku minutach, z głowy ulatują troski, a widz zostaje sam na sam z filmem. I dlatego drobne niedociągnięcia można mu wybaczyć.
-
Nie przypomina bajkowej scenerii z jakiejkolwiek mainstreamowej wersji amerykańskiego snu. Barwy są tu przygaszone, światło naturalne i bez blasku, a otoczenie tak nieprzyjemne, że marzy się o natychmiastowej ucieczce.
-
Mimo irytacji z powodu nonsensowności tej opowieści, nie mogłem oderwać od niej oczu. Arnold zrobiła piękny wizualnie film.
-
Brakuje czasami pomysłu i fabularnej osi, ale nigdy entuzjazmu i wiary w sens obmacywania się z życiem - tylko szkoda że czasami robi to w rękawiczkach.
-
Interesująca historia, która jednak nie podejmuje pewnych tematów oraz rozwleka część wątków przez co pozostawia po sobie niedosyt. Dzięki świetnemu finałowi zostaje jednak w głowie.
-
Kiedy ma się do czynienia z obrazem o tak ogromnej sile rażenia i tak przepastnych możliwościach odbioru, można albo poddać się jego sile i zatopić w bezkresnym oceanie doświadczenia, albo wzruszyć ramionami i pójść dalej, uznając, że takie spotkanie nie jest warte wymaganego wysiłku. Osobiście polecam pierwszą opcję.
-
Świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa, sprawiają że film ogląda się bez większych problemów, choć pewnie krótszy czas trwania ułatwiłby zaistnienie tego filmu w szerszym gronie odbiorców.
-
To, że film Arnold nie jest oryginalny fabularnie pozostaje jednak kompletnie bez znaczenia w kontekście jego realizacji, w której można się bez reszty zakochać.
-
Opowieść celowo niepełna, niewyczerpująca i enigmatyczna, gwarantująca pod koniec więcej pytań i wątpliwości, aniżeli jasnych odpowiedzi.
-
Jeden z tych filmów, które wymagają od widza cierpliwości. Anderson snuje opowieść niespiesznym tempem, nie jest to jednak klasyczny festiwalowy snuj, do życia pobudza odbiorcę energetyczna muzyka, bohaterowie nie wałęsają się bezcelowo po ekranie, ciągle coś się dzieje, a do tego przyjemnie się na to patrzy, bo ładne zdjęcia skąpane są w ciepłych słonecznych barwach, albo rozświetlane blaskiem fajerwerków i ognisk.
-
Integralność naturalnego aktorstwa, zdjęć i ścieżki dźwiękowej w "American Honey" pozwalają widzowi udać się w drogę razem ze Star i jej ekipą. Poczuć powiew wolności, jak i gorzki smak ich pozornie nieograniczonej niezależności.
-
Ja odnalazłem w nim przede wszystkim chwilę na oderwanie się od rzeczywistości i rozmyślanie o tym, jak cudownie byłoby wyjść tylnymi drzwiami ze swojego życia i istnieć przez chwilę w pełnej beztrosce.
-
Seans tego filmu to wielkie i autorskie kino na wyciągnięcie ręki.
-
Całość jest pięknym zwieńczeniem prawdziwego amerykańskiego snu w brutalnej rzeczywistości.
-
Ciągłość i powtarzalność wątków w pewnym momencie generuje niedosyt. Chcielibyśmy, aby doszło do punktu zwrotnego, aby akcja się rozwiązała, jednak w "American Honey" tego nie zobaczymy. I w tym tkwi cały urok, ponieważ ta powtarzalność zatacza pewien krąg, który jest dosyć zrozumiały.
-
Już dawno żadna wyprawa amerykańskimi bezdrożami, śladem zaniedbanych motelików i opuszczonych parkingów, nie sprawiła mi tyle filmowej przyjemności.
-
Naturalność wylewa się z ekranu od samego początku do samego końca tego nadspodziewanie długiego, ale spójnego i zwartego filmu.
-
Ta wolność wybrzmiewająca ze środka vana, ta ucieczka przed beznadzieją i patologiczną rodziną wygląda trochę jak jajko wielkanocne. Na zewnątrz upstrzone barwami zmieniających się kolorów a w środku puste i pozbawione życia.
-
Dwie godziny i czterdzieści minut historii, którą się ogląda bardzo dobrze jak dobry sezon serialu.
-
Film staje się hołdem dla amerykańskiego snu, upartego, obłąkańczego parcia naprzód, które ze swej natury skazane jest na niespełnienie, lecz pozostaje nieodparcie pociągające.
-
Film bez jednoznacznego zakończenia. Podróż Star zdaje się nie mieć kresu. Jedni będą przez to bardzo ziewać w kinie, a innych to bardzo ucieszy.
-
Moim zdaniem jest to karykatura współczesnego liberalnego kapitalizmu, w którym szef jest twoim panem, a jedyną obowiązującą zasadą jest to, że musisz mu przynieść pieniądze, inaczej czeka Cię kara.