
-
W całym filmie nie było śmieszniejszej kwestii niż "Pokazał Pan, że można zrobić w Polsce dobre, porywające kino sensacyjne".
-
Jeśli masz ochotę na horror o zombie i liczysz na klasyczną rozrywkę z gatunku kina grozy, plakat i tytuł nowego filmu Jima Jarmuscha mogą Cię zachęcić. Jeśli tak się właśnie stanie, to wylądujesz na sali kinowej oglądając zupełne przeciwieństwo tego, czego oczekiwałeś. Nie jestem jednak pewien, czy będziesz tym rozczarowany.
-
To doświadczenie, filmowe przeżycie, nie mające nic wspólnego z poznawaniem kolejnych etapów scenariusza i śledzeniem wydarzeń. To jest doświadczenie na poziomie estetycznym, tak jak doświadczeniem jest chociażby słuchanie muzyki ludowej.
-
Cały ten niepowtarzalny klimat, naładowany kliszami, które tylko przydają groteskowego nastroju, poprowadzony jest wzdłuż linii fabularnej, która jest prosta i bardzo typowa. Z jednej strony rozumiem celowość tych wszystkich oczywistości scenariuszowych, które podkreślają tylko ten absurdalny obrazek, tworząc piękną bańkę. Czasem jednak wtórność opowiedzianej historii przebija się na pierwszy plan.
-
Oglądając "Sweet Country" można się dobrze bawić, można napawać oczy robiącymi wrażenie aspektami wizualnymi, wyciągnąć jakieś wnioski płynące z przesłania filmu, zagłębić się w scenariuszowe i techniczne szczegóły. Ja ograniczyłem się chyba do pierwszego, maksymalnie dwóch pierwszych podpunktów. Nie żałuję.
-
Na pewno dostarczył mi trochę filmowych przyjemności, trochę momentów, w których delikatnie podskoczyłem w fotelu, ale czy zostało to ze mną po wyjściu z kina? Raczej nie. Dużo więcej wrażeń dostarczyła mi późniejsza wędrówka po nocnym, zamkniętym centrum handlowym.
-
Jeśli istnieje wzór na film, na który chcesz iść do kina, żeby się zaśmiać i zasmucić, ale po wyjściu z kina niczego już od niego nie oczekujesz, to kryje się on tutaj.
-
Wadliwe są same podstawy, koncept tej historii i koncept na to, co i w jaki sposób ma ona przekazać. Jako film o superbohaterach sprawdza się on chyba jednak dobrze - jest bardzo ładny wizualnie, momentami zabawny i całkiem lekki.
-
Jeśli film łączy komedię, dramat i szeroki, społeczny przekaz, robiąc te wszystkie trzy rzeczy dobrze i skutecznie, to wiesz, że jest super.
-
Bardzo dobry film. Tylko przeciągnięty i średnio zakończony.
-
Ten film w żadnym momencie nie był 8/10, ale frajda jaką mi dostarczył była wręcz nieoceniona w ten smutny niedzielny wieczór.
-
To jest jak połączenie gatunków. To jest, kurczę, prawdziwe i dobre.
-
Trwa 100 minut i strasznie je marnuje, bo w tym czasie można pokazać na ekranie wiele ciekawych motywów, a tymczasem marnuje on cenne minuty na sceny gry w tenisa w zwolnionym tempie. Mimo wszystko nie jest jednak tak, że się nudziłem. Obraz potrafi wywołać emocje typowe dla sportowych zmagań, jednak przede wszystkim dzięki świetnej grze aktorskiej aktorów pierwszoplanowych i bardzo dobrym zdjęciom.
-
Jest świetny, bo robi coś nowego w obrębie tego uniwersum i robi to naprawdę ciekawie. Gdyby nie kilka głupot, bez wahania przyznałbym, że to moja ulubiona część sagi.
-
Robi wrażenie głównie dlatego, że rodzina Beksińskich była zjawiskiem fascynującym. Z jednej strony na tyle ciekawym i nietypowym, że chce się ich życie obejrzeć, a z drugiej strony, przez bardzo zrównane społecznie warunki życia realiów PRL, ich życie jest bardzo bliskie wielu z nas pod względem bardzo prozaicznej rzeczy jakim jest otoczenie, zwane bardziej quasi-artystycznie "czasem i miejscem akcji".
-
Lanthimos jest mistrzem, jeśli chodzi o konstruowanie miejsca i akcji filmu wokół tezy, która przypomina jakieś Twoje rozważanie, które naszło Cię, kiedy akurat czekałeś na windę.
-
Dokument o sztuce w najczystszej możliwej postaci.
-
W żadnym momencie nie było wybitnie, ale w każdym było coś ciekawego w trochę inny sposób.
-
Ludzie przedstawieni na ekranie zachowują się na tyle irracjonalnie, że trudno podchwycić te postacie - a szkoda, bo zamiast rozkoszować się problematyką, wynudziłem się przez dwie godziny. Niestety, czuje się, że to skrypt, pomysł na ciekawy film - nakręcony tak na szybko, na próbę - żeby sprawdzić jak to mniej więcej wyjdzie.
-
Ekspresja komediowa Sandlera została bardzo zgrabnie ukierunkowana scenariuszem i wykorzystana do ukazania sfrustrowanego życiem przegranego człowieka - wypada wyjątkowo przekonująco i jednocześnie zabawnie.
-
Momenty efektywnej grozy, piękna stylistyka i design sił zła, nieprawdopodobnie szeroka warstwa symboliczna, duża ilość kulturowych nawiązań i bardzo subtelna dawka humoru, a to wszystko całkowicie kontrolowane i pełni świadome. W ten sposób Peele nakręcił film, który na pewno trafi do listy najlepszych produkcji 2019 roku i najpewniej będzie bardzo wysoko.
-
Za to, w jaki sposób Garrone sprzedaje nam w wyszukany sposób bardzo uniwersalne i - wydawałoby się - wyświechtane prawdy na temat człowieka, zasłużył na moje uznanie. I za pieski - dużo fajnych piesków.
-
Mógłbym rozpływać się tutaj nad ich dojrzałą i subtelną urodą, ale nie o to chodzi. Przede wszystkim zagrały bardzo dobre role w bardzo dobrym filmie.
-
Fakt współistnienia tych wszystkich motywów wydawał mi się w pewnym momencie odrobinę przytłaczający, ale szybko mi przeszło - finalnie wszystkie one dawkowane są z umiarem i tworzą razem bardzo lekki w odbiorze, a jednocześnie sycący i satysfakcjonujący film.
-
Pomimo kilku wizualnych wpadek oraz prostoty tego co dzieje się w scenariuszu, ogląda się to dziełko całkiem przyjemnie. Miejsce akcji i ładne krajobrazy robią po prostu swoje.
-
Zgrabnie połączone "to samo" z "czymś nowym", przy zdecydowanej przewadze tego pierwszego, oraz dobrze dobranym tym drugim. Dobra kontynuacja dobrego filmu.
-
Łatwo o opinię, że jest to film o niczym - ewentualnie o miłości. Na poziomie historii, rzeczywiście nie kryje się więcej. To, w jaki sposób scenariusz ten został zrealizowany wizualnie sprawia, że cały obraz ma wydźwięk znacznie szerszy. To jest film o miłości, o historii, o sztuce, o niezrozumieniu i różnicach społecznych.
-
Gdybym musiał z jakiejś przyczyny nagle wyjść z kina po godzinie, to zostałoby mi w głowie wspomnienie niezłego filmu. Tak niestety nie było.