-
To kino marzycielskich baniek i fantazji. Niemniej, to ciągle jedna z leczniczych funkcji X Muzy, będącej ucieczką, resetem i okazją na wytchnienie. Jeśli zadziała nawet w minimalnym zakresie, to wtedy naprawdę mniejsza o techniczną czy scenopisarską realizację.
-
Doceniam w "Pięciu koszmarnych nocach" fabularne umocowanie w życiowym dramacie, ale jest on zbyt jednowymiarowy i repetytywny. Kryminalna zagadka aż do finału ani drgnie, bo w prawie dwugodzinnym metrażu nie znalazło się miejsce na podsuwanie tropów. Gatunkowy horror czasami o sobie przypomina, ale jedynie przy okazji, więc może lepiej byłoby dla narracyjnej struktury, by "Pięć koszmarnych nocy" w ogóle nie zapuszczało się w te rejony.
-
Naprawdę może pochłonąć i wizualnie przytłoczyć. Często powracający muzyczny podkład w postaci delikatnego basu niepokoi i zmusza do zachowania czujności. Ciągle bowiem jesteśmy na ostrzu noża. Scenograficzna oprawa pracuje na duszny klimat a totalne plany Rodrigo Prieto właściwie oddają majestat otoczenia.
-
Pomnikowy "Egzorcysta" został sprowadzony do horrorowej telenoweli. Jeśli słyszycie dochodzący z oddali łomot - to William Friedkin przewracający się w grobie.
-
Reżyserowi Piotrowi Adamskiemu udało się w "Ukrytej sieci" wytworzyć wrażenie ciągłej opresyjności, poczucia zagrożenia i niepewności.
-
Po raz kolejny odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z prawdziwym aktorskim objawieniem, magnetyczną filmową osobowością. Tereszkiewicz ma bowiem na tyle ekranowej prezencji, charyzmy i wdzięku, by na najbliższe dekady zagarnąć światowe kino na własność.
-
Tylko jedna prawda i jedno przeświadczenie pozostanie niezmienne: Pixar ciągle potrafi w zakończenia.
-
Nawet na polu technicznej realizacji jest propozycją mdłą i nie równającą do bieżących standardów wysokobudżetowego kina animowanego.
-
Po prawej demony wiary, po lewej demony władzy. Rozsiądźcie się wygodnie w fotelach. "Chłopiec z niebios" raczej nie podniesie was na duchu.
-
Konkretna propozycja dla wszystkich śledzących, przepraszam za formułkę, społecznie zaangażowane kino.
-
Jeśli w jakimś aspekcie Demeter: Przebudzenie zła jest ponadprzeciętnym osiągnięciem to na pewno w swojej dźwiękowej oprawie.
-
Rozumiem, że "Wojownicze Żółwie Ninja" to jedność, braterstwo, wspólne wartości, wspólne potrzeby i wspólne marzenia. Jeśli jednak "Zmutowany chaos" zarobi na sequel, to w kontynuacji Michelangelego, Donatella, Leonarda i Rafaela musi od siebie różnić coś więcej niż kolory zakrywających oczy opasek.
-
Christophera Nolana fascynują minione czasy, historyczne figury, spisane w podręcznikach konflikty i technologiczne przełomy. Wolę jednak, gdy Nolan sam wymyśla filmowe światy. Nad Dunkierkę i Oppenheimera zawsze więc wybiorę Incepcję i Interstellar. To dla mnie ciągle reżyser fikcji, nie faktów.
-
Kostium wierny epoce, ale współczesne kino gatunku. W ten oto sposób dostajemy prawdziwie nowoczesną adaptację literackiej klasyki.
-
Formalna strona niestety zawodzi, efekty specjalne niejednokrotnie przypominają te z początków lat 90., ale mimo tego "Piotruś Pan i Wendy" punktuje na poziomie tekstu.
-
To może nie nowość, ale całkiem świeża filmowa propozycja. Jej głównym adresatem nie ma być przecież gracz, skaczący po klawiszach Nintendo, ale biegle obsługujący popcorne'owy kubełek kinowy widz.
-
James Mangold nauczony błędami kolegów po fachu nie idzie na skróty, żerując na najprościej rozumianej nostalgii.
-
To prawda, że kino bywa wehikułem magicznym.
-
Kino ciągłej psychoanalizy. Rozgrywające się w mrocznej rzeczywistości i w ujętych z przymrużeniem oka piekielnych odmętach..
-
Reżyser zręcznie odsłania kolejne polityczne mechanizmy, miękkie narzędzia wpływu i emocjonalnej manipulacji.
-
To raczej kino przenośni i domysłów, nasycania klimatem i interpretacyjnej rozciągłości. Mało tu narracyjnych konkretów i czytelnych puent. Przez to odrobinę kuleje ostatni akt, będący nawet pomysłową konfrontacją bolesnej Przeszłości z przerażającym Teraz, ale w czysto fabularnym planie stawia za mało kropek, a za dużo znaków zapytania. Sądząc po zakończeniu, Smile-Verse zapewne jest już w drodze.
-
Twórcy "Patrz jak kręcą" ani przez moment nie wątpią, i czynią z tego atut, że ich widzowie znają tę historię doskonale i widzieli ją już pięć tysięcy razy.
-
Wrażenie musi wywierać sekwencja na Wyspie Radości, gdzie przyszłe ofiary mają okazję oddać się wszystkim najniższym instynktom, zanim zostaną przemienione w osły. Jeśli gdziekolwiek Zemeckis miał odrobinę miejsca na inscenizacyjną brawurę i pomysł - na żwawszy ruch kamery, na tempo, na choreografię, na dekadencki nastrój - to tylko tam. Może teraz wróżka przyjdzie do twórcy "Forresta Gumpa" i da mu szansę, by z trybika w prawie-filmie ponownie został reżyserem.
-
Pędzące na złamanie karku kino akcji, parodia i niezobowiązujący przypis do uniwersum Detective Comics.
-
To więcej niż efektowne kino przygodowe czy awanturnicza baśń o bezkresnych oceanach, cudownych wyspach i okrytych mrokiem głębinach.
-
Ten film ma znikome "replay value". Regularnie wracam do wielu scen z filmografii Tarantino. W przypadku Pewnego razu w... Hollywood naprawdę nie widzę tego potencjału.
-
Polecam powrót na Przylądek strachu. Szczególnie teraz, gdy wszem i wobec najnowsze dzieło Scorsese ochrzczone jest jako "najlepszy film od czasów Chłopców z ferajny". Gdzieś w tej wrzawie zaginął ten skromny, lecz bardzo mocny thriller, jeden z najlepszych w tym gatunku.
-
Warto przypomnieć sobie ten film, odkurzyć go, zobaczyć po raz pierwszy, zerknąć co się dzieje poza Bronxem i Little Italy. Po godzinach nie zwala z nóg i nie ma takiej energii jak Wściekły byk czy Taksówkarz, natomiast wprowadza w dość specyficzny nastrój, któremu przyjemnie przez dziewięćdziesiąt minut się poddać.
-
Nie mam wątpliwości, że jest to film wyjątkowy i szczególny: jeden z najlepszych w karierze Martina Scorsese i paradoksalnie: jeden z najrzadziej oglądanych.
-
Szkoda, że Dreamworks niedługo potem zapomniał, co stanowi o sile każdej produkcji. Jednak jego Mrówka Z niewątpliwie była zapowiedzią wielkiego kina animowanego XXI wieku.
-
100% Wesa Andersona w Wesie Andersonie.
-
-
Jest to jednak, dla mnie, najsłabszy obraz Martina Scorsese w latach 80. Nie oferuje on widzowi zbyt wiele: ani pod względem kreacji bohaterów, przeprowadzenia fabuły czy budowania konfliktu.