-
Czasem zrobiono trochę miejsca na groteskowy humor, lecz jest go, znowu, zbyt mało, żeby mogło to stanowić różnicę, która zadecyduje o wyższej ocenie. Czyli mamy po gwiazdce za każdą z gier.
-
Oryginalna wersja The Crazies korzystała z podobnych rozwiązań dramaturgicznych, co fabularny debiut Romero, jednak nie udało jej się powtórzyć sukcesu Nocy żywych trupów.
-
Horror, który garściami czerpie z "Amityville".
-
Legenda melodramatu Hoffmana jest prawdopodobnie większa niż on sam i tegoroczny "Znachor" jej nie przyćmi. Nie chodzi nawet o to, że u Gazdy nie wszystko zagrało. Że zabrakło werwy i indywidualnego stylu. Że ekspozycja niepotrzebnie pęcznieje, a ostatni akt wydaje się zbyt pośpiesznie rozegrany. Dla sporej części publiczności klasyk może być jednak tylko jeden.
-
Choć prędzej spodziewać się można, że "Sound of Freedom" zostanie wyniesione na ołtarze, jako święty oręż w wojnie, która przybiera absurdalne formy. Rozmowy o sztuce zastępuje tu bowiem polityka. Czego świadectwem jest również niniejsza recenzja.
-
Czuć, niestety, korporacyjne macki co i rusz chwytające za reżyserką batutę. Simienowi udaje się im wyrwać stanowczo zbyt rzadko.
-
Omawiany film ma być, przynajmniej na dłuższy czas, ostatnim z serii, ale bardziej niż głośne trzaśnięcie drzwiami przypomina ich cichutkie domknięcie.
-
Nie ma w tym filmie chyba ani jednego ujęcia, w którym kamera nie drgnęłaby dla zasady choćby o milimetr, to kino pośpieszne, nerwowe, ale i z nerwem.
-
Akcja ratowania "Raportu Pileckiego" powiodła się połowicznie. To kino pozbawione iskry.
-
Żadna kampania nie ociepli wizerunku PKP tak jak omawiany film. Oczywiście nie o to chodziło w tej świeżutkiej adaptacji słynnego opowiadania Romana Pisarskiego, ale, skoro ta się udała, to skorzystają wszyscy. Głównie najmłodsi widzowie, bo to dla nich jest ten film przeznaczony. "O psie, który jeździł koleją" od dzisiaj można oglądać na ekranach kin.
-
Ta jest całkiem efektowna, choć to nie dzięki tym rzadkim przebłyskom "Matce" udaje się z chlupnięciem odbić od gatunkowego, grząskiego dna, lecz za sprawą Lopez, która nie daje się sprowadzić do roli błyskotki albo ciekawostki i zawłaszcza cały film dla siebie. To nadal nie wystarczy, aby go z czystym sercem polecić, od tego jestem daleki, ale może da do myślenia producentom, aby przy następnej okazji obsadzić ją w czymś lepszym.
-
Liczne nominacje do prestiżowych nagród, jakie zbierają "Duchy Inisherin", w tym osiem nominacji do Złotych Globów, najwięcej wyróżnień spośród wszystkich tegorocznych tytułów, pozwalają myśleć, że będzie to jedna z najjaśniejszych pozycji na tegorocznej hollywoodzkiej mapie. Zasłużenie.
-
Östlund to twórca umiejący wyważyć sztubacką śmiałość i reżyserską rozwagę na tyle, że mocno trzyma lejce do końca. Obejrzeć trzeba.
-
Przyszedł do nas z łatką dzieła hołdującego skrajnym obrzydliwościom. Szczęśliwie "Terrifier 2" jest horrorem dużo lepszym od dość marnego poprzednika Choć niepotrzebnie rozstrzelony gatunkowo, film jest satysfakcjonujący jako mroczna baśń.
-
Może nie fair wymagać więcej, ale jednak na wyciągnięcie ręki mamy mnóstwo jakościowych animacji, które są zwyczajnie lepsze pod względem i treści, i formy, a omawiany tytuł nie ma zbyt wielu sztuczek w rękawie, żeby zawalczyć o naszą uwagę.
-
Nie sposób odmówić mu i szczerości, i serdeczności, i zrozumienia nastoletnich postaci, lecz pewna statyczność filmu i brak werwy czynią z "Kinga: mojego przyjaciela lwa" zaledwie szeregową propozycję, jakich jest mnóstwo. Poprawka: jakich było mnóstwo. I w tym przypadku powiedzenie, że takiego kina się już dzisiaj nie robi, niekoniecznie jest komplementem.
-
Naprawdę szkoda, że nawet mimo tych stu pięćdziesięciu minut, nie starczyło czasu, by rozwinąć te wątki, a o uzbrojonych po zęby renegatach powiedzieć... cokolwiek. Ale za to mamy pif-paf. I trudno się sprzeczać: to naprawdę ładne i głośne pif-paf.
-
Odpowiedź na pytanie, która wersja jest lepsza, nie jest wcale takie proste. Snyder nie wyeliminował błędów kinowej "Ligi", to cokolwiek karkołomne zadanie - są zbyt głęboko zakorzenione w glebie, z której wyrosła ta historia. Odsłona firmowana jego nazwiskiem z pewnością jest spójniejsza, nie tylko fabularnie, ale i stylistycznie.
-
Pada ofiarą nie zawsze trafionych decyzji artystycznych, które, z braku innego słowa, sabotują samą opowieść. photo.title Bo jest tu nielicha fabuła i kiedy poskłada się to wszystko po seansie, film okazuje się sprawną opowieścią o ciężarze zrzuconym na barki kobiety, która powoli kruszeje, przytłoczona przeświadczeniem o zdradzie doznanej ze strony świata, ludzi, wiary i własnego ciała.
-
Rewolucji nie uświadczymy, obraz Nispela to nadal stary, dobry Piątek Trzynastego ze wszystkimi jego zaletami i wadami, z niezłymi obrazami mordów, z czerstwym humorem, z kilkoma parami nagich piersi, z postaciami, które zapominamy po seansie.
-
Produkcja o niczym i o wszystkim, zapożyczając więc termin z nomenklatury biologicznej - "hermafrodyta" będzie najlepszym określeniem filmu Derricksona.
-
Manifestacja zmarnowanej szansy.
-
-
Blompkamp, bazując na króciutkim filmiku własnego autorstwa, Alive in Joburg, zrealizował dzieło, które najprawdopodobniej pokochają wszyscy. Całkowicie nowe spojrzenie na mieszkającego kilka miliardów kilometrów stąd sąsiada, tak bliskiego nam duchowo, miało zachwycać i faktycznie zachwyca!