-
Interesujące niuanse i frapujące detale muszą ustąpić miejsca frajdzie, jaką z tego wszystkiego ewidentnie ma sam Filoni, któremu śpieszno odwiedzać dawno niewidzianych przyjaciół, aranżować fajowe potyczki i pozwolić się wykazać utalentowanej ekipie odpowiedzialnej za efekty specjalne. I czasem to wystarczy.
-
Flanagan przyszykował swoje pożegnalne dzieło jako halloweenową błyskotkę skrojoną pod sezonowy katalog Netflixa, serial, który straszy tak, żeby przypadkiem nie wystraszyć, a po twórczości Poego meandruje jedynie pretekstowo, tak by nie zniechęcać nikogo literackimi proweniencjami.
-
Z uwagi na kurczowe przywiązanie do filmowej serii brakuje serialowi własnego stylu, języka i charakteru. Dlatego, może nie tyle zmierza on ku autoparodii, co raczej pokornie mości się na miejscu dla drugoligowej podróbki, jakby rozumiejąc, że w Nowym Jorku jest miejsce tylko dla jednego Johna Wicka.
-
Staje się kolejnym przykładem serialu tłumaczącego nam oczywistości na podstawie powszechnie dostępnych informacji i nie działa ani jako fikcja, ani jako dokument, miotając się między chęcią przybliżenia faktograficznego kontekstu a rozpisania znaczącej historii. Nie wyszło ani jedno, ani drugie, po części z winy atroficznego scenariusza, po części z powodu tonalnego fałszu, bo Berg traktuje wszystkie postacie niczym kreskówkowy anturaż uatrakcyjniający jego dokumentalne zapędy.
-
Warszawa z nowego serialu Jacka Borcucha i Jakuba Żulczyka nie jest przecież miastem innym niż to, które znamy i my, ale Czuły patrzy na nie prawie wyłącznie przez swoje czarne okulary.
-
Jedna z najlepszych telewizyjnych premier ostatnich miesięcy.
-
Słowem, hipnotyzująca "Kowbojka z Kopenhagi" to tylko Nicolas Winding Refn i aż Nicolas Winding Refn, zależnie od prywatnej perspektywy i osobistej oceny dotychczasowej twórczości duńskiego twórcy. Zrealizowany dla Netfliksa serial to przedłużenie jego dotychczasowych poszukiwań twórczych, wypadkowa jego pierwszych, kopenhaskich dzieł, i tych późniejszych, z braku lepszego słowa - hollywoodzkich. Mało kto ufa sobie tak bezgranicznie jak Nicolas.
-
Rozpięty między chęcią opowiedzenia autonomicznej historii a wymuszoną kwestiami komercyjnymi służalczością względem serialowego uniwersum.
-
Problem w tym, że serial zapada się pod własnym ciężarem i jego ambicje, nieraz wynikające z czystej próżności, obsesyjnej chęci wykreowania prawdziwie zamaszystego spektaklu, mogą okazać się zgubne. Mamy bowiem do czynienia z przerostem treści nad formą - a przynajmniej tak chcieliby myśleć Friese i Odar. Bo o ile faktycznie sporo tutaj sprytu, to zwyczajnie mało starego dobrego telewizyjnego efekciarstwa.
-
Potrafi być naprawdę piękny w swej umyślnie dusznej brzydocie. A czy zapowiedziane na 2023 rok DLC do gry trochę tu przewietrzy? Oby, bo szkoda tego wysiłku.
-
Choć nie zawsze jest to historia opowiedziana subtelnie, a czasem wręcz ubita na papkę, trzeba przyznać, że posiada należyty nerw i angażuje zarówno na poziomie postaci, jak i samej fabuły.
-
Co więcej, omawiany sezon, od niedawna dostępny na Disney+, to nawet nie pierwszy rozdział tej opowieści, ale zaledwie jej preludium i "The Bear" świetnie buduje atmosferę napięcia i oczekiwania na coś, co faktycznie może okazać się jedną z najbardziej intrygujących rzeczy, jakie zaoferuje niebawem telewizja. Pytanie tylko, czy wszystko na planie zadziała tak jak u Carmy'ego na kuchni.
-
Bije tu gorące, humanistyczne serce. A to dużo.
-
Serial Jones niełatwo polubić od pierwszego odcinka, lecz wypada dać mu szansę, jeśli nie dla magnetyzującego duetu Wever/Gleeson, to z uwagi na fakt, że jest to propozycja faktycznie oferująca inne doświadczenie niż lwia część telewizyjnej ramówki. Czyli wsiadać, drzwi zamykać.
-
Simon twardo prowadzi fabułę, trzymając się opowieści snutej na kartach powieści przez Rotha, nie mydląc oczu fałszywymi nadziejami. Gwiazdy na amerykańskiej fladze bledną jak przelęknione twarze.