-
Pędźcie do kin. Nowy film Martina Scorsesego przypomina, jak wielkim jest twórcą.
-
Szacunek do oryginału i powiew świeżości. Netflix zrobił nowego "Znachora" i dobrze mu to wyszło.
-
Najlepszy film Holland od dawna. Nie dajcie sobie wmówić, że uderza w Polskę
-
Najlepszy film w karierze Christophera Nolana i wstrząsająca opowieść o zniszczeniu świata.
-
Kicha, ale nie ze względu na "propagandę".
-
Zaskakujący przykład tego, jak powinno się adaptować książki. Wyszło świetnie!
-
Najlepszy z dotychczasowych oraz, w mojej skromnej opinii, jeden z najlepszych w całym sezonie. Co ciekawe, to właśnie epizod z udziałem Billa i Franka wprowadził, przynajmniej na razie, najwięcej nowości i modyfikacji względem oryginału. To piękna i smutna opowieść, której patronuje pewien utwór Lindy Ronstadt.
-
Nawet aktorstwo niespecjalnie się broni - przykro mi to pisać o ostatnim występie Kang Soo-yeon, która zmarła w maju zeszłego roku, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że bardzo nie chciała brać w tym wszystkim udziału. Być może nieco za późno zdała sobie sprawę, że "Jung_E" będzie koncertem zawiedzionych oczekiwań. Stać pana na więcej, panie Sang-ho Yeon.
-
Jeden z najlepszych superbohaterskich seriali. Nie ma nic wspólnego z MCU.
-
Łapiąca za serce, tętniąca wrażliwością opowieść o rozmijaniu się tych potrzeb. O wewnętrznym kryzysie i lęku przed nieuniknionym. O ucieczce przed bezcelowością. A przede wszystkim o samotności, o przyjaźni i odrzuceniu, o rozpadzie związku czy też - bardziej uniwersalnie - rozpadzie relacji. Naznaczona folkowym pociągnięciem pędzla, urzekająca pięknem soczyście zielonych, wyspiarskich plenerów, przestrzenią podbijającą poczucie osamotnienia.
-
Trudno przewidzieć, czy "Avatar: Istota wody" wynagrodzi najzagorzalszym miłośnikom tę cierpliwość w stu procentach - nowy obraz Jamesa Camerona to wszakże żaden przełom. Podejrzewam jednak, że większość z nas oczekiwała od "dwójki" przede wszystkim obiecanego olśniewającego widowiska. Bez obaw: reżyser spełnił swoją obietnicę.
-
Melodramat, romans, erotyk, thriller, komety, bluźniercze masturbacje, epidemie i gromiący wrogów mieczem Jezus bez penisa. Przede wszystkim jednak: tłusta, mięsista satyra na kwestie problematyczne, istotne i niepokojąco aktualne.
-
Jest dziełem dość nietypowym. Z jednej strony - wysokobudżetowym tytułem, promowanym gwiazdorską obsadą i historią legendarnego pojedynku, z drugiej - skierowanym do dojrzałego widza dramatem o dużej autentyczności i wysokim poziomie artystycznym.
-
Całość jest równie głupiutka, ale i znacznie bardziej świadoma swoich mocnych stron i dużo spójniejsza w tonie, niż pełna potknięć "jedynka". Co czyni z niej znacznie przyjemniejszą w odbiorze całość.
-
Nawet biorąc pod uwagę wszystkie te znane, ograne schematy, naprawdę trudno nie odnieść wrażenia, że ostatecznie zbyt wiele elementów tej historii najzwyczajniej w świecie nie trzyma się kupy. I to tyle w temacie kondycji rodzimych romantycznych komedii. Może kiedyś.
-
Koniec końców każdy z aspektów Thunder Force okazał się rozczarowujący i nieciekawy, wobec czego słowem najlepiej definiującym seans jest: nuda. A to chyba dość ciężki zarzut.
-
Nie jest skoncentrowany na warstwie komediowej: to film obyczajowy podszyty delikatnym humorem, który wbrew pozorom nie należy też do tych "pikantnych", choć tytuł i zapowiedzi mogą sugerować co innego. Karen Maine kieruje swoją niedługą opowieść raczej w stronę widowni w wieku zbliżonym do filmowej Alice, choć ci starsi powinni docenić narrację i styl, w jakim autorka bezbłędnie punktuje podwójne standardy, hipokryzję czy ułomność tabuizacji tematów około seksualnych.
-
-
Szkoda - tych niedoszkicowanych charakterów, niemożliwych do załatania wyrw w scenariuszowej konstrukcji, absolutnie nieoryginalnego i banalnego wydźwięku. Ten niepozbawiony wad, ale potrafiący przykuć do ekranu thriller rozczaruje, by chwilę później chwycić za gardło. Co już samo w sobie jest dość unikalnym doświadczeniem.
-
Subiektywna narracja i niezwykle immersyjna forma zespalają widza z bohaterem, angażują go, poszerzając pole możliwego współodczuwania, nie dbając o jego komfort.
-
Ciężko nie odnieść wrażenia, że twórcom, oprócz pomysłów, zabrakło też ambicji, by dać widzom cokolwiek ponad nudnawe naśladownictwo najprostszego filmu dokumentalnego. To tyle: bazujące na absurdach gagi i przerysowane postacie, czyli głupawe karykatury proszonych o wypowiedź ekspertów.
-
Ciężko jest oderwać się od W głębi lasu na dłużej. Serial zawdzięcza to zarówno samej tajemnicy, jak i uwikłanym w nią bohaterom, którym pragniemy towarzyszyć. Zależy nam, by dowiedzieć się, co tak naprawdę im się przytrafiło, co wydarzyło się ćwierć wieku temu w głębi lasu. I choć odpowiedź na to pytanie może nam się nie spodobać, droga do jej poznania, ta pełna trudów podróż, w którą zabierają nas Leszek Dawid i Bartosz Konopka, okazuje się warta tego, by się w nią udać.
-
Specyficzne kino, bardzo ludzkie i mistyczne zarazem. Holland opowiada o Janie Mikolášku nie udzielając odpowiedzi na wiele nasuwających się podczas seansu pytań, nie obdzierając go z aury tajemniczości - przeciwnie, wzmacniając ją. Jeśli więc ostatecznie film nie okaże się dla Was przejmującą historią niezwykłego człowieka, to możecie być pewni, że przynajmniej Was ta historia głęboko zaintryguje.
-
Nędznicy okazują się ściskającym za gardło obrazem. Pozbawionym, niestety, krzty optymizmu, niepatrzącym w przyszłość z nadzieją. I trudno się dziwić, skoro ta nędza okazuje się starsza niż najstarsi spośród żywych. Wszyscy równie winni i równie bezradni. Solidny oscarowy kandydat i konkurent.
-
Kolejny wypełniony ciętymi dialogami, ogromem zabawnych, ale niekoniecznie zaskakujących twistów, dynamicznymi sekwencjami akcji oraz doskonałym aktorstwem film o przepychankach gangsterów. Ale hej, niewielu potrafi opowiadać o podobnych przepychankach, ani na chwilę nie zdejmując z twarzy uśmiechu starego szelmy.
-
Miks horroru, satyry i czarnej komedii, który okazał się jednym z najlepszych straszaków nie tylko ostatniego roku, ale i lat. Dla fanów podobnych hybryd - obowiązkowo do nadrobienia.
-
Jest czymś innym, niż się wydaje. Spadkobierca Hucka Finna poprowadzi nas przez dramat, komizm i absurd. Oto kino drogi nietypowej, tętniący życiem buddy movie, który unika znanych tropów i przetartych ścieżek gatunku.
-
Co ciekawe, nie nudzi, choć przecież bywa wtórnie. Koniecznym jest jednak, by kolejnym razem ugryziono temat z nieco innej strony. Patrząc na scenę wyświetloną w trakcie napisów końcowych - jest na to szansa.
-
Niestety, w Skywalker. Odrodzenie brak miejsca na oryginalność. Dzieje się dużo i szybko, intensywnie, akcja goni akcję, nic nie może tu wybrzmieć, bo zaraz wydarza się coś nowego. Nie ma czasu na rozmowy, chwilę wytchnienia, zbudowanie napięcia.
-
Najmocniejszą stroną Nadzwyczajnych - poza świetną kadrą aktorską i naturalnie zabawnym, choć rzadkim humorem - okazuje się szczerość i uczciwość. Pojmujemy tytułową nadzwyczajność bohaterów, choć nikt nie próbuje kanonizować ich na naszych oczach. Nie poznajemy ich zbyt dobrze, ale wierzymy im - są niezwykle naturalni w słowach, gestach, zachowaniach.
-
Alice Winocour unika przetartych ścieżek i opowiada o wielkich sprawach w sposób intymny - robi to z niebywałym wyczuciem i zrozumieniem. Cała ta usłana cierniami ścieżka nie wydaje mi się błahą pochwałą siły i uporu, ale cichym, choć trudnym "mimo wszystko".
-
Nie można mieć zastrzeżeń do soundtracku, a i humor wypada, muszę przyznać, całkiem nieźle - dobrze napisane dialogi pomiędzy poszczególnymi postaciami to zdecydowanie najmocniejsza strona filmu. Filmu, który swoich bohaterów traktuje nieco zbyt ikonicznie, opierając ich wizerunki i charaktery na kilku zapożyczonych komponentach, nie pozwalając im narodzić się na nowo, a przede wszystkim nie pozwalając sobie na choć odrobinę autorskiego sznytu.
-
Przepiękny, ale miałki, nieangażujący i - co najważniejsze - absolutnie niepotrzebny sequel.
-
Oto Zombieland - tu fruwają kończyny umarlaków, tu strzelamy, klniemy i doskonale się bawimy. Nie znajdziemy tu absolutnie nic więcej, niż dziesięć lat temu, ale hej, to przecież zombie-frajda pełną gębą, a raz na 10 lat to chyba wystarczająco rzadko, by się tym nie przejeść.
-
Nie jest, niestety, Wojna o prąd filmem o ludziach, ich pięknych umysłach i niezwykłych, rewolucyjnych czasach. Jest za to pozbawioną puenty quasi-historyczną produkcją uwzględniającą co prawda znane nam fakty, ale obdzierającą je z wartości i znaczenia, a bohaterów z charakterów i motywacji.
-
Ad Astra okazuje się kameralną, intymną historią, której konwencja science-fiction służy zaledwie za odzienie, nie zaś rdzeń czy fundament i która unika widowiskowości, choć okraszona jest tak pięknymi obrazami i brzmieniem. Opowieścią pozbawioną nadęcia i patosu, stawiającą w centrum człowieka - bo to on przecież jest największą ze wszystkich zagadką kosmosu.
-
Część piąta okazuje się, niestety, hybrydą Uprowadzonej i Kevina samego w domu podlaną sosem gore. Tak, Sly znów zabija i robi to przepięknie: przeciwnicy umierają od strzał, pocisków, pułapek z kolcami, wybuchów, ostrzy, tracą kończyny, głowy, twarze, giną jeden po drugim, jak zawsze. Niestety, poza oczywistą satysfakcją czerpaną z obserwowania Johna R. na ścieżce zemsty, nic tu nie działa, jak powinno.
-
Teatr, na którego scenie zabawa i śmiechy zmieniają się w oskarżenia i płacz. Dobrze jednak posłuchać raz jeszcze znakomitej historii opowiedzianej przez innego, a równie silnego w słowie gawędziarza.
-
Łatwo dojść do wniosku, że - poza bohaterami i elementami dramatu - najmocniejszą stroną filmu To: Rozdział 2 jest nieoczekiwanie właśnie komizm. Momentami ciężko oprzeć się wrażeniu wtórności, a atmosfera prawdziwej grozy staje się wyczuwalna w naprawdę nielicznych momentach. Dowcip zaś wybrzmiewa wielokrotnie - i zawsze potężnie.
-
Mikhaël Hers w swoim filmie Na zawsze razem przybliża nam bolesny i surowy obraz młodego mężczyzny i małej dziewczynki, którzy muszą odnaleźć się w rzeczywistości po stracie najbliższej osoby. I robi to z niezwykłym wyczuciem i wrażliwością.
-
Dopóki więc Gdzie jesteś, Bernadette? jest filmem o interakcjach rozstrojonej emocjonalnie artystki z otoczeniem, wypada świetnie - nie możemy oderwać wzroku od Bernadette-Blanchett, tak angażujące okazują się jej starcia z rzeczywistością. Gdy jednak startuje właściwa część fabuły, otwarta zniknięciem bohaterki, produkcja traci całą energię - od tej pory rozpoczynamy odhaczanie obowiązkowych etapów fabularnych.
-
Pozbawiony jest atmosfery, grozy i, niech to diabli, upiornych opowieści.