Mariusz Wojteczek
Krytyk-
Kiedy jednak przemogłem się i poświęciłem czas na seans - zaskoczenie. I to duże. Ten film spełnia wszelkie wymogi pastiszu kina gatunkowego, a do tego ma zakamuflowany ciekawy i jakże trafny komentarz względem "bananowej młodzieży" czasów obecnych w naszym kraju.
-
To z pewnością nie jest kino odkrywcze, nowatorskie, zaskakujące. Nie obala mitów, nie roztrząsa egzystencjalnych problemów, nie mierzy się ze społecznymi traumami. Opowiada słodko - gorzką historię z happy endem jako punktem wyjściowym, który dalszy ciąg pozostawia w rękach swoich bohaterów. Lekki, przyjemny, raczący nas dobrą grą aktorską i zapierającymi dech plenerami Toskanii. Na wakacyjne kino to zestaw absolutnie idealny.
-
A szkoda, bo widać, że twórcy mieli zapał, pomysł, potencjał i umiejętności na zrobienie fajnego, rozrywkowego, pulpowego kina, a potknęli się o własne chęci, zapomniawszy, że zawsze najważniejsza jest opowiadana historia.
-
Pomysł wyjściowy jest świetny, choć banalnie prosty. Jednak im dalej, tym bardziej obnaża się niemoc scenarzystów w rozpisaniu owego pomysłu na logiczny ciąg przyczynowo - skutkowy.
-
Nie oczekujcie cudów, bo i też nie jest to film tego typu. Jak lubicie dziwne, bezkompromisowe kino niekoniecznie zorientowane co to polityczna poprawność, to śmiało Wam go polecam.
-
"Suspiria" w nowym wydaniu to film całkowicie nowy, niezależny, odcinający się niejako od oryginału, ale jednocześnie stanowiący dla niego specyficzny hołd. To kino które większość zaskoczy, wielu zniesmaczy. Jednych odrzuci swoją hermetycznością, innych nią właśnie zachwyci.
-
Niezgrabny, chaotyczny, bez wyraźnego planu , który chce przekazać więcej, niż jest zdolny w czasie ekranowym. Szkoda, bo sama historia miała potencjał, a odniesienia do weirdowej koncepcji fabularnej to naprawdę smaczek.
-
Nie pomagają tej produkcji ani zdjęcia Maxime'a Aleksandre'a - całkiem sprawnego przecież filmowca. Nie pomaga też bardzo dobra, nastrojowa muzyka Abla Korzeniowskiego. Słaba reżyseria i jeszcze słabszy scenariusz nijak nie zdołały "Zakonnicy" uratować i szczerze mam nadzieję, że franczyza dotarła szczęśliwie do końca.
-
Kino trudne, nieszablonowe, nie będące typowym horrorem, ale filmem, który dla grozy próbuje szukać nowych ścieżek. I całkiem dobrze mu to poszukiwanie wychodzi.
-
Nadal, w zestawieniu z powieścią, to właśnie książka stanowi dla mnie przykład pełnego wykorzystania potencjału drzemiącego w wykreowanej historii, jednak jako film, "Kształt wody" radzi sobie naprawdę dobrze i okazuje się być jednym z ciekawszych dzieł, jakie zawitało w ostatnim czasie na nasze ekrany.
-
Proste kino akcji zawsze znajdzie swoją niszę. Jest sprawnie zrealizowane wizualnie, i ogląda się na tyle dobrze, by refleksje na temat nielogiczności fabularnych i nawarstwienia klisz w scenariuszu nachodziły nas dopiero po seansie, nie w trakcie.
-
Owszem, czasem scenariusz ma luki, czasem wyłażą niedociągnięcia logiczne, ale w ogólnym rozliczeniu widz przymknie na nie oko, bowiem są one konieczne dla opowieści, dla jej epickości i swoistego dramatyzmu. Ostatecznie okazuje się, że to jest naprawdę dobre zwieńczenie trylogii.
-
Pokazuje, że kinowe ekranizacje komiksów nie muszą kończyć się na produkcjach ze stajni Marvela, ale i jego największy konkurent nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
-
Warto "Kochankę Szamoty" zobaczyć. Jako dzieło nie idealne, ale bardzo dobre. Sprawnie nakręcone, i co najmniej zadowalające, a jednocześnie jako produkcję, która przywraca wiarę w polską grozę filmową.
-
Z całą pewnością jeden z najlepszych filmów tego roku i kolejna cegiełka do swoistej nowej fali kina fantastycznego, które stawia na nostalgiczne rozważania na temat kondycji ludzkości i samej jej istoty.
-
Wszystko, co stanowiło o wyjątkowości cyklu Kinga w scenariuszu zostało okrojone, nie zmieściło się, zostało wyparte przez infantylną opowiastkę dla nastolatków, w której cała historia staje się bardzo mocno przewidywalna.
-
Olśniewające wizualnie widowisko, w którym brakło widowiska i zostały tylko dekoracje.
-
To film daleki od hollywoodzkiego blichtru i widowiskowej scenografii. Tu wszystko jest szare, brudne, ponure. Przytłacza beznadzieją i czyni film niezwykle ciekawym obrazem, jednak nie przyswajalnym dla każdego. Trzeba przestawić się na pewną estetyczną wrażliwość, by ten cały brud, ta ponurość nie odpychały nas w czasie seansu, ale pozwoliły odkryć to, co kryje się pod wierzchnią tkanką fabuły.
-
Całość ma momenty, na których z pewnością warto zawiesić oko, ale niestety cierpi na chroniczny brak sensownej, spójnej fabuły, co sprawia, że twórcy wykorzystali bardzo niewielki procent potencjału.
-
Radzi sobie zarówno jako samodzielny film o kosmicznej wojnie, jak i część czegoś większego, jako historia uzupełniająca wątki pierwszej trylogii.
-
Po seansie pozostaje niedosyt i poczucie zagubienia. Z jednej strony wspaniałe widowisko, z drugiej prostota i infantylność opowiadanej historii, która pogubiła większość zagadnień, czyniących oryginał wyjątkowym.
-
Znakomite kino akcji, które wyznacza nową jakość w filmach superbohaterskich.
-
Dobre kino rozrywkowe, które nie popełniło błędu "Legionu samobójców" i nie stało się teledyskiem.
-
Warte obejrzenia kino, świetnie zagrane, ze wspaniałą muzyką. Może nie aż arcydzieło, ale jednak wciąż znakomite kino sf.
-
Nie jest to produkcja na wskroś zła, jak chcą ją widzieć niektórzy. Owszem, są braki fabularne, jest często drewniana gra aktorska. Jednak coś czuję, że produkcja Ayera znajdzie wielu oddanych fanów.