-
To licealna fantazja dla dorosłych, w której traumy przeszłości, przez lata odczyniane przez kino, zostają ukazane w zupełnie nowy sposób. Natomiast Seligman okazuje się wszechstronną reżyserką, która po imponującym debiucie poszła w dosyć nieoczekiwanym kierunku - i znów wygrała. Trudno nie czekać na jej trzeci film.
-
Wielki talent wciąż nieznośnie ciąży Cage'owi, ale Borgliemu udało się go okiełznać. Gdyby tylko nie wypuścił historii z rąk w ostatnim akcie, w którym siada tempo, a opowieść nieznośnie się rozwadnia. Niemniej "Dream Scenario" to rzecz warta sprawdzenia. Zaskakująca, pomysłowa, próbująca nowych rzeczy. No i Cage daje z siebie wszystko - w najlepszym tego słowa znaczeniu.
-
Oto mamy paradoks - zły film, który mi się podobał. Nie dlatego, że był tak nieudany, że aż zabawny. Autentycznie kibicowałem bohaterom, przeżywałem ich radości i smutki, czasem śmiałem się z dowcipów. Wszystko to mimo świadomości, że otrzymałem danie nie tylko niedoprawione, ale też nieco niedogotowane.
-
To nie jest przełomowy film w twórczości Payne'a, a już na pewno nie kolejne arcydzieło na miarę jego "Nebraski" z 2013 roku. To produkcja, jakiej od niego oczekiwaliśmy - a przyzwyczaił nas do dzieł z najwyżej półki, świetnie napisanych, bezbłędnie zagranych, idealnie prowadzonych. Nie zawiódł.
-
To film straconej szansy. Motyw podróży w czasie - już pomijam, w jaki sposób został on wprowadzony - dał twórcom wiele możliwości, z których, niestety, nie skorzystali. Brakuje tutaj brawury i bezczelności, którą swego czasu popisała się o wiele lepsza komedia grozy "Śmierć nadejdzie dziś", wykorzystująca wątek pętli czasowej. Tak oto otrzymaliśmy letni film, taki na spokojny wieczór - trochę humorku, świetna Shipka w roli głównej, ktoś tam się zabija w tle. I tyle.
-
Swoim zaskakującym debiutem Le Bon daje znać nie tylko o zmyśle inscenizacyjnym i zdolności kierowania młodych aktorów, lecz także ogromnej empatii. Przedstawić grupę nastolatków w taki sposób, by dorosły z nimi empatyzował, nie doszukiwał się żadnej sensacji, a zamiast tego uśmiechał się pod nosem z cichym "pamiętam" z tyłu głowy - to ogromny talent.
-
To film wprost odwołujący się do atmosfery po ruchu MeToo oraz nagłośnienia powszechności toksycznych i szowinistycznych zachowań wobec kobiet, także tych na prestiżowych stanowiskach. Dobre chęci nie tłumaczą jednak psychologicznej niewiarygodności. Domont, także scenarzystka filmu, woli tymczasem dokręcać śrubę. Tym samym osiąga efekt odwrotny od zamierzonego. Zamiast nagłaśniać problem, dystansuje się od niego.
-
Miało być coś nowego, wyszło jak zwykle. Mimo pewnej inwencji w formie "Figurant" okazuje się kolejną laurką. To thriller bez napięcia, bez intrygi, bez relacji między Budnym i niemal nieobecnym duchownym. Pomysł był ciekawy. Zawiódł scenariusz - a jego nie zrekompensują nawet ciekawe zabiegi realizacyjne.
-
Jest filmem skupionym na bohaterach i ich emocjach. To mała produkcja przepełniona ciepłem i dobrem. Idealna rzecz na zbliżającą się wielkimi krokami jesienną chandrę. No i prawdę mówiąc, gdyby to ode mnie zależało, z Oscarem za film nieanglojęzyczny skończyłby właśnie Bairéad lub Lukas Donth ze swoją "Bliskością" - niejako odwróceniem irlandzkiej produkcji, bo opowiadającej o końcu relacji i dochodzeniu do siebie po niej.
-
Nietypowy melodramat. Gatunek ten rządzi się swoimi prawami. Bohaterowie porzucają wszystko dla miłości, a widz musi wpaść w rzekę ich uczuć - często sprzecznych i wymykających się logice - i płynąć z prądem. W swoim najnowszym filmie Ira Sachs zachowuje do tej namiętności spory dystans. Nie odmawia swoim bohaterom emocji, ale skupia się przede wszystkim na tych skrajnych. Nietrudno się nimi przejąć.
-
Jest bardzo dobrym kinem postapokaliptycznym. Biedroń natomiast okazał się godnym następcą Piotra Szulkina. Żałuję, że w selekcji Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jego dzieło nie trafiło do Konkursu Głównego.
-
Mimo to Markowiczowi zawsze udaje się mnie trochę porwać. "Diablo: Wyścig o wszystko" i "Plan lekcji" są bezsprzecznie złymi filmami, ale ich seanse - zawsze w gronie znajomych - wspominam bardzo miło. Wątpię jednak, czy celem reżysera była realizacja produkcji, która bawi z racji swoich niedoskonałości.
-
Z niecierpliwością czekam na kolejne jej dzieło. Poprzeczkę zawiesiła sobie bardzo wysoko.
-
Najnowsza produkcja Pixara to film, który bardzo chciałbym pokochać, ale jakoś nie potrafię. Jest słuszne przesłanie, jest przemyślany świat przedstawiony, którego zasady ciekawie korespondują z naszą codziennością, jest zachwycająca warstwa wizualna. Czego zatem zabrakło? Interesujących postaci i fabuły, niestety.
-
Ciut za dużo tutaj moralizatorstwa, a nie wszystkie dowcipasy trafiają. "Bez urazy" nie jedzie "po bandzie" tak jak "Grzeczni chłopcy", ale to wciąż idealna pozycja na wakacyjny wieczór. Tym bardziej że Lawrence udowadnia tutaj swoją klasę. Niektórzy obawiali się po zwiastunie, że aktorka poszła drogą Roberta De Niro i zafundowała sobie własne "Co ty wiesz o swoim dziadku?". Nic z tych rzeczy.
-
Narzekam, ale muszę zaznaczyć, że obecne na moim seansie dzieciaki bawiły się całkiem dobrze. Ich opiekunowie, jak wnioskuję po ich minach, niekoniecznie. "Przebudzenie bestii" ma też tego pecha, że wchodzi do kin niedługo po "Spider-Manie: Poprzez multiwersum", który bije go na głowę w każdej kategorii. Może "Transformers" powinni raz jeszcze spróbować swych sił w animacji?
-
"Twarze Agaty" nie są filmem uwznioślającym chorobę, nie traktują też swojej protagonistki jako bohaterki - chociaż tak określają ją lekarze. Di Masternak widzimy także w sytuacjach, gdy ma dosyć lub cicho prosi o kolejną dawkę leków przeciwbólowych. Dzięki temu jeszcze bardziej z nią sympatyzujemy. Film pokazuje fragment jej walki. Podkreśla jednocześnie, o co ona się toczy.
-
Jest filmem zachwycającym pod każdym względem. To wspaniałe podsumowanie dotychczasowych adaptacji Spider-Mana, a w kontekście kina superbohaterskiego najlepszy przedstawiciel tego gatunku od premiery "Uniwersum", jeśli nie w ogóle.
-
"Strażnicy Galaktyki" okazują się najbardziej przemyślaną i kompletną z serii wchodzących w skład Kinowego Uniwersum Marvela.
-
W tym momencie powinienem napisać coś o fabule "365 dni: Tego dnia". Niestety, film Barbary Białowąs i Tomasza Mandesa jest dziełem niemal afabularnym, składającym się w większości ze sklejek montażowych, okraszonych kiczowatą muzyką i scen symulowanego seksu, jakby wyjętych z przeciętnego soft porno.
-
Wybija się ponad przeciętność jedynie dzięki postaci Rogersa. Nie wiem, czy po seansie osoby wcześniej nieznające prezentera uwierzą w uwielbienie, jakim darzyła go publiczność w Stanach Zjednoczonych. Sceptykom polecam dokument "W odwiedzinach u pana Rogersa" lub fragmenty jego programu. Po nich łatwo zrozumieć, dlaczego swego czasu każdy Amerykanin chciał, by Rogers był jego sąsiadem.
-
Nie wiem, dlaczego twórcy zdecydowali się na wątek z 2004 roku. Gdyby zrezygnowali z niego, ograniczyli się do młodości swojego bohatera i posiedzieli trochę nad narracją - wtedy moglibyśmy otrzymać pierwsze duże kinowe zaskoczenie 2020 roku. Niestety, ostatecznie do kin trafił produkt z potencjałem zmarnowanym przez pospieszną realizację i nietrafione decyzje artystyczne.