-
To film, dzięki któremu możemy na nowo kochać się w Kalinie Jędrusik.
-
Początkowo oszałamia niczym świeży, tryskający emocjami romans, ale ostatecznie - jak to w życiu? - większość magii bezpowrotnie z niego ulatuje.
-
Film dla tych, którzy lubią pod koniec seansu porządnie zalać się łzami.
-
Nawet jeśli dobrze znacie historię życia i naukowych dokonań Marii Skłodowskiej-Curie, film Marjane Satrapi powinien Was poruszyć.
-
Propozycja wyłącznie dla tych, którzy nie znają jeszcze ani książkowej, ani żadnej wcześniejszej filmowej wersji tej opowieści. Choć i oni lepiej by zrobili sięgając choćby po film Agnieszki Holland.
-
Z wierzchu jest to kolejny film z cyklu "Wrong Turn", a w środku - "Midsommar" jak się patrzy, tylko trochę mniej słoneczny.
-
3.327 lutego 2021
- 1
- Skomentuj
-
Gdyby obedrzeć "Upiory wojny" z niepotrzebnych horrorowych ozdóbek, wyszedłby z tego filmu całkiem porządny kawał kina wojennego.
-
Jak Christoph Waltz sprawdza się jako reżyser? Szczerze mówiąc, raczej średnio - i to mimo, że główną rolę gra u niego świetny aktor: on sam.
-
Mimo dojmującego uczucia deja vu, fabuła filmu wciąga, intryguje i nie stroni od kontrowersyjnych rozwiązań.
-
6.714 lutego 2021
- 1
- Skomentuj
-
To mógł być naprawdę rewelacyjny film, ale wkrada się w niego parę fałszywych nut.
-
Nie każdy reżyser może sobie pozwolić na takie szaleństwa jak David Lynch, skutecznie utrzymując przy tym uwagę widza.
-
Poza nawiązaniami do poprzednich "Crittersów" i sprawnym wykorzystaniem atrybutów kina lat 80., "Critters Attack!" oferuje widzom bardzo niewiele.
-
Czuć, że reżyser wprost pękał od pomysłów na zekranizowanie przygód Aquamana - co potwierdzają materiały dodatkowe zamieszczone na płycie Blu-ray - i w efekcie szybko odczuwamy przesyt wizualnymi cudownościami zrodzonymi w niespokojnym umyśle Wana połączony z dogłębną tęsknotą za prostą, przejrzystą historią, która po seansie zapadałaby w pamięć.
-
Oby jak najwięcej ludzi związanych z Kościołem obejrzało ten dokument - bo choć jako oceniany jako dzieło filmowe na pewno nie jest on doskonały, to z przerażającą prawdą, jaka została w nim ukazana po prostu trzeba się zmierzyć.
-
Otrzymujemy unikalną mieszankę lekkiej, improwizowanej komedii w charakterystycznym dla niego stylu oraz przenikliwego, ujmującego urodą zdjęć dramatu egzystencjalnego w stylu późniejszych filmów brata, krótko mówiąc: dostajemy coś, co ogląda się z niesamowitą przyjemnością, ale zapewnia nam też poczucie obcowania z dziełem ważnym i niezwykłym.
-
"Misz maszowi" zdecydowanie brak lekkości i bezpretensjonalności wcześniejszych części. Choć - dodam z ulgą - poziom trzeciego "Kogla mogla" i tak wystaje ponad żenującą średnią wyznaczaną przez krajowe komedie romantyczne z ostatnich lat.
-
Dobry film - ale, jak wiadomo, dobre jest wrogiem genialnego. Choć więc Marsh zgłębia tutaj podobną tematykę, co poprzednio - znów otrzymujemy obraz geniusza walczącego z przeciwnościami losu, aby udowodnić światu swoją niezwykłość - to efekt jest zdecydowanie mniej oszałamiający niż w przypadku "Teorii...".
-
Idealna odtrutka na przeładowanych wybuchowymi efektami cyfrowymi "Avengersów: Wojnę bez granic".
-
Bo można mówić o "Czuwaj" wiele rzeczy, ale do aktorstwa młodzieży, zdjęć utalentowanego operatora Łukasza Gutta czy dynamicznego tempa akcji przyczepić się raczej nie wypada. A to wszystko - plus intrygujący pomysł wyjściowy - to przecież w przypadku krajowej produkcji gatunkowej wcale nie tak mało, prawda?
-
Nie chcę przez to powiedzieć, że fabuła "Dziewczyny..." jest pozbawiona sensu, banalna albo niedopracowana, ale z pewnością to nie ona była tu dla Carrisiego najważniejsza, liczyło się raczej wytworzenie specyficznej atmosfery spowitego mgłą koszmaru i wciągnięcie widza w emocjonującą grę, nawet za cenę pewnych nielogiczności i nieprawdopodobieństw.
-
Brak tu podobnych emocji, co w "San Andreas", nie ma też równie udanych dowcipów, co w "Podróży na tajemniczą wyspę" i ostatecznie seans "Rampage" sprowadza się do podziwiania cyfrowej demolki.
-
Ktoś może powiedzieć, że "Han Solo" to w porównaniu z "Rogue One" albo "Ostatnim Jedi" film rozczarowująco mało wywrotowy, ani przez moment nie próbujący wstrząsnąć uniwersum Gwiezdnych wojen. Moim zdaniem zapewnia on natomiast bardziej porywającą rozrywkę niż oba te tytuły - a w filmie o Hanie Solo to właśnie to, a nie jakieś wstrząsanie uniwersum, interesuje mnie najbardziej.
-
Choć więc wypada uczciwie przyznać, że "Kler" to kino nakręcone sprawną łapą, oferujące wciągającą rozrywkę i poruszające tematy, które na pewno poruszać należy, to trudno je jednak nazwać wielką sztuką. Nie dość, że ostro rozmija się z prawdą o ludziach Kościoła - bo naprawdę nie wszyscy księża są tak psychicznie zdeformowani, jak na dramatycznym portrecie pędzla Smarzowskiego - to jeszcze kończy się nędzną i wysiloną "sceną szokową".
-
Antoniak zręcznie posługuje się niedopowiedzeniami i z pomocą znakomitych aktorów oraz rewelacyjnego holdenderskiego operatora Lennerta Hillege buduje świat pozlepiany z tego co nam obce i bliskie, świat, który może nie do końca rozumiemy, ale który gdzieś głęboko siedzi w każdym z nas. I dlatego "Pomiędzy słowami" działa na człowieka z tak potężną mocą.
-
Niestety po pewnym czasie reżyserzy Russo & Russo popełniają ten sam błąd, co w przypadku swojego poprzedniego filmu, czyli "Avengers: Wojny bohaterów", pozwalając, aby główną atrakcją stała się cyfrowa zadyma, w trakcie której superherosi pełnią raczej rolę chłopaków - i dziewczyn - do bicia, niż imponujących zbawicieli świata.
-
Wśród wielu marnych, kompletnie nieśmiesznych amerykańskich komedii na szczęście wciąż jeszcze trafiają się takie niespodzianki jak "Wieczór gier": szalone, nieprzewidywalne, świetnie zrealizowane i autentycznie poprawiające nastrój, tak jak kiedyś filmy z Chevym Chase'em albo Steve'em Martinem.
-
Niektórzy mogą zapytać dlaczego niby mieliby oglądać po raz kolejny tę samą historię, ale odpowiedź jest w tym wypadku zabójczo prosta: oczywiście dlatego, że gliną walczącym o honor i całą resztę jest w tym wypadku Karl Urban, jego kusicielką - Sofía Vergara, a jego wymiętolonym przez życie mentorem - Andy Garcia.
-
Nie żeby sam film był idealny: bo wciąż mamy do czynienia z szybkim, nie dbającym o realizm akcyjniakiem, który co chwilę przerzuca nas w nową "lokację", nie wywołując przy tym jakichś głębszych emocji - ale tym razem jest przynajmniej nieco "brudniej" niż w poprzednich filmach cyklu, a jedna z zaprezentowanych tu scen akcji to najprawdziwszy majstersztyk, w perfekcyjny sposób łączący efekty specjalne ze staromodnymi makietami i wywołujący autentyczny dreszcz niepokoju o losy bohaterki.
-
Choć w pewnym momencie film Genovese popada w lekką monotonię, to sprytnie rozegrany finał wynosi go na wyższy poziom, pozostawiając nas z uczuciem satysfakcji i podobnej epifanii, jaką odczuwało się po seansie wcześniejszego dzieła reżysera.
-
Nie okazałby się sukcesem gdyby nie żwawo poprowadzona akcja, przekonująco zrealizowane cyfrowe sztuczki, dzięki którym możemy podziwiać oszałamiającą iluzję Perły, ale też przede wszystkim - aktorzy, dzięki którym mamy za kogo trzymać kciuki, a zarówno Johnson, jak i Campbell - z charyzmą wcielająca się w jego twardą żonkę wypadają na ekranie nadzwyczaj przekonująco i sympatycznie.
-
Szkoda, że wszystko to, co dobre nie klei się w przekonujący obraz, który można by choć do pewnego stopnia traktować poważnie. Bo "Bodyguard zawodowiec" chce być i filmem akcji, i komedią, i romansem w jednym, a ostatecznie okazuje się być tylko zlepkiem barwnych, ale nie bardzo pasujących do siebie scen.
-
Podoba mi się, że Coogler nie postawił wyłącznie na efekty specjalne, ale też na bohaterów.
-
Co więc jest w "Niezwyciężonym" nadzwyczajnego, że warto mimo wszystko zmierzyć się z tą niewesołą opowieścią? Nie - nie tylko przekonująca, pełna bólu rola Gyllenhaala, choć to właśnie on zebrał za film największe pochwały. Moim zdaniem równie mocno zasłużyła się w tym wypadku Tatiana Maslany grająca rozdartą między sprzecznymi uczuciami dziewczynę Jeffa.
-
Powtórka z rozrywki, ale zrobiona z takim ogniem, że lepiej jej nie przegapić.
-
Nie wiadomo czy "Gniew" powstał po to żeby powiedzieć coś mądrego na niełatwy temat, czy raczej po to żeby zaimponować nam bezkompromisowością przekazu.
-
Dzieło z jednej strony świetnie przemyślane, poukładane i opanowane - zupełnie jak sam Borg - a z drugiej - nerwowe i kipiące od emocji jak McEnroe.
-
Ogląda się z pewną taką... grzeszną przyjemnością. "Grzeszną" - bo poważny temat powszechnej dostępności broni w Stanach Zjednoczonych traktuje w sposób czysto rozrywkowy, do tego niezbyt konsekwentny: raz z grobową powagą, a zaraz potem z wyraźnym przymrużeniem oka. Ale kto lubi oglądać fachowo zrealizowane sceny strzelanin i niezniszczalny uśmieszek Bruce'a Willisa, ten pewnie nie powinien sobie tej grzesznej przyjemności odmawiać...
-
Dokument niezwykły: taki, który z równą przyjemnością obejrzy ten, kto piosenki Wojciecha Młynarskiego zna na pamięć i ten, komu tylko obiły się o uszy.
-
To na pewno rzecz z charakterem, zdecydowanie powyżej słabej średniej wyznaczanej przez współczesne kino komiksowe.
-
Od "Tylko dla odważnych" tchnie autentyzmem - nie tylko dzięki solidnej obsadzie i efektownym zdjęciom Claudia Mirandy, ale także dzięki dbającemu o realizm scenariuszowi opartemu na artykule Seana Flynna z pisma GQ.
-
Pomysł - jak marzenie. Tyle, że aby wykluło się z niego coś naprawdę imponującego, potrzebny by był reżyser, który z równą wprawą rozkręci oba wątki: najpierw kryminalny, a potem horrorowy. Dan Bush stosunkowo dobrze radzi sobie w pierwszej części - i to głównie za nią zgarnia u mnie jakiekolwiek punkty - ale kiedy trzeba przejść do nadnaturalnego straszenia, wykłada się jak pierwszy lepszy amator.