Pół żartem, pół serio
Źródło-
Jak dobrze, że czasy prequeli Lucasa już dawno za nami, a Jar Jar Binks stanowi - brrr - tylko odległe wspomnienie. Do tego po świetnym, choć nieco mało oryginalnym Przebudzeniu Mocy, wreszcie przyszedł czas na film, który nie boi się trochę w znanym wszechświecie namieszać.
-
Bywa miejscami schematyczny do bólu powieki, ale jeśli ktoś od razu nie zakocha się w głównej bohaterce, musi być z nim coś nie tak. "Im większa dziewczyna, tym głębszy ból" - rapuje w pewnym momencie Patti. Być może, ale też jaka satysfakcja.
-
Oglądając niezwykły film Normana Leto, możemy poczuć się trochę jak na szkolnej lekcji. Tyle że nie z tych nudnych, gdzie co rusz spoglądamy na zegarek, nerwowo wyczekując dzwonka, a tych, na które przez cały tydzień wyczekujemy.
-
Wszystko jest tu dobre i może dlatego w przeciwieństwie do filmu Scotta ten bardziej robi wrażenie niż wzrusza. Bo Blade Runner 2049 nie jest wcale lepszy, tylko sprawniejszy, gładszy - zupełnie jak androidy, o których opowiada, a którym podobno brakuje przecież duszy.
-
Kto by przypuszczał, że absolutny brak wiary w kryjące się w każdym z nas dobro może okazać się tak cholernie zabawny.
-
Dobry dowód na to, że polskie kino dla dzieci i młodzieży może być ciekawą alternatywą dla kosztowniejszych produkcji zagranicznych. Jestem przekonany, że młodzi widzowie ten film polubią, bo naprawdę nie mamy się czego wstydzić.
-
Porządny scenariusz, trzymająca w napięciu akcja i umiejętne zbalansowanie jej poczuciem humoru sprawiają, że niespełna dwie godziny projekcji mijają w okamgnieniu.
-
Widzowie oczekujący ładnego dramatu obyczajowego powinni się do kina nie zbliżać, to pewne, po co się niepotrzebnie denerwować. Ale ci, którzy lubią kiedy się do nich porozumiewawczo mruga, z pewnością docenią najnowsze dzieło Ozona. Sama - choć nieco perwersyjna - przyjemność.
-
Gdyby Bodyguard Zawodowiec zrobiony był od początku do końca na serio, pewnie byłby całkiem strawnym filmem sensacyjnym. Choć raczej z tych, w których nie trzeba zbyt wiele się domyślać, bo wszystko dość łopatologicznie zostało wytłumaczone. Problem w tym, że akcja co rusz przeplatana jest coraz bardziej czerstwymi dowcipasami.
-
Ogląda się bez bólu, ale na zabawę z prawdziwego zdarzenia raczej nie ma co liczyć.
-
Od głupich komedii powinno się wymagać tylko jednego: mają być śmieszne. Ta nie jest.
-
Wygląda na to, że Besson w tym wszystkim mocno się przeliczył. Gdyby zrobił Valeriana i Miasto Tysiąca Planet dziesięć lat temu, wieszczono by pewnie wtedy techniczną rewolucję, a on zamiast Jamesa Camerona, zostałby jej ojcem. A tak jest jedynie rekordzistą w realizacji wyjątkowo drogiej zabawki.
-
Najbardziej oryginalna symfonia miejska, jaką widziałem.
-
Przemycając filozoficzne i religijne wstawki Reeves pokazuje przygnębiającą - i zaskakująco realistyczną - wizję rewolucji zjadającej swój ogon. I pomyśleć, że ludzie wciąż utrzymują, że letnie premiery służą wyłącznie jako tło do bezkarnego zapychania się popcornem.
-
-
Coppola nawiązuje do swoich przeżyć bardzo subtelnie - na to, żeby rozliczyć się z własnym życiem spędzonym na drugim planie jest chyba po prostu za grzeczna. Zamiast wydawać fortunę na produkowane przez mnichów sery następnym razem powinna zainwestować w dobrego scenarzystę, ale jedno trzeba jej przyznać: jeśli po zobaczeniu jej filmu nie będzie się miało ochoty zarezerwować lotu do Francji, bardzo się zdziwię.
-
Szwedzkiemu reżyserowi Hannesowi Holmowi udał się nie lada wyczyn. Bo choć w jego filmie Mężczyzna imieniem Ove narrację budują kolejne próby samobójcze głównego bohatera, po seansie na naszych twarzach rysuje się szczery uśmiech.
-
Bezpretensjonalny, zabawny, niegłupi - Jon Watts, który wcześniej nie zrobił tak naprawdę... niczego, zapewnił sobie filmem Spider-Man: Homecoming sześciocyfrowe czeki i wieloletnią karierę.
-
Młody reżyser stawia na minimalizm, udowadniając, że w tym tkwi potężna siła. O ile jeden dobry film może być jeszcze "wypadkiem przy pracy", drugi z rzędu z pewnością takim już nie jest. Nie ma wątpliwości, rośnie nowy reżyserski talent.
-
Wright bywał zabawny, bywał błyskotliwy, ale nigdy wcześniej nie wydawał się aż tak pewny siebie. Zupełnie jak grany przez Ansela Elgorta młodociany kierowca prowadzi ten film z bezczelną śmiałością, rozkoszuje się tempem, jednocześnie pozostawiając sobie wystarczająco dużo czasu na to, żeby nacieszyć się mijanymi widokami.
-
Brak pomysłów Braff stara się wynagrodzić udziałem sprawdzonych aktorów, z których każdy robi dokładnie to samo co zwykle: Alan Alda oczywiście narzeka, Michael Caine rozrabia, a Morgan Freeman jest szlachetny, bo Morgan Freeman w filmach nie gra, tylko promienieje dobrem. Przez chwilę to bawi, a jakże, panowie dobrze się razem czują i nawet reality show oglądają, ale to już było.
-
Minionki trzeba polubić, ponieważ poczucie humoru jest w nich, delikatnie mówiąc, specyficzne, a są i tacy, którzy twierdzą, że prymitywne. Próżno szukać w tych filmach mądrości na miarę produkcji Pixara czy walorów edukacyjnych, ale jako rozrywka sprawdzają się całkiem nieźle.
-
Okropny, straszny, niezbyt dobry i bardzo zły. I tu pojawia się pewien problem natury etycznej, bo osoby takie jak ja, uwielbiające filmy okropne, straszne, niezbyt dobre i bardzo złe, popłaczą się na nim z radości.
-
Może służyć za modelowy przykład guilty pleasure. Co prawda śmiejemy się głównie z zażenowania, ale jednak się śmiejemy.
-
Choć Charlie Hunnam bardzo się stara i nawet pamięta czasem o brytyjskim akcencie, oglądając najnowsze dzieło Ritchiego - i parafrazując Samuela L. Jacksona - już po chwili ma się dosyć tych pieprzonych węży w tym pieprzonym zamku. Monty Python i Święty Graal po raz kolejny okazał się bezkonkurencyjny.
-
Nie ma tu zbytniego rozpamiętywania przeszłości ani też demonizowania tego, co ma nadejść. Bo w pierwszej kolejności Auta 3 to rozrywka. Inteligentna, niosąca mądre przesłanie i bardzo efektownie podana, ale jednak rozrywka.