Jakub Majmurek
Krytyk-
Takiej dialektycznej wizji z całą pewnością nie dostarcza film Scotta. Także jako dekonstrukcja napoleońskiego mitu nie do końca się sprawdza: jest zbyt jednostronny, zbyt łatwo ustawia sobie argumenty, gubi sens historii, jaką przedstawia, grzęźnie we frustrującym dramacie rodzinnym. A przy tym są w nim momenty ukazujące komizm prześwitujący przez wielką historię, które zapowiadają, że to mógł być wielki film. Z pewnością to nie jest udane dzieło, ale nie potrafię też powiedzieć, że złe.
-
Z podobnej historii łatwo byłoby zrobić okropne, dydaktyczne kino, topornie ilustrujące słuszne tezy. "God's Country" jest od tego dalekie: otrzymujemy dojrzały, mądry film, sprawnie posługujący się gatunkowymi wzorcami, by pokazać napięcia i rozdarcie współczesnej Ameryki.
-
Przy wszystkich słabościach takiego kina, biorę taką formułę popularnego filmowego widowiska na okres świąteczno-noworoczny z podziękowaniem.
-
Wpisuje się w długi cykl filmów z ostatnich lat, gdzie wielkie konflikty rozdzierające współczesne społeczeństwa zostają wciśnięte w kameralne ramy, pokazane jako teatr mikrowojny klasowej.
-
Od pierwszych minut wyczuwamy, że Boujila i Zem, którzy współpracowali wcześniej wielokrotnie, doskonale bawili się na planie i dzielą tę samą, młodzieńczą energię. Dzięki temu "Les miens" wydaje się jeszcze bardziej rodzinnym i bezpretensjonalnym filmem, który powstał ze szczerej potrzeby serca, a nie jest efektem producenckiej kalkulacji. Czego tu nie lubić?
-
Jako że reżyser i producent Jakub Rudnik latami walczyli wbrew wszystkim przeciwnościom o powstanie "Wrobionego", muszę przyznać, że to ładna historia i aż chciałoby się, żeby film był lepszy. Niestety się nie udało. Mimo ładnych kadrów Arka Tomiaka, dobrze dobranej włoskiej obsady i ciekawie wykorzystanego płótna Caravaggia.
-
Doceniam narracyjną przewrotkę i kilka świetnych momentów, ale pozostaję trochę obok tego filmu. Rozumiem, że są widzowie, którzy będą doskonale się na nim bawić i odnajdą się w konwencji. Mnie, choć na ogół lubię takie kino, się to po prostu nie udało.
-
Nie jest może najgłębszą diagnozą problemów współczesnej Ameryki, generacji Z i postępowej bańki, film nie mówi nic, czego w gruncie rzeczy byśmy nie wiedzieli - ale to, co ma do powiedzenia, wykłada tak błyskotliwie, że nie żal ani minuty spędzonej w kinie.
-
Zawarte w filmie "Oslo" pragnienie, by Izraelczycy i Palestyńczycy usiedli do stołu i wypracowali pokój, wydaje się tyleż zrozumiałe i szlachetne, ile naiwne, oderwane od tego, jak wyglądają dziś konflikt na Bliskim Wschodzie i jego polityka.
-
Skromny, estetycznie surowy, świadomie sytuujący się na uboczu polskiego kina "Eastern", przy wszystkich swoich zapożyczeniach, stanowi jeden z bardziej oryginalnych i niebanalnych debiutów ostatnich lat.
-
Niestety, lata 90. zostają w filmie Hryniaka załatwione jedną wspomnieniową wypowiedzią do kamery. Zamiast wejścia w oryginalny kulturowy fenomen otrzymujemy dość miałki film biograficzny, wyglądający jak próba politycznego i komercyjnego zdyskontowania popularności znajdującego się na wznoszącej fali muzyka. Jakkolwiek by się nam muzyka zespołu Akcent nie podobała, Zenek zasługuje na więcej.
-
Humor "Poznajmy się..." nie zawsze do mnie osobiście przemawia. Jest zbyt mieszczański, zbyt grzeczny, za mało cyniczno-nihilistyczny jak na mój gust. Ale i ja bawiłem się na seansie nieźle.
-
To film, którego legenda sprzed trzech dekad nie jest w stanie ocalić przed przeciętnością. Nawet jeśli sprawi nam on filmową przyjemność, to zapomnimy o nim dość prędko.
-
Jakkolwiek by sympatyzować z wyrażanym w filmie przekonaniem, że kultura to nie towar, że jej twórcy zasługują na szacunek i docenienie, a literatura niesie egzystencjalną prawdę i pociechę, to nie zmienia to faktu, że "Kod Dedala" to film w swoim gatunku po prostu nieudany - szkoda na niego czasu.
-
To naprawdę porażka, której nie ratuje absolutnie nic. Z całym przekonaniem, jak o żadnym filmie w tym roku, mogę powiedzieć: nie idźcie do kina. Po reklamach i zwiastunach czeka Was tylko nuda i żenada.
-
Chmury, jakie w okolicy Gdyni zbierały się wokół "Solid Gold", zwiastowały burzę z piorunami. Ostatecznie spadł kapuśniaczek - nawet jeśli czasami całkiem przyjemnie orzeźwiający, to budzący rozczarowanie.
-
Jeśli ktoś nie ma ochoty od początku do końca wysłuchać w kinie nagrania płyty Franklin, będzie się raczej nudzić na seansie. Jako że to z pewnością nie jest moja ulubiona muzyka, ja sam szybko odpadłem i gdzieś tak po trzeciej piosence zacząłem niecierpliwie zerkać na zegarek. Dla fanów gospel i Franklin, dla badaczek muzyki z początków lat 70. to z pewnością pozycja obowiązkowa.
-
To z pewnością nie jest film dla każdego. Nie spodoba się także części publiczności kina artystycznego. Widzowie, którzy podejmą wysiłek odczytania jego znaczeń, nie obawiając się po drodze klęsk i raf niezrozumienia, otrzymają jednak bardzo wartościowe filmowe przeżycie.
-
Słowem, jeśli realistycznie ustawimy poprzeczkę odpowiednio nisko, drugi "Zombieland" może okazać się całkiem miłym filmowym doświadczeniem. Ja bawiłem się nienajgorzej, choć szczerze mówiąc, mam już serdecznie dość mody na zombie w kinie i nie obraziłbym się, gdyby filmowcy w najbliższych latach skupili swoją uwagę na jakimś innym monstrum.
-
"Ostatnia góra" może być ciekawa głównie - jeśli nie wyłącznie - dla osób wybitnie zainteresowanych himalaizmem. Dla zwykłego widza będzie raczej nudna. Ja się przynajmniej wynudziłem. Może gdyby historię skondensować do kwadransa, jakoś bym wytrzymał - ale 82 minuty to stanowczo za dużo.
-
W sytuacji, gdy jak na razie najbardziej prawdopodobny wydaje się chaos, kinowe "Downton Abbey "oferuje swoim widzom pocieszającą, konserwatywną fantazję, opowieść o jednoczącej sile tradycyjnych brytyjskich instytucji. I choć nie nie tylko Brytyjczycy potrzebują dziś takich uspokajających narracji, ta mnie zwyczajnie nie przekonuje.
-
Kina z tego wszystkiego nie ma i być nie może. Na końcu mamy jeszcze nachalny product placement pewnej luksusowej włoskiej marki samochodów i dotknięcie psuedometafizyki w guście tak złym, że najbardziej pretensjonalne fragmenty późnego Kieślowskiego czy Iñárritu wydają się arcydziełem dobrego smaku i subtelności. Uciekać od tego z daleka, omijać szerokim łukiem.
-
Stereotypy to jednak podstawowa myślowa jednostka "Polityki". Film nie tyle odkrywa przed widzami prawdę, co potwierdza ich przesądy: że polityka to błoto, wszyscy kradną i lepiej się od tego trzymać z daleka. Czy dla utwierdzenia się w tym sądzie będzie się chciało widzom siedzieć ponad dwie godziny w kinie?
-
To film o nastolatkach, przeznaczony jest jednak dla znacznie młodszych widzów. Nastoletniej widowni film, oparty na animowanej serii z kanału Nickelodeon, będzie wydawał się infantylny i przesłodzony. Podobne wrażenie mogą mieć dorośli widzowie.
-
Problem w tym, że dokument, opowiadając podobną historię, nie jest w stanie aż tak zaangażować emocji odbiorców jak fabuła. Mógłby za to bardziej sproblematyzować temat, ukazać wszystkie jego społeczne konteksty - co niestety twórców "Maiden" nie interesowało.
-
Przy wszystkich oczywistych wadach "Imprezowych rodziców" nie potrafię nie patrzeć na ten film bez sympatii.
-
Doceniam też dobrą robotę, jaką film robi dla społecznej świadomości problemów ludzi cierpiących na mukowiscydozę. Podobnie jak konkluzje, do jakich w finale widzowie dochodzą razem ze Stellą. Niestety, nie da się ukryć, że jakkolwiek słuszne by one były, prawie dwie godziny, jakie twórcom zajęło dojście do nich w kinie, to filmowa droga przez mękę.
-
Są w "Całej prawdzie o Szekspirze" rzeczy, które udały się fantastycznie.
-
Ogólnie udany debiut. Film ważny i głęboko prawdziwy. A przy tym nie jest to kino dla każdego. Jego odbiór wymaga sporo cierpliwości, wyciszenia się, pogodzenia się z powolnym tempem, z powtarzalnością, z pozornie pustymi przebiegami wielu scen.
-
Niestety, ciekawe otwarcie, interesujące pomysły i mocna końcówka nie równoważą słabego środka.
-
Spotkanie z filmem nie boli, ale i nie dostarcza nadzwyczajnych przyjemności. Otrzymujemy solidnie zrobiony i zagrany, lecz bardzo przeciętny biograficzny film o wielkim artyście.
-
"Ciemno, prawie noc" powinno mi się podobać. Lubię i cenię literacki oryginał, podobnie jak poprzednie filmy reżysera. Wszystkie elementy, z jakich Lankosz składa swoją wizję - niespieszna narracja, wygaszone barwy, estetyka makabry i grozy przyprawiona miejscami surrealistyczną groteską, ekspresyjne plastycznie kadry - na ogół na mnie w kinie działają, kocham kino złożone z takich klocków. Tu jakoś nie chcą się one jednak złożyć w satysfakcjonującą całość.
-
Jedyne, co w "Lomo" się broni, to obsada. Jonas Dassler i Lucie Hollmann mają wyrazistą ekranową charyzmę i gwiazdorski potencjał. Reżyserka nie potrafi jednak wykorzystać żadnych narzędzi, jakie ma w ręku: dobrych młodych aktorów, nośnego społecznie tematu, emocji, jakimi naładowany powinien być film o nastolatkach. Ostatecznie wychodzi jej film budzący obojętność, jeśli nie nudę, grzęznący w schematach i banałach.