Jakub Majmurek
Krytyk-
Najważniejsze pytanie, jakie płynie z nowego sezonu, brzmi: czy bohaterki będą w stanie ostatecznie wyzwolić się z jej niszczącego wpływu, przerwać błędne koło wyparcia, powrotu wypartego i przymusu powtarzania tego, co było? W ostatnim odcinku krąg - za wielką cenę - wydaje się na chwilę przerwany. Pytanie, na jak długo.
-
Nie jest jednak metaforą upadających autorytarnych systemów z XX wieku. W dystopijnej wizji przedstawionej w serialu znajdujemy wiele motywów korespondujących z naszymi własnymi lękami i obawami. Obraz systemu, który znajduje się w ciągłym kryzysie, ale nie widać dla niego żadnej alternatywy poza zupełnym zniszczeniem, z katastrofą ekologiczną majaczącą na horyzoncie, przemawia do współczesnej wyobraźni podobnie jak stan zawieszenia w wiecznej teraźniejszości.
-
Pierwszy odcinek nie wykorzystuje swojego potencjału, a trzeci sięga po zbyt proste rozwiązanie, wywołując po prostu szok. Ale doceniam odwagę, jaka stoi za najnowszą odsłoną serii. Brooker spróbował czegoś nowego, wielu fanów jest rozczarowanych, ale mnie jego próba imponuje - cenię artystów, którzy potrafią inteligentnie pokazać środkowy palec korporacyjnym partnerom, krytykom, fanom i widzom i zrobić coś, czego mało kto się po nich spodziewał.
-
Gdy serial zaczyna już męczyć, świetne zakończenie ostatniego odcinka na powrót skupia uwagę i rozbudza apetyt na drugi sezon. Z pewnością dam mu szansę, ale błagam twórców: więcej politycznego mięcha, mniej telenoweli!
-
Twórcy "The Last of Us" umiejącą zaskoczyć nieoczywistymi ruchami. Na razie daleko jest jeszcze od zachwytu, ale serial zdradza potencjał. Ale twórcy stąpają po cienkim lodzie - łatwo będzie im ugrzęznąć w schematach produkcji o zombie.
-
Naprawdę dobry serial, ale pozostawia niedosyt. Na końcu zostajemy bowiem z rodzinną, intymną perspektywą. Ja wolałbym szerszy, bardziej epicki plan.
-
Wygląda jak połączenie paranoicznej fantazji z prozy Dicka z biurową satyrą z "The Office", a wszystko to osadzone w świecie z któregoś ze scenariuszy Charliego Kaufmana.