Jakub Majmurek
Krytyk-
Takiej dialektycznej wizji z całą pewnością nie dostarcza film Scotta. Także jako dekonstrukcja napoleońskiego mitu nie do końca się sprawdza: jest zbyt jednostronny, zbyt łatwo ustawia sobie argumenty, gubi sens historii, jaką przedstawia, grzęźnie we frustrującym dramacie rodzinnym. A przy tym są w nim momenty ukazujące komizm prześwitujący przez wielką historię, które zapowiadają, że to mógł być wielki film. Z pewnością to nie jest udane dzieło, ale nie potrafię też powiedzieć, że złe.
-
Najważniejsze pytanie, jakie płynie z nowego sezonu, brzmi: czy bohaterki będą w stanie ostatecznie wyzwolić się z jej niszczącego wpływu, przerwać błędne koło wyparcia, powrotu wypartego i przymusu powtarzania tego, co było? W ostatnim odcinku krąg - za wielką cenę - wydaje się na chwilę przerwany. Pytanie, na jak długo.
-
Nie jest jednak metaforą upadających autorytarnych systemów z XX wieku. W dystopijnej wizji przedstawionej w serialu znajdujemy wiele motywów korespondujących z naszymi własnymi lękami i obawami. Obraz systemu, który znajduje się w ciągłym kryzysie, ale nie widać dla niego żadnej alternatywy poza zupełnym zniszczeniem, z katastrofą ekologiczną majaczącą na horyzoncie, przemawia do współczesnej wyobraźni podobnie jak stan zawieszenia w wiecznej teraźniejszości.
-
Pierwszy odcinek nie wykorzystuje swojego potencjału, a trzeci sięga po zbyt proste rozwiązanie, wywołując po prostu szok. Ale doceniam odwagę, jaka stoi za najnowszą odsłoną serii. Brooker spróbował czegoś nowego, wielu fanów jest rozczarowanych, ale mnie jego próba imponuje - cenię artystów, którzy potrafią inteligentnie pokazać środkowy palec korporacyjnym partnerom, krytykom, fanom i widzom i zrobić coś, czego mało kto się po nich spodziewał.
-
Gdy serial zaczyna już męczyć, świetne zakończenie ostatniego odcinka na powrót skupia uwagę i rozbudza apetyt na drugi sezon. Z pewnością dam mu szansę, ale błagam twórców: więcej politycznego mięcha, mniej telenoweli!
-
Z podobnej historii łatwo byłoby zrobić okropne, dydaktyczne kino, topornie ilustrujące słuszne tezy. "God's Country" jest od tego dalekie: otrzymujemy dojrzały, mądry film, sprawnie posługujący się gatunkowymi wzorcami, by pokazać napięcia i rozdarcie współczesnej Ameryki.
-
Twórcy "The Last of Us" umiejącą zaskoczyć nieoczywistymi ruchami. Na razie daleko jest jeszcze od zachwytu, ale serial zdradza potencjał. Ale twórcy stąpają po cienkim lodzie - łatwo będzie im ugrzęznąć w schematach produkcji o zombie.
-
Przy wszystkich słabościach takiego kina, biorę taką formułę popularnego filmowego widowiska na okres świąteczno-noworoczny z podziękowaniem.
-
Wpisuje się w długi cykl filmów z ostatnich lat, gdzie wielkie konflikty rozdzierające współczesne społeczeństwa zostają wciśnięte w kameralne ramy, pokazane jako teatr mikrowojny klasowej.
-
Naprawdę dobry serial, ale pozostawia niedosyt. Na końcu zostajemy bowiem z rodzinną, intymną perspektywą. Ja wolałbym szerszy, bardziej epicki plan.
-
Od pierwszych minut wyczuwamy, że Boujila i Zem, którzy współpracowali wcześniej wielokrotnie, doskonale bawili się na planie i dzielą tę samą, młodzieńczą energię. Dzięki temu "Les miens" wydaje się jeszcze bardziej rodzinnym i bezpretensjonalnym filmem, który powstał ze szczerej potrzeby serca, a nie jest efektem producenckiej kalkulacji. Czego tu nie lubić?
-
Jako że reżyser i producent Jakub Rudnik latami walczyli wbrew wszystkim przeciwnościom o powstanie "Wrobionego", muszę przyznać, że to ładna historia i aż chciałoby się, żeby film był lepszy. Niestety się nie udało. Mimo ładnych kadrów Arka Tomiaka, dobrze dobranej włoskiej obsady i ciekawie wykorzystanego płótna Caravaggia.
-
Doceniam narracyjną przewrotkę i kilka świetnych momentów, ale pozostaję trochę obok tego filmu. Rozumiem, że są widzowie, którzy będą doskonale się na nim bawić i odnajdą się w konwencji. Mnie, choć na ogół lubię takie kino, się to po prostu nie udało.
-
Wygląda jak połączenie paranoicznej fantazji z prozy Dicka z biurową satyrą z "The Office", a wszystko to osadzone w świecie z któregoś ze scenariuszy Charliego Kaufmana.
-
Nie jest może najgłębszą diagnozą problemów współczesnej Ameryki, generacji Z i postępowej bańki, film nie mówi nic, czego w gruncie rzeczy byśmy nie wiedzieli - ale to, co ma do powiedzenia, wykłada tak błyskotliwie, że nie żal ani minuty spędzonej w kinie.
-
Zawarte w filmie "Oslo" pragnienie, by Izraelczycy i Palestyńczycy usiedli do stołu i wypracowali pokój, wydaje się tyleż zrozumiałe i szlachetne, ile naiwne, oderwane od tego, jak wyglądają dziś konflikt na Bliskim Wschodzie i jego polityka.
-
Skromny, estetycznie surowy, świadomie sytuujący się na uboczu polskiego kina "Eastern", przy wszystkich swoich zapożyczeniach, stanowi jeden z bardziej oryginalnych i niebanalnych debiutów ostatnich lat.
-
Niestety, lata 90. zostają w filmie Hryniaka załatwione jedną wspomnieniową wypowiedzią do kamery. Zamiast wejścia w oryginalny kulturowy fenomen otrzymujemy dość miałki film biograficzny, wyglądający jak próba politycznego i komercyjnego zdyskontowania popularności znajdującego się na wznoszącej fali muzyka. Jakkolwiek by się nam muzyka zespołu Akcent nie podobała, Zenek zasługuje na więcej.
-
Humor "Poznajmy się..." nie zawsze do mnie osobiście przemawia. Jest zbyt mieszczański, zbyt grzeczny, za mało cyniczno-nihilistyczny jak na mój gust. Ale i ja bawiłem się na seansie nieźle.
-
To film, którego legenda sprzed trzech dekad nie jest w stanie ocalić przed przeciętnością. Nawet jeśli sprawi nam on filmową przyjemność, to zapomnimy o nim dość prędko.
-
Jakkolwiek by sympatyzować z wyrażanym w filmie przekonaniem, że kultura to nie towar, że jej twórcy zasługują na szacunek i docenienie, a literatura niesie egzystencjalną prawdę i pociechę, to nie zmienia to faktu, że "Kod Dedala" to film w swoim gatunku po prostu nieudany - szkoda na niego czasu.
-
To naprawdę porażka, której nie ratuje absolutnie nic. Z całym przekonaniem, jak o żadnym filmie w tym roku, mogę powiedzieć: nie idźcie do kina. Po reklamach i zwiastunach czeka Was tylko nuda i żenada.
-
Chmury, jakie w okolicy Gdyni zbierały się wokół "Solid Gold", zwiastowały burzę z piorunami. Ostatecznie spadł kapuśniaczek - nawet jeśli czasami całkiem przyjemnie orzeźwiający, to budzący rozczarowanie.
-
Jeśli ktoś nie ma ochoty od początku do końca wysłuchać w kinie nagrania płyty Franklin, będzie się raczej nudzić na seansie. Jako że to z pewnością nie jest moja ulubiona muzyka, ja sam szybko odpadłem i gdzieś tak po trzeciej piosence zacząłem niecierpliwie zerkać na zegarek. Dla fanów gospel i Franklin, dla badaczek muzyki z początków lat 70. to z pewnością pozycja obowiązkowa.
-
To z pewnością nie jest film dla każdego. Nie spodoba się także części publiczności kina artystycznego. Widzowie, którzy podejmą wysiłek odczytania jego znaczeń, nie obawiając się po drodze klęsk i raf niezrozumienia, otrzymają jednak bardzo wartościowe filmowe przeżycie.
-
Słowem, jeśli realistycznie ustawimy poprzeczkę odpowiednio nisko, drugi "Zombieland" może okazać się całkiem miłym filmowym doświadczeniem. Ja bawiłem się nienajgorzej, choć szczerze mówiąc, mam już serdecznie dość mody na zombie w kinie i nie obraziłbym się, gdyby filmowcy w najbliższych latach skupili swoją uwagę na jakimś innym monstrum.
-
"Ostatnia góra" może być ciekawa głównie - jeśli nie wyłącznie - dla osób wybitnie zainteresowanych himalaizmem. Dla zwykłego widza będzie raczej nudna. Ja się przynajmniej wynudziłem. Może gdyby historię skondensować do kwadransa, jakoś bym wytrzymał - ale 82 minuty to stanowczo za dużo.
-
W sytuacji, gdy jak na razie najbardziej prawdopodobny wydaje się chaos, kinowe "Downton Abbey "oferuje swoim widzom pocieszającą, konserwatywną fantazję, opowieść o jednoczącej sile tradycyjnych brytyjskich instytucji. I choć nie nie tylko Brytyjczycy potrzebują dziś takich uspokajających narracji, ta mnie zwyczajnie nie przekonuje.
-
Kina z tego wszystkiego nie ma i być nie może. Na końcu mamy jeszcze nachalny product placement pewnej luksusowej włoskiej marki samochodów i dotknięcie psuedometafizyki w guście tak złym, że najbardziej pretensjonalne fragmenty późnego Kieślowskiego czy Iñárritu wydają się arcydziełem dobrego smaku i subtelności. Uciekać od tego z daleka, omijać szerokim łukiem.
-
Stereotypy to jednak podstawowa myślowa jednostka "Polityki". Film nie tyle odkrywa przed widzami prawdę, co potwierdza ich przesądy: że polityka to błoto, wszyscy kradną i lepiej się od tego trzymać z daleka. Czy dla utwierdzenia się w tym sądzie będzie się chciało widzom siedzieć ponad dwie godziny w kinie?
-
To film o nastolatkach, przeznaczony jest jednak dla znacznie młodszych widzów. Nastoletniej widowni film, oparty na animowanej serii z kanału Nickelodeon, będzie wydawał się infantylny i przesłodzony. Podobne wrażenie mogą mieć dorośli widzowie.