-
Jako się rzekło, ostatecznie o tym, czy "Szczęścia chodzą parami" Wam się spodobają, zdecyduje Wasza sympatia do obsady. Książkiewicz, Żurawski, Królikowski, Czeczot i Pakulnis dobrze wywiązali się ze swojego zadania. Wystarczy, że emanują urokiem przemiłych błaznów. Jeśli to kupicie, przetrwacie seans bez większych problemów. W innym przypadku pozostaje nadzieja na lepsze poprawiny.
-
Wspaniały monument ku pamięci ikony telewizji. Wykonano go zgodnie z wszelkimi zasadami sztuki filmowej. Poprawne aktorstwo z prawidłowo wygranymi wszystkimi sentymentalnymi nutami, równe tempo nie dające pretekstu do nudy, realizacyjny połysk typowy dla produkcji taśmowych sprawiają, że większość widzów wyjdzie z kin zadowolonych. Nie będzie miało dla nich większego znaczenia, że ten pomnik - jak każdy inny - w ostatecznym rozrachunku posłuży gołębiom do zaspokajania potrzeb fizjologicznych.
-
Jeśli jednak jesteście w stanie wyłączyć tę część mózgu, która odpowiada za myślenie, za kojarzenie faktów i szukanie związków przyczynowo-skutkowych, to na filmie Jeffa Fowlera będzie w stanie bawić się całkiem nieźle. Reżyser zadbał bowiem o szybkie tempo i sporo efekciarskich oraz komediowych momentów. Jest więc kolorowo i nie można się nudzić. Sprawdzi się jako pretekst do zajadania kinowego popcornu i nachosów w towarzystwie znajomych.
-
Wyrób filmopodobny, którego jedynymi zaletami jest to, że jest kolorowy i pozwala zająć czymś dzieci przez półtorej godziny.
-
Przede wszystkim więc męczy i nudzi. W przypadku produkcji przygodowej dla całej rodziny są to grzechy ciężkie, których nie równoważy ani fajna obsada, ani interesujące pomysły wyjściowe.
-
Trudno w zasadzie ocenić, dla kogo przeznaczona jest ta animacja. W warstwie dialogowej jest zbyt skomplikowana dla dzieci. W warstwie wizualnej bazuje z kolei na najprostszej grze ruchu barwnych plam, co sugeruje, że docelową widownią powinny być najmłodsze pociechy. Tego skarbu szukajcie na własne ryzyko.
-
Paul Feig, który do tej pory radził sobie całkiem dobrze z różnymi odmianami komedii, tym razem zawalił sprawę na całej linii. "Last Christmas" ładnie wygląda z obrazami nasyconymi żywymi barwami i miłą obsadą. Ten film nie napełni Was jednak Duchem Świąt.
-
Daje jednak nadzieję na udaną reżyserką przyszłość Moniki Jordan-Młodzianowskiej. Film udowadnia, że ma ona ciekawe pomysły i potrafi tworzyć interesujących bohaterów. Jeśli tylko nie przytłoczy ich fabularnymi dodatkami i zmotywuje aktorów do wyciśnięcia z postaci wszystkich emocjonalnych soków, będzie dobrze.
-
To "ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra". Jest za poważna, by sprawdziła się jako prosta rozrywka, za głupia, by można ją było potraktować jako wnikliwy portret młodej sfrustrowanej osoby.
-
Słowo bywa potężną bronią. Wie o tym doskonale rumuński reżyser Radu Jude. Po mistrzowsku wykorzystał je, by obronić swój film przed krzykaczami, którzy mogliby zarzucić mu zdradę narodową i szarganie pamięci rumuńskich bohaterów. Niewygodne treści zakopał bowiem pod niewyobrażalną masą przeintelektualizowanych dialogów i monologów - tak, że z wielkim prawdopodobieństwem zanudzi swoich oponentów, którzy zapewne połowy z tego, o czym mówi Jude, nie zrozumieją, a drugą połowę prześpią.
-
Rzecz przejaskrawiona, popadająca w niezamierzoną groteskę, rażąca mało profesjonalnym wykonaniem. A przecież wystarczyło potraktować film zwyczajnie, bez formalnych fajerwerków, by wyszło z niego solidne, nawet jeśli mało oryginalne, dzieło, na którym mogłyby się dobrze bawić wszystkie dzieciaki lubiące rozwiązywać zagadki i odkrywać tajemnice świata.
-
Mam więc sporo wątpliwości, czy film Hersa zostanie z kimś choćby rok, a co dopiero "na zawsze".
-
Nawet jednak Nolte nie jest w stanie wynieść ten film ponad przeciętność. "Świat w ogniu" jest jedynie solidną rzemieślniczą robotą, którą przyjemnie się ogląda, ale do której raczej nie będzie się chciało powrócić w przyszłości.
-
Lalka nie jest źródłem grozy w filmie, choć przecież tytuł jasno sugeruje coś zupełnie innego. Przestraszyć może jedynie tych, u których dyskomfort budzi sam jej wygląd. Jedynym prawdziwym źródłem niebezpieczeństwa jest... suknia ślubna.
-
Jeśli jednak ktoś liczył na ciekawą opowieść o więzi łączącej ludzi, przedmioty martwe, wydarzenia z życia i wspomnienia o nich, ten musi się przygotować na rozczarowanie. Oryginalność twórczyniom filmu skończyła się na samym pomyśle wyprzedawania wszystkiego przez kobietę, która przekonana jest, że wkrótce umrze.
-
"Anna" sprawia więc wrażenie, jakby była playlistą wszystkich reżyserskich chwytów i manieryzmów Bessona, które sklejone zostały w jedną niepasującą całość, a widz musi to "binge'ować" w narzuconej przez Francuza kolejności. Nie stanowi to najlepszej wizytówki reżysera. Nawet jeśli po filmie rozsiane są elementy sugerujące, że Bessona wciąż stać na nakręcenie dobrej, pełnej akcji opowieści sensacyjnej.
-
"Oszustki" nie są filmem, który na zawsze zmieni Wasze życie. Większość zapewne dość szybko o nim zapomni. Jest to jednak komedia, która pozwoli odsapnąć i podładować psychiczne baterie pozytywną energią. Od letniej rozrywki naprawdę niczego więcej nie należy oczekiwać.
-
Wyszło więc jak zwykle: życie napisało ciekawy scenariusz, a widzowie dostali bezkształtną papkę.
-
Okazuje się więc jedynie arcydziełem potencjalnym, któremu nie dane było osiągnąć ostatecznej formy.
-
Jest przyjemną rozrywką, która nie wymaga od widzów szczególnego zaangażowania emocjonalnego czy intelektualnego. Idealnie nadaje się więc jako doraźny środek na odstresowanie po całym dniu ciężkiej pracy. Z seansu wyjdziecie pozytywnie naładowani, ale o samym filmie bez żalu zapomnicie.
-
Okazuje się zrobiony za bardzo "serio", by mógł zostać uznany za kampową produkcję. Posiada jednak zbyt dużo głupich fabularnych pomysłów, by można ją było traktować poważanie. Strach ma w "Topielisku" wielkie oczy i tyle.
-
Jest straconą okazją na szaloną jazdę bez trzymanki. Można się na nim miejscami nieźle bawić, ale szansa na status produkcji kultowej została zaprzepaszczona.
-
To właśnie za sprawą Metz "Przypływ wiary" zmienia się w rasowy wyciskać łez, z którym nie mogą rywalizować nawet tuzin kucharzy szaleńczo siekający sterty cebul. Jeśli więc łatwo ulegacie wzruszeniom, przed seansem zaopatrzcie się w kilka opakowań chusteczek.
-
-
To, co w zamyśle miało radować serce, ulatnia się, pozostawiając po sobie pustkę niespełnionych nadziei. Jeśli więc ktoś chciałby w pełni docenić umiejętności Fogelmana, zamiast po imitację powinien sięgnąć po oryginał.
-
Jeśli Wasze pociechy zdołają skupić swoją uwagę na przygodach sympatycznych biedronek, mrówek i gąsienic, sami będziecie mogli przymknąć oczy i wpaść w objęcia Morfeusza. Dla zmęczonych dorosłych film Giraud i Szabo może być naprawdę znakomitą dobranocką, a prawdopodobieństwo, że dzieciaki wyjdą z kina z miłymi wspomnieniami, jest bardzo wysokie.
-
Wszystko to już znamy, więc "Il cratere" szybko ulotni się z pamięci.
-
Sam pomysł na "Pod wiatr" nie był zły. Próba pokazania długoterminowych skutków wojennej traumy doznanej przez cywila, do tego dziecko, to koncept wart rozwinięcia. Niestety zabrakło skutecznej strategii twórczej, która potrafiłaby przekształcić całość w ważny emocjonalnie i intelektualnie film.
-
Choć "Nocne istoty" są filmem krótkim, liczba pomysłów, które wprowadza ale których nigdy nie kończy Rugna, jest zatrważająca.
-
Oferuje kolorowy zawrót głowy i chaotyczną fabułę, która działa impulsowo, wywołując chwilową ekscytację. Dzieciom to może wystarczyć. Dla rodziców będzie to jednak trudne półtorej godziny.
-
Pomimo tych uproszczeń, większość fanów Queen powinna wyjść z kina zachwycona. Nie będzie to jednak zasługa reżysera, scenarzystów ani też obsady, a samego zespołu. W "Bohemian Rhapsody" umieszczono całą masę przebojów Queen i to właśnie one porywają serca, wzbudzają zachwyt, wywołują łzy i uśmiech na twarzy.
-
Obraz posiada wszystkie elementy, by wbić widza w fotel fatalistycznym przesłaniem, pogrążyć w odmętach depresji równie czarnej, co ta, której więźniami są bohaterowie. Zaburzona chronologia broni oglądających przed takim efektem. Pozostaje więc jedynie sprawnie zrealizowany thriller o przesadnie rozbudowanej warstwie znaczeniowej.
-
Z kina nie wyjdziecie wzruszeni, zachwyceni, albo oczarowani. A w przypadku filmu o miłości to niestety grzech ciężki.
-
Warsztatowo "Nieposłuszne" wypadają całkiem solidnie. Ci jednak, którzy liczyli na coś więcej niż tylko na świadectwo rzemieślniczej sprawności Lelio, muszą przygotować się na rozczarowanie. Nic więcej nie otrzymają.
-
Przypomina więc, dlaczego przez lata horror traktowany był jako gatunek filmowy gorszego sortu. Nie można mu jednak odmówić tego, że na swój perwersyjny sposób zapewnia rozrywkę zarówno tym, którzy mają wysoki próg odporności na nieintencjonalny kicz, jak i tym, którzy czerpią radość z rozpoznawania klisz i w ten sposób wpisywania filmu w szerszy kontekst historyczny gatunku.
-
Co gorsza, wszystkie interesujące elementy działają na niekorzyść obrazu. Obiecują bowiem rzeczy, których twórcy nie mieli czasu widzom dostarczyć. A przez to "Ostatnie prosecco hrabiego Ancillotto" stało się podręcznikowym przykładem kina sprawnie zrealizowanego, lecz pustego w środku.
-
Ma wszystkie wady reżyserskiego debiutu osoby, która zbyt wcześnie zabrała się do realizacji pełnometrażowej fabuły. A dobry pomysł oraz szlachetne intencje nie są w stanie ewidentnych braków zamaskować.
-
Dzieło hermetyczne, które powinny oglądać wyłącznie osoby głęboko wierzące.
-
Owszem, "Do zakochania jeden krok" pozostaje filmem, na którym widzowie spędzą przyjemnie czas. Nie ma on w sobie jednak nic, co czyniłoby go godnym członkiem klubu mistrzowskich brytyjskich komedii.
-
Trylogia "Więzień labiryntu" kończy się tak jak się zaczęła - wiele obiecuje, ale dostarcza jedynie paru dreszczy emocji.