-
Ta wizja świata doskonale rezonuje z takimi klasykami, jak "Pluton" czy "Łowca jeleni". Oczywiście stonowana i przefiltrowana do poziomu młodzieżowej, mainstreamowej produkcji rozrywkowej. Jednak kino YA, wraz z większością ostatnich produkcji komiksowych, przyzwyczaiło nas do dużo niższego poziomu zarówno pod względem prowadzenia narracji, jak i traktowania widza. "Igrzyska śmierci: Ballada ptaków" są wyjątkiem, który być może wyznaczy nowy trend w kinie.
-
Przed nudą ratują całość solidne kreacje odtwórców głównych ról. Nasycają oni całość wystarczającą dawką emocji, by ochronić film przed wrażeniem, iż jest to ledwie odgrzewany w egzotycznej kuchni kotlet.
-
Mimo wolnego tempa przyjemnie zaskakuje. Reżyser nie chce bowiem widzów zanudzić, choć nie zawsze mu się to udaje. Czasem gdy skręca w lżejsze rejony narracji, gubi myśl przewodnią. "Osadnicy" nigdy na szczęście nie zbaczają na długo z wytyczonego szlaku, którym docierają do smutnego wniosku: ludzie nie są z natury dobrzy. Optymiści będą musieli się nieźle nagimnastykować, by z kina nie wyjść przygnębionymi.
-
Reżyser ewidentnie dobrze czuje się w gatunkowej konwencji. Jego film ma świetne tempo, które pozwala zanurzyć się w intrydze i z łatwością ignorować niezbyt poważne wpadki czy też widoczne czasami budżetowe niedostatki.
-
Zdecydowanie nie jest filmem dla każdego. Jego forma i struktura mogą przyprawić o ból głowy. Nie jest jednak zupełnym novum. Odnajdziemy tu echa takich filmów, jak "Dogville", "Rekonstrukcja" czy "Policjant, przymiotnik". Tym, którzy zaakceptują pomysł Dahana, film dostarczy niezwykłych doświadczeń. Fantastycznie, że są twórcy, którzy zapraszają nas do błądzenia w labiryncie kreatywnych wizji.
-
Dobro dziecka, które w filmie odmieniane jest przez wszystkie przypadki, po seansie pozostanie enigmą. Ocena bohaterów i sytuacji zależeć będzie od tego, czy wygra wasze serce czy rozum. I to właśnie ostatecznie jest największą siłą filmu. To wyróżnia go na plus w masie podobnych produkcji nurtu francuskiego kina społecznie zaangażowanego.
-
"Duchy w Wenecji" przypominają dzieła z gatunku gotyckiej opowieści grozy. I to tą ścieżką gatunkową podąża konsekwentnie reżyser przy pomocy kamery. Film jest przesycony atmosferą Halloween, co doskonale wpisuje się w czas, w którym toczy się akcja. Jest mrocznie i niepokojąco.
-
Jest więc filmem o atrakcyjnej formie i lekkiej narracji. Rozrzuca jednak zbyt wiele tropów, którymi później nie podąża, co może obniżać poziom satysfakcji z jego obejrzenia. Za to stanowi doskonały punkt wyjścia dla osób, którym temat wydaje się ciekawy - po seansie pozostaje im na własną rękę poszukać dodatkowych informacji. Ten dokument jest niczym mapa wskazująca kierunki dalszych poszukiwań.
-
Jeśli więc "Mała syrenka" zostanie z kimś na dłużej, to jestem przekonany, że sprawi to właśnie Sara James śpiewająca "Naprawdę chcę".
-
W czasie seansu dokument Hameli robi naprawdę duże wrażenie. Świeżo po nim, nie potrafię jednak stwierdzić, na ile trwałe jest to wrażenie. Smutna prawda jest bowiem taka, że Ukraina jest tylko jednym z miejsc na świecie, które doświadczają niewyobrażalnego okrucieństwa wojennego i uchodźczej tragedii.
-
Wydaje się, że "Sisu" jako krótki lub średni metraż robiłby lepsze wrażenie, ponieważ wszystko, siłą rzeczy, musiałoby zostać skondensowane do najbardziej absurdalnej i dynamicznej formy. By zminimalizować poczucie zmęczenia, sugeruję, żeby przed seansem nie oglądać zwiastunów. Jeśli nie będziecie wiedzieli, co konkretnie przygotowali twórcy, jest szansa, że film dłużej będzie Was zaskakiwał.
-
Jako się rzekło, ostatecznie o tym, czy "Szczęścia chodzą parami" Wam się spodobają, zdecyduje Wasza sympatia do obsady. Książkiewicz, Żurawski, Królikowski, Czeczot i Pakulnis dobrze wywiązali się ze swojego zadania. Wystarczy, że emanują urokiem przemiłych błaznów. Jeśli to kupicie, przetrwacie seans bez większych problemów. W innym przypadku pozostaje nadzieja na lepsze poprawiny.
-
Krótka, acz intensywna przygoda, która powinna usatysfakcjonować i fanów Almodóvara, i czcicieli aktorskiego talentu Swinton. A po wyjściu z kina będziecie mieli ochotę na powtórkę zarówno tego filmu, jak i innych dzieł obojga artystów.
-
Stanowi więc pozytywne zaskoczenie. To zbilansowana i satysfakcjonująca propozycja dla większości fanów opowieści o superbohaterach. Ma świetnie napisaną historię i przykuwających uwagę bohaterów. Jest akcja, humor i naprawdę sporo inteligentnej rozrywki. Serial ma w zasadzie tylko jedną wadę. Na kolejny sezon będziemy musieli długo poczekać.
-
Dzieło Chabona, Kurtzmana, Goldsmana i Beyer to powiew świeżości, który zostawił nienaruszonym ducha Jean-Luca Picarda. Pierwsza misja twórców serialu zakończyła się więc pełnym sukcesem. Teraz czeka ich jednak trudniejsze zadanie - nie roztrwonić zebranego kapitału.
-
Pierwszy sezon "McMafii" sprawdza się zarówno jako zamknięta całość, jak i wstęp do kontynuacji. Drugi sezon został zapowiedziany i wiele osób z całą pewnością nie może się go doczekać. Bo choć już teraz poprzeczkę twórcy zawiesili bardzo wysoko, to jest jeszcze miejsce na poprawę i sezon drugi może być lepszy.
-
Wspaniały monument ku pamięci ikony telewizji. Wykonano go zgodnie z wszelkimi zasadami sztuki filmowej. Poprawne aktorstwo z prawidłowo wygranymi wszystkimi sentymentalnymi nutami, równe tempo nie dające pretekstu do nudy, realizacyjny połysk typowy dla produkcji taśmowych sprawiają, że większość widzów wyjdzie z kin zadowolonych. Nie będzie miało dla nich większego znaczenia, że ten pomnik - jak każdy inny - w ostatecznym rozrachunku posłuży gołębiom do zaspokajania potrzeb fizjologicznych.
-
Jeśli jednak jesteście w stanie wyłączyć tę część mózgu, która odpowiada za myślenie, za kojarzenie faktów i szukanie związków przyczynowo-skutkowych, to na filmie Jeffa Fowlera będzie w stanie bawić się całkiem nieźle. Reżyser zadbał bowiem o szybkie tempo i sporo efekciarskich oraz komediowych momentów. Jest więc kolorowo i nie można się nudzić. Sprawdzi się jako pretekst do zajadania kinowego popcornu i nachosów w towarzystwie znajomych.
-
Wyrób filmopodobny, którego jedynymi zaletami jest to, że jest kolorowy i pozwala zająć czymś dzieci przez półtorej godziny.
-
Dzięki tej parze "Miłość mojego brata" pozostaje ciekawym studium rodzinnych relacji i mechanizmów radzenia sobie ze świadomością nieuniknionego końca wszystkiego.
-
Kino nieco staroświeckie. W tym przypadku to jednak nie wada. Dzięki temu otrzymaliśmy opowieść, która jest subiektywnym spojrzeniem na życie konkretnej jednostki, a zarazem pozostaje uniwersalną historią, zrozumiałą pod każdą szerokością geograficzną. To zaś czyni z samego Eastwooda prawdziwego bohatera, który mimo zaawansowanego wieku imponuje przenikliwością i świetnym warsztatem filmowym.
-
Przede wszystkim więc męczy i nudzi. W przypadku produkcji przygodowej dla całej rodziny są to grzechy ciężkie, których nie równoważy ani fajna obsada, ani interesujące pomysły wyjściowe.
-
Brakuje "Sokołowi..." cech, które wyodrębniałyby go jako coś charakterystycznego. Nilson i Schwartz nie zdołali opowiedzieć historii Tylera i Zaka własnym głosem. To zaś sprawia, że bohaterowie nie zapadają w pamięci.
-
Ma w sobie sporo z ducha opowieści typu "slash" - pozostaje wierna gatunkowemu kanonowi, ale nie czuje się przez niego ograniczona. Jest w tym żywiołowość i cała masa pozytywnej energii. Solidna intryga nie pozwoli się widzom nudzić, a cudownie zagrani bohaterowie, ich perypetie i interakcje sprawią, że z kina wyjdziecie z uśmiechami na twarzy. Ale też z żalem, że film dobiegł już końca.
-
Trudno w zasadzie ocenić, dla kogo przeznaczona jest ta animacja. W warstwie dialogowej jest zbyt skomplikowana dla dzieci. W warstwie wizualnej bazuje z kolei na najprostszej grze ruchu barwnych plam, co sugeruje, że docelową widownią powinny być najmłodsze pociechy. Tego skarbu szukajcie na własne ryzyko.
-
Kino pełne ciepła, które wzrusza, krzepi, a niektórych być może zmotywuje do wyciągnięcia pomocnej dłoni ku tym, którzy nie są przystosowani do życia we współczesnym świecie. Reżyserzy składają swoim filmem hołd wszystkim zwyczajnym ludziom, którzy nie bali się czynić nadzwyczajnych rzeczy w imieniu i dla dobra innych.
-
Paul Feig, który do tej pory radził sobie całkiem dobrze z różnymi odmianami komedii, tym razem zawalił sprawę na całej linii. "Last Christmas" ładnie wygląda z obrazami nasyconymi żywymi barwami i miłą obsadą. Ten film nie napełni Was jednak Duchem Świąt.
-
Daje jednak nadzieję na udaną reżyserką przyszłość Moniki Jordan-Młodzianowskiej. Film udowadnia, że ma ona ciekawe pomysły i potrafi tworzyć interesujących bohaterów. Jeśli tylko nie przytłoczy ich fabularnymi dodatkami i zmotywuje aktorów do wyciśnięcia z postaci wszystkich emocjonalnych soków, będzie dobrze.
-
Ma w sobie tyle dobra, że sam film pozostanie w sercach widzów na dłużej. Na samo wspomnienie animacji usta układać się będą do uśmiechu.
-
Mimo tych niedociągnięć jest to jednak przednia rozrywka działająca pobudzająco lepiej od podwójnego espresso.
-
Czyni to z "Rozstrojonych" dobrą popołudniową rozrywkę, jak również rzecz inteligentną, przenikliwą, mogącą zainicjować ciekawą dyskusję na temat kondycji ludzkiego ducha.