-
Choć Coppola robiła co mogła, by wyciągnąć jej postać na wierzch, to i tak zabrakło tu siły, by nie ulec, prędzej, czy później, urokowi i czarowi Elvisa Presleya.
-
Zabójca był prezentowany podczas 80. festiwalu filmowego w Wenecji w sekcji konkursowej, którą opuścił bez żadnej nagrody. Szkoda, bowiem Fassbender dźwigając ciężar opowieści na swoich barkach powrócił na ekran w bardzo dobrej formie. Gdybym mógł, to wręczyłbym w jego ręcę Puchar Volpi dla Najlepszego Aktora, odbierając go Peterowi Sargaardowi za występ w Memory.
-
Jeśli czekacie na premierę Zdumiewającej historii Henryego Sugara, to możecie być spokojni, Wes wam to wynagrodzi. Choć z pewnością nie będzie to dla Was nic nowego w skali doświadczania Andersona na ekranie. Z kolei sceptyków lub ludzi podobnie, jak ja umęczonych formułą jego kina uspokajam. Nikt po seansie nie będzie musiał kąpać oczu, a krótsza formuła pozwala satysfakcjonująco rozwinąć i zakończyć się fabule filmu, który o dziwo, nareszcie był o czymś.
-
Polecam gorąco przekonać się na własnej skórze, czy zęby Pinocheta faktycznie były ostre, czy może jednak stępione. Jedno jest pewne, a mianowicie prędzej czy później, w ten czy inny sposób, wampirzy dyktator Was ugryzie.
-
-
Choć miałam wiele chwil zwątpienia, wytrwałam do końca seansu. Nie uważam, by było warto. Zakończenie jawi się dla mnie jako płytkie i wygodne dla scenarzystów, ale nie dla odbiorcy.
-
Będzie miał swoich zwolenników, jak i przeciwników - jedni powiedzą, że już dawno tak się nie wzruszyli na filmie, drudzy wzruszą ramionami, kwitując, że to nie powiew świeżości, a granie na emocjach.
-
Liczyłam na solidną animację, która zadowoli mnie pod kątem wizualnym. Tymczasem dostałam o wiele więcej - przede wszystkim idealnie narysowaną historię, która ujmuje, ale nie jest przy tym pretensjonalna.
-
Reżyser podrzuca nam kilka tropów interpretacyjnych, choć "Afire" jest tego rodzaju filmem, który można odebrać bardzo osobiście i na swój sposób. To ulotna historia, która mogła się nigdy nie wydarzyć i powstać jedynie w głowie Leona jako pisarza. To historia, która mogła być początkiem wielkiej miłości. W końcu to historia, którą w całości mógł pochłonąć ogień.
-
Eden w swoich 153 minutach dostarcza gęstego pożywienia dla myśli i wzroku, zachęcającego smakiem do wielokrotnego kosztowania. Ágnes Kocsis potwierdza tym dziełem swoją wrażliwość i słuszność pewności siebie w doborze środków wyrazu.
-
Mimo wad i niespełnionych ambicji, to film stworzony z myślą o nastoletnim widzu, któremu pozwoli odpocząć od nurtu dzieł ideologicznie uwikłanych w reprezentację i równouprawnienie mniejszości, a w zamian dostarczy przyjemnej letniej opowieści.
-
Naprawdę szkoda niewykorzystanej szansy, bo pomysł i narzędzia były dostępne, czego efektem są fragmenty udane, spora dawka humoru, porzucone w trakcie filmu sposoby kadrowania wraz z wątkiem małego chłopca i aktorski występ Romoli Garai, ale ewidentnie zabrakło kompleksowej wizji, agresywnej konsekwencji i zdecydowanego odejścia od kliszy gatunku.
-
Ema wypełnia więc próżnię za pomocą tańca, za pomocą ciała, które bucha ogniem, licząc, że pośród zgliszcz wyłoni się pełnoprawny model rodziny. Dysfunkcyjnej, ale jednak rodziny i tak jak Marker liczył, że dzieci budowlańców będą się kiedyś tylko w budowlańców bawić, tak Ema liczy na to, że jej dziecko nie będzie musiało w przyszłości wzniecać pożarów.
-
Wydarzenia przedstawione za pomocą niechronologicznej narracji i płynnych zmian punktu widzenia, które powoli stają się znakiem rozpoznawczym Shahrama Mokriego, łączą się z metatekstualnym charakterem filmu w filmie, w wyniku czego powstaje intrygujący manifest nie tylko o wymiarze społecznym, ale traktujący również o roli samego medium w historyczno-socjologicznej dyskusji.
-
-
Serra zgrabnie zestawia wolność na tle seksualnym z wolnością w sztuce. Pyta o odwagę twórczą, jednocześnie samemu, jako artysta wystawiając się na ryzyko. Być może film jest dla niego terapią, ucieczką od narzuconych przez własny umysł schematów.
-
Nie jest idealny. Fabuła jest mocno przewidywalna, zakończenie nie zaskakuje, jest jedynie wyczekiwanym, logicznym skutkiem wcześniejszych wydarzeń. Pomimo tego poleciłabym go każdemu fanowi Adult Swim bądź po prostu groteski i kina absurdu, ponieważ to właśnie absurdalny humor jest zdecydowanie najmocniejszą stroną filmu.
-
Czy siedzimy w tym dychotomicznym bagnie, zwanym inaczej światem polityki, tak głęboko, że nie potrafimy docenić już eskapistycznego doświadczenia, które nie skrywa swoich zamiarów pod płaszczem ideologicznej agitacji? Craig Zobel, autor fantastycznej i równie kontrowersyjnej z równie niezrozumiałych powodów Siły perswazji, miał nadzieję, że do tego stanu naszemu społeczeństwu nadal daleko i niczym olśniony Joel McCrea w Podróżach Sullivana wyruszył na misję pokrzepienia serc.
-
Marco Bellocchio prezentuje fascynujące losy Buscetty w niezwykle teatralny, momentami elegancki sposób. Jednocześnie pomimo tego rozmachu, główny bohater pozostaje ludzki, przyziemny. Brak jest dokonywania osądów nad mafiosem, a podejmowane przez niego decyzje są pieczołowicie uzasadniane.
-
Zgrzyt w końcówce nie odbiera jednak w całości dobrego wrażenia, które pozostawia po sobie ten sprawnie poprowadzony i doskonale zagrany przez Gordon-Levitta thriller. Gdyby tylko było na niego więcej pieniędzy, to może byłby to jeden z lepszych i bardziej zapamiętywalnych filmów tego typu ostatnich lat.
-
Każdy z nas w innym celu ogląda filmy. Jak w zależności od nastroju robię to albo po to, żeby wyłączyć myślenie i pobudzić niekiedy najbardziej pierwotne zmysły, albo jednak żeby przeżyć pewnego rodzaju myślowe i uczuciowe catharsis. Pride, Call me by your name i kilka innych obrazów, włączam zdecydowanie z tego drugiego powodu i zawsze jestem zaskoczony z jakąś siłą i świeżością są w stanie na mnie wpłynąć.
-
O Harriet zapomnijmy, bo to film kompletnie niewarty uwagi, o którym Maciej Kowalczyk z Pełnej Sali napisał, że szkoda, że nie zrobili z niego musicalu. Zupełnie się z tym zgadzam.
-
Eastern określiłabym jako jeden z lepszych polskich debiutów. Adamski prezentuje kobiece kino zemsty pozbawione prób seksualizacji bohaterek. Pomimo stworzenia dystopijnego świata rządzącego się zupełnie innymi prawami niż współczesna polska rzeczywistość, wizja wydaje się niezwykle wiarygodna. Przypominając stylem Lantimosa, Adamski tchnął świeżością i potencjałem w polską scenę filmową, za co zdecydowanie warto docenić Eastern.
-
Murphy stara się nadać wyeksploatowanym motywom nowe brzmienie i udaje jej się to. Manipuluje znanymi tematami, aby zaciekawić i zaskoczyć widza. "Babyteeth" nie popada w tani, sentymentalny melodramat, nawet jeśli miejscami trzeba otrzeć łzy, wyróżniając się spośród tematycznie podobnych produkcji.
-
Mimo wszystko jednak Eurovision Song Contest to wystarczająco miła, zupełnie niegroźna, kiczowata, zrobiona z sercem rozrywka.
-
Film, który śmiało można podsumować mianem postmodernistycznego ćwiczenia, okazał się być wzbudzającym salwy śmiechu pastiszem kina szpiegowskiego i noir.
-
"Nuestro Tiempo" mogło być wyjątkowym obrazem wiwisekcji małżeńskiej, ukazującym problematykę bardzo "szeroko", lecz z dbałością o emocje i detale. Reżyser Dobrze analizuje zachowania i relacje. Konsekwentnie obnaża charaktery wydobywając z nich pierwotne słabości, ale sposób opowiedzenia tej historii i zastosowane środki wyrazu spłycają ją i czynią bardziej trywialną.
-
W Da 5 Bloods Lee tworzy kino protestu i radosny heist movie w jednym. Mnogość poruszanych w filmie tematów trochę przytłacza: od obowiązkowych wątków rasowych, poprzez kolonizatorskie dziedzictwo Wietnamu do współczesnego romansu politycznego czarnych Amerykanów z Trumpem.
-
Nie jest ten film wcale czasem straconym. Przeciwnie sprawdza się jako solidna, dobrze zrealizowana rozrywka, z którą Vega czy zakopany w latach 90. Pasikowski przegrywa w przedbiegach.
-
Świetnie udało się przenieść prozę Cobena na rodzime warunki - wygląda to tak, jakby ta historia była oryginalne rozpisana na Polskę. Dobra robota.
-
Seans "Chłopczycy" nie można nazwać przygnębiającym ani katartycznym, ale porusza swoją intymnością. "Tomboy" nie jest także dogłębnie wstrząsającym obrazem, który przekracza bariery i łamie tabu dotychczas niewypowiedzianych tematów. To bardziej, pozbawiona nachalnego komentarza reżyserki, prosta, ale nie trywialna historia, która poruszy serce osób odpowiednio wrażliwych.
-
Zatrzyj ślady to wciąż sygnał, że Debra Granik jest jednym z ciekawszych głosów amerykańskiego kina niezależnego, który jednak potrzebuje trochę więcej skupienia. Ale tylko tego, bo rękę do aktorów ma jak mało kto.
-
Gołąbeczki to w gruncie rzeczy tylko zbiór ich skeczy, posklejany jako tako tą pseudohistorią. Miejmy nadzieję, że Rae i Nandjani dostaną jeszcze kiedyś scenariusz, w którym pokażą tyle samo chemii, a historia dopisana do niej będzie miała ręce i nogi.
-
Największy walor Mrs. America, poza tym, że jest to serial zaraźliwie wciągający, efektowny, dbający o szczegóły i historycznie wiarygodny, to zrozumienie problematyki, pełna empatia dla obydwu strony sporu politycznego, który jest tu zaprezentowany w równej mierze jako polityczne szachy i jako wojna idei - dawno nie widziałem tak dobrze sportretowanej amerykańskiej sceny politycznej.
-
Z jednej strony Córka Boga to bezpieczny krok, po którym być może Szumowska będzie mogła wkroczyć z pełnym impetem do świata Hollywood. Trzymam kciuki, choć jeśli nowym elementem jej szerokiego wachlarzu narracyjnych tricków ma być zanudzenie widza, to można mieć tylko obawy. Z drugiej strony odzew krytyków w USA pokazuje, że chyba tylko nas Polaków Szumowska nudzi.
-
W jasny sposób prezentuje niezwykle ważny problem i nie pozostawia miejsca na ewentualne domysły widza. Nic nie usprawiedliwia gwałtu.
-
To naprawdę udana propozycja, mogąca pełnić rolę kina rozrywkowego, jednocześnie pozostającego niegłuchym na kwestie społeczne. Dobra robota.
-
Wielka może nie jest wielka, ale na pewno nie brak jej uroku i wspaniałego aktorstwa.
-
Historia w Clemency, która nie obfituje w wydarzenia i zwroty akcji, jest opowiada niemożliwie ślamazarnie. Szanuję jej subtelność i brak hollywodzkiego zadęcia czy przerysowanych rozwiązań fabularnych. Ale ten autorski sznyt nie może zastąpić podstawowej filmowej roboty - jeśli zanudzimy widza na śmierć, to nawet najlepsze intencje i ciekawy temat nie pomogą.