
- Albert Nowicki
-
Minihan z minuty na minutę zagęszcza atmosferę, bo opowiada o trudnej dynamice związku skażonego przemocą.
-
Dzieło dekadenckie, nihilistyczne, ale mieniące się kolorami złota. To taki mały-wielki film, który mimo mikroskopijnego budżetu wywołuje falę gromkich przeżyć, piękny-brzydki, pełen paradoksów horror, który przez lata będzie inspirował i fascynował kolejne pokolenia widzów oraz twórców. Będzie wiecznie żywy, choć stworzono go z rozkładających się kości. Bo "Teksańska masakra piłą mechaniczną" wcale się nie starzeje - ona nadal fermentuje i nigdy nie pozwoli o sobie zapomnieć.
-
Pozostaje jednak "Małgosia i Jaś" efektownym horrorem, bo oryginalne opowieści Grimmów były przecież pełne brutalnych metafor, niewypowiedzianego tragizmu i mrocznej symboliki. Jeśli ktoś na obecnej scenie kina grozy miał poradzić sobie z baśniową renarracją, to chyba właśnie Perkins. I zaskoczenia nie ma: film w jego wydaniu stanowi odważną wariację na temat klasycznego utworu, w której germański folklor ludowy przeplata się ze współczesnym wyczuciem gatunku.
-
W zamku Hrabiego Orloka spędzamy wprawdzie trochę za mało czasu, ekspresjonistycznych zrywów też przydałoby się więcej, ale to wciąż jeden z najautentyczniej zilustrowanych gotyckich horrorów od czasu "Jeźdźca bez głowy" Tima Burtona, imponujący stylowym chłodem i kompozycyjną symetrią. Skarsgård z na siłę zapuszczonym wąsem wygląda trochę zbyt bohunowo, ale aktorsko sprawdza się dużo lepiej, niż oczekiwałem, zwłaszcza jako quasi-romantyczny "bohater".
-
Zamknięci zostajemy sam na sam z umysłem wyłącznego protagonisty − obraz Rochera to chamber piece, w którym wszelakie postacie epizodyczne policzymy na palcach jednej ręki. Głównym, obok Liego, aktorem tego dziwowiska jest bezwzględna cisza.
-
Opowieść o niezrozumieniu i gniewie egzystencjalnym, kuriozum, pełne dziwacznych zależności, niekiedy wręcz eksperymentalne w formie i treści. Aspołeczny, pasywny stosunek Mary do życia stawia filary ciekawych kontekstów scenariuszowych, choć wiele się z tej podbudowy nie wywiązuje. Najlepiej traktować "Karnawał..." jako marę senną, przełożoną na duży ekran, jako wariację na temat "Wampira" Carla Theodora Dreyera.
-
Z ryzykownego eksperymentu wskrzeszenia ducha odległych lat Ted Geoghegan wyszedł obronną ręką. Stonowany i finezyjny czy też brutalny i ociekający krwią, "We Are Still Here" z powodzeniem przywraca kinu grozy to, za czym bywa mu tęskno.
-
Rozkręca się długo, nigdy jednak nie przynudza. To film fascynujący, tajemniczy i podświadomy, zbudowany w oparciu o siłę sugestii, horror przedstawiający jako wysokiej klasy sztukę. W ciągu kilku minionych lat niewielu młodym reżyserom udało się nakręcić dzieło tak kompletne i ambitne.
-
Niezłomny klasyk horroru włoskiego. Od ponad czterdziestu lat nie powstał film równie fantazyjny, dopieszczony plastycznie i infantylnie brutalny − w najlepszym tych słów ujęciu.
-
Po emisji na Nowych Horyzontach "Climax" określono jako doświadczenie - a nie film sensu stricto. Żywiołowy wstęp, w którym dwudziestu tancerzy vogue'uje jak na konkursie drag, sprawi, że sami przed sobą szepniecie: chwilo, trwaj. Niesamowitą choreografię ciał egzaminuje równie roztańczona kamera. Jej układ nie jest standardowy: sprzęt zawieszono nad głowami bohaterów, pozwolono mu płynąć po parkiecie i korpusach zgonujących młodzieńców.
-
Skrzyżowanie "Midsommar" z "Opowieścią podręcznej", nihilistyczne spojrzenie na patriarchalną dominację i toksyczną męskość, która zatruwa sens istnienia obu, tak naprawdę, płci. Szumowska podejmuje temat męskiego uprzywilejowania i fantazji o bezwzględnej uległości kobiet, w finale pozwala na szczęście zawalczyć jagniętom o swoje. Film jest wyrafinowany formalne, zwraca uwagę za sprawą trików operatorskich, a jego strunowa ścieżka dźwiękowa, choć minimalistyczna, ma potężną siłę oddziaływania.
-
Skrzyżowanie "Midsommar" z "Opowieścią podręcznej", nihilistyczne spojrzenie na patriarchalną dominację i toksyczną męskość, która zatruwa sens istnienia obu, tak naprawdę, płci. Szumowska podejmuje temat męskiego uprzywilejowania i fantazji o bezwzględnej uległości kobiet, w finale pozwala na szczęście zawalczyć jagniętom o swoje. Film jest wyrafinowany formalne, zwraca uwagę za sprawą trików operatorskich, a jego strunowa ścieżka dźwiękowa, choć minimalistyczna, ma potężną siłę oddziaływania.
-
731 maja 2020 [2]
- 1
- Skomentuj
-
Art the Clown to dziś ikona horroru, co nie ulega żadnej wątpliwości. W weekend otwarcia w polskich kinach sequel obejrzało blisko 140 tys. widzów. Powstanie kolejnej części - "Terrifier 4" - to tylko kwestia czasu. Mam nadzieję, że w "czwórce" Leone wróci do korzeni i akcję swego widowiska osadzi podczas halloween, bo potencjału christmasowego horroru - poza tą jedną, początkową sceną - niestety w pełni nie wykorzystał.
-
Imponująca kompozycja kadru i planu wzbudzi szacunek kinofilów. Maniaków, którzy horrory oglądają głównie dla rozlewu krwi, powinien zainteresować fakt, że jest "Terrifier" odtrutką na mdłą układność straszaków multipleksowych. Gdyby film Leonego trafił do kin, cenzorzy nadaliby mu kategorię "R". Co najmniej.
-
Fargeat maluje na ekranie szczególny rodzaj autonienawiści oraz desperackiej potrzeby aprobaty i uwielbienia. Satyra na standardy piękna jest tu cierpka, w porywach wręcz brutalna, ale neonowe oświetlenie i teledyskowy flow filmu czynią z "Substancji" najbardziej widowiskowy horror roku. Fargeat kocha kino B-klasowe, a jej nowe dzieło można potraktować jak odę do "Reanimatora", perełek Yuzny lub Lloyda Kaufmana, czy nawet "Showgirls" Verhoevena.
-
Na poziomie formy filmowej początkujący reżyser z dużą zwinnością wykorzystuje frazy typowe dla kina grozy, łącząc je z konwencjami innych gatunków X muzy. Tak oto scena retrospektywnych wspomnień Abby - czarno-biała, skąpana w krwistej symbolice - odpowiada na pytanie, co by było gdyby Dario Argento wyreżyserował "Sokoła maltańskiego". "Nurse 3D" to półtorej godziny lubieżnej filmowej prowokacji.
-
Lawirowanie reżysera między erami i specyfikami kina fantastycznonaukowego okazuje się być tańcem na linie.
-
Nigdy nie osiągnie statusu, jakim dziś mogą pochwalić się "Imperium..." czy "Nowa nadzieja", bo brakuje w filmie pamiętnych momentów. To obraz o zaskakująco mizantropijnym tonie, niczym niewzburzony, chwilami zbyt sterylny. Nudny, w bardzo lakonicznym ujęciu.
-
54 maja 2018
- 1
- Skomentuj
-
Hipnotyzuje strachem, na rozłogu kina grozy pozostaje żelaznym monumentem.
-
Uderzająca oprawa wizualna, retrofuturystyczna scenografia, mrożące krew w żyłach ucieczki przed kosmitą, kapitalne efekty specjalne i biegłość reżyserska powodują, że interquel udał się bardziej, niż miał prawo. Álvarez rozstaje się z filozoficznym "mumbo jumbo" - które wielu widzom obrzydziło "Prometeusza" i "Przymierze" - na rzecz realnej grozy i chwała mu za to. Za kamerą poczyna sobie z tą samą werwą i pewnością siebie, co Ridley Scott i James Cameron przed laty. Biegnijcie do kin.
-
Beznamiętny i przekombinowany, chaotyczny i efekciarski.
-
Ważniejsze zdają się być kwestie socjo- i psychologiczne, przedstawione w filmie w sposób wyważony i nienachalny, a przy tym absorbujący. Bohaterka, coraz bardziej wyalienowana, gnije nie tylko cieleśnie, gnije przede wszystkim od wewnątrz. Także największa tragedia filmu okazuje się być wymierzona w Samanthę. Aż do napisów końcowych jej problemy nie zostają zauważone przez żadnego z bohaterów.
-
High-conceptowy, podbarwiony dramatem horror, w którym wyraźnie pobrzmiewają echa "Poltergeista" i "Babadooka". Jego melancholijny epilog szczerze chwyta za gardło i wydaje się częścią już nie niezłego straszaka, a kina grozy z wyższej półki.
-
6.55 listopada 2020
- 1
- Skomentuj
-
Ja sam, stawiając Mustonenowi poprzeczkę jeszcze wyżej, chciałem, by okazał się "Bodom" projektem uniwersalnym - owszem, skąpanym we krwi, ale błękitnej. I chociaż takiego filmu nie obejrzałem, Taneliemu Mustonenowi nadal przyklaskuję, bo nakręcił horror prowokujący burzę emocji.
-
Współczesne dzieło gatunku slow cinema, idealna pożywka dla koneserów tego nurtu, którzy przy okazji cenią sobie ekranową grozę. To film wyostrzający zmysły, zbudowany na mastershotach, opiewający przyrodę za sprawą długich, przemyślanych, perfekcyjne skadrowanych ujęć. W ejtisowych slasherach nie często można było liczyć na taki kunszt, ale "In a Violent Nature" to post-horror, postmodernistyczny komentarz na temat kina siekanego, w którym Nash przewraca reguły gry do góry nogami.
-
W czasach, gdy kino gatunkowe coraz chętniej otwiera się na marginalizowane jeszcze do niedawna typy postaci, Harder w duecie ze scenarzystą Colinem Minihanem oddaje głos tym, którzy są go pozbawieni. Wyłania się ze "Spiral" smutna prawda: społeczeństwo, zwłaszcza zbutwiałe i zależne od tępej agitacji, zawsze będzie atakowało inność. Zawsze, pomimo emancypacji gejów i postępu cywilizacyjnego, będzie zataczało się koło nienawiści, która jest nieśmiertelna - stąd tytułowa spirala.
-
Gordon nie prowadzi w "Reanimatorze" rozważań etycznych czy filozoficznych - nie robił tego również Lovecraft w literackim pierwowzorze, który stanowił formę biopunkowej parodii. Film jest udaną czarną komedią, chwilami za mocno obstającą przy ordynarnym, niesmacznym żarcie, ale to też można odczytać jako atut - zapytajcie jakiekolwiek fana "Martwicy mózgu" czy "Armii ciemności".
-
720 maja 2020 [2]
- 1
- Skomentuj
-
Film jest krótki, reżyser nie ma problemu z utrzymaniem sprawnego tempa, akcja goni tu reakcję, a scenariusz usłano grubymi plot twistami. Czy trochę przewidywalnymi? Może tak, ale nie przeszkadza to dobrze bawić się z filmem aż do jego ostatnich minut - a o to przecież chodzi. Całość ubarwia domieszka kampu, skrupulatnie dobrany soundtrack i mocne aktorstwo.
-
Świeże spojrzenie na podgatunek home invasion. Skrzyżowanie "Funny Games" z "Tanimi podnietami" i "Sąsiadami" z Danem Aykroydem. W rutynowym życiu zachowawczych i trochę zmęczonych sobą bohaterów pojawia się szczypta ekscytacji, ale ma ona swoją cenę - i pociąga za sobą niebezpieczeństwo. "Who Invited Them" nosi cechy horrorowej satyry i wytyka palcem takie przywary jak gonitwa za wyższym statusem społecznym czy poświęcanie szczęścia bliskich dla pieniędzy i aprobaty innych ludzi.
-
Begos z łatwością przekracza w "VFW" granice ekranowego szaleństwa, a stylistykę exploitation zna od podszewki. Nie boi się ubrudzić kamery krwią.
-
Jeden z najlepiej zmontowanych indie horrorów minionych kilku lat: serię szokujących i agresywnych ujęć układa w rewię upiornych wspaniałości. Taniec neonowych iluminacji wprowadza w hipnotyzujący stan, znakomite są przyprawiające o zawrót głowy zdjęcia, dzięki którym postaci dosłownie wirują w powietrzu, zawieszone między tym a innym wymiarem. Estetyka kadru sama w sobie zbliża "Ekstazę" do "Climaxu" Noégo, a film raz po raz pozostawia nas bez wytchnienia.
-
Znalazło się w "Gewoon Vrienden" miejsce dla dużej ilości klisz oraz odrobiny banału, ale intencje van de Mond pozostają prawidłowe. Konflikty w "To tylko przyjaźń" nie wynikają z homoseksualności postaci − wpływają na nie inne czynniki, jak choćby pochodzenie etniczne, przedwczesna śmierć ojca czy wybujałe oczekiwania rodziców. Film mógłby okazać się bardziej spontaniczny, ale dla ładnie przedstawionej, szczeniackiej miłości na pewno warto go obejrzeć.
-
5.523 maja 2019
- 1
- Skomentuj
-
Pięknie nihilistyczny, poetycko opowiedziany film o smutkach życia, naszych codziennych udrękach, niedoskonałościach ludzi, seksistowskich zapędach społeczeństwa, wreszcie o poznawaniu siebie i świata, pragnieniu przynależności. Żeby go docenić, w duchu musi grać odpowiednio zasępiona nuta, to nie jest film na każdą okazję i każdy nastrój. Narracja jest chłodna i wymagająca, monologi są szorstkie.
-
Realizacyjnie film Rugni prezentuje bardzo solidny poziom − tym większa szkoda, że powstał na bazie dość błahego, wyświechtanego scenariusza. Brak tu głębszego kontekstu, który choćby z "Hereditary", "Oblicza mroku" czy nawet "The Hollow Child" uczynił znacznie ciekawsze produkcje.
-
5.517 listopada 2018
- 1
- Skomentuj
-
Wybitny przedstawiciel kanonu New Queer Cinema i najbardziej intymny road movie lat 90. Da się odczuć w "Moim własnym Idaho" ducha awangardy. Van Sant stawia na heterogeniczny sznyt wizualny, chętnie tnie sceny w najmniej oczekiwanych momentach i przerywa je kolorowymi planszami tekstowymi. Miesza rozmowy o wszystkim i niczym z szekspirowsko-elżbietańskimi dialogami, standardy jazzowe przeplata z kawałkami folkowymi i pieśniami patriotycznymi. Ma też oko do ciekawych kontekstów operatorskich.
-
1029 czerwca 2020 [2]
- 2
- Skomentuj
-
Charrier z minuty na minutę coraz bardziej zagęszcza intrygę, korzysta ze środków wyrazu, które podsycają dramaturgię. Wyostrza kolorystykę swego filmu w scenach hotelowych i na dyskotece, zdobywa się też na intertekstualne cytaty: świetnym posunięciem jest wizyta w kinie, podczas której Jonas i Nathan poznają klasykę New Queer Cinema - "Donikąd" Arakiego.
-
Miłośnicy dobrze zarysowanych character studies nie powinni długo zastanawiać się nad wizytą w kinie: "Sauvage" to film, który zwyczajnie trzeba zobaczyć. Niech o jego świetności świadczy fakt, że, poza klasykiem Van Santa, przypomina jeszcze "Nie całuję" André Téchiné'a oraz "Mężczyznę zranionego" w reżyserii Patrice'a Chéreau.
-
822 maja 2019 [2]
- 1
- Skomentuj
-
"Kod zła" to film w całości utkany z atmosfery grozy, nut surrealizmu i rosnącej paranoi. "Chropowata" forma oraz chłodna stylizacja czynią z niego horror sensu stricto i gatunkowe objawienie ostatnich lat, film posępny i nihilistyczny, gdzie tylko raz na jakiś czas, bardzo sporadycznie pojawiają się przebłyski czarnego humoru.
-
Film "Zatroskany obywatel" w reżyserii Idana Haguela to izraelski komediodramat, który zadaje pytania między innymi o granice liberalnych wartości oraz o rasizm i poczucie winy - często demonstracyjne i nieszczere.
-
Styl montażu jest psychodeliczny, upodobanie Milburna do groteski zakrawa na obsesję, ale całość sprawia wizualną frajdę. Film jest może odrobinę zbyt bajerancki w swym impulsywnym dziwaczeniu, a reżysera można nazwać tryhardem, ale z tej radykalnej postawy też płyną korzyści.
-
Tematyka filmu jest nie tylko odważna, jak na lata dziewięćdziesiąte, ale także przedstawiona w sposób wyprzedzający swoje czasy. W tym znaczeniu projekt można przyrównać do zapomnianego dziś "Jeffreya" ze Stevenem Weberem i Patrickiem Stewartem.