Przemko88
Użytkownik-
Niezły pomysł i dobra realizacja, ale im dalej w las, tym bardziej cuchnie klasyczną krymitandetą z Hollywood. Szkoda, bo był potencjał na świetny film w niecodziennej formie, a dostaliśmy tylko niezły film w niecodziennej (ale konsekwentnej) formie.
-
Wstrząsający, aktualny i wiarygodny. Jedynka nie ma nawet startu do tego filmu i widać jak bardzo Komasa rozwinął się jako reżyser. Zaś Pacewicz pokazał, że Boże Ciało nie było pojedynczym przypadkiem i rzeczywiście ma ogromny talent jako scenarzysta. Natomiast Musiałowski może wyrosnąć na jednego z lepszych polskich aktorów młodego pokolenia.
-
Zważywszy że Bohemian Rhapsody mi nie podszedł to tutaj nie miałem żadnych oczekiwań. No i cóż dostałem niezwykle charyzmatycznych aktorów, fatalny scenariusz i raz śmieszne a raz żenujące żarty. Z naciskiem na żenujące
-
412 lutego 2020
- 19
- #2
- Skomentuj
-
Ten film poprostu idzie prostą linią przed siebie. Nic tu takiego nie zaskakuje, lecz też nie jest jakoś strasznie denerwujący. To poprostu kolejny film, gdzie w fabule występuje kosmita, ale w słabej fabule.
-
Fabuła jest nieźle zrobiona, Radcliffe wypadł w swojej roli świetnie. Tylko dlaczego te wstawki, które niby mają przedstawiać retrospekcje, są beznadziejne.
-
-
Zapewne ocena jest zawyżona,ale nie umiem inaczej podejść do zabawek z pokoju Andy'ego jak z ogromnym sentymentem.Jest to animacja która rosła,zmieniała się(dzięki technologii),dojrzewała razem ze mną.Każda część odzwierciedla jakiś etap mojego życia-to jest wręcz może i abstrakcyjne co pisze ale taka jest prawda.Dziś,już jako dorosły mężczyzna przeżyłem ostatnią przygodę w świecie Toy Story-to trochę jak epilog sagi,mrugnięcie okiem do tych dzieci z dawnych lat.Piękne to było i dziękuje za to!
-
109 sierpnia 2019
- 16
- #7
- Skomentuj
-
Przedziwny bałagan fantastycznych i tragicznych pomysłów, miszmasz rewelacyjnych i paskudnych efektów, świetnych występów aktorskich i strasznego drewna. Jazda na kwasie, kiepski film, ale przynajmniej ciekawe doświadczenie. Tak jakby.
-
Przez cały seans byłem kompletnie obojętny wobec tego, co działo się na ekranie i jedynie reagowałem wtedy, kiedy wprowadzano zmiany, z których większość wypadła negatywnie (Rafiki, popsucie "Be Prepared", kilkuminutowa sekwencja przenoszenia futra Simby do Rafikiego). Całość sprawia wrażenie dema technologicznego, do którego ktoś na siłę próbował dopakować fabułę animacji z 1994 roku.
-
Nowy film Damiena Chazelle'a nie ucieka się do oczywistych rozwiązań. Film o lądowaniu na Księżycu, jednym z większych osiągnięć Ameryki bez przesadnego patosu będący kameralną opowieścią o złamanym człowieku? To właśnie udało się reżyserowi osiągnąć. Ciasnota i roztrzęsienie kadrów zbliża do bohaterów i przeraża w czasie lotów, by dopiero w finale przestrzeń otworzyła się wraz z Neilem Armstrongiem. Aktorskie wyżyny z boleśnie prawdziwą Claire Foy i rewelacyjnym Ryanem Goslingiem na czele.
-
Seans "Endgame" był dla mnie jednoczeście satysfakcjonujący i rozczarowujący - jak dziwnie by te dwa określenia obok siebie nie wyglądały. To bardzo dobry film i świetna rozrywka, jednak momentami bardzo oczywista przez nadmierny fanservice i miewająca problemy z tempem. Opowieść ładnie domyka pewne wątki, ale prawie w ogóle nie zaangażowała mnie emocjonalnie, ponieważ jej ton właściwie co chwilę się zmienia. Większość aspektów naprawdę tu gra, ale... Niekoniecznie obok siebie.
-
Charyzmatyczna Grabowska, Adamczyk w roli Techno Vikinga i Warnke, która nie wychodzi ze swojej roli ani na moment, próbują ratować to barachło, ale to, co się tutaj odpieprza, jest zbyt głupie nawet na guilty pleasure. Żarty opierające się na robieniu lachy, dialogi opierające się na wciskaniu k**** w każde niepasujące do przekleństw zdanie i rozwiązania wątków opierające się na zabijaniu postaci, bo tak jest prościej i nie trzeba niczego wyjaśniać. Czyli typowy Vega.
-
Wymuszony ten sequel. Skupia się przede wszystkim na Szczerbatku i jego zalotach - bo wiadomo, to urocze i będzie bawić - ale na dalszy plan schodzi tu historia i jakiś konkretny rozwój głównych bohaterów. Treści tu raczej na krótki metraż niż pełnoprawną odsłonę serii, szczególnie, że i villain niespecjalny i cała intryga zalatuje odgrzewanym kotletem.
-
Aż byłem zaskoczony, że film trwa mniej niż 1,5 godziny, bo czułem się, jakby trwał co najmniej cztery. Mniej nachalnego product placementu (choć słynne Berlinki pojawiają się w sławie i chwale w jednej z najśmieszniejszych scen tego roku), mniej nudnych wątków i ogółem ogląda się to przyjemniej niż "Porady na zdrady", ale to, z jaką gracją przyszykowano związek przyczyno-skutkowy i logikę działań bohaterów, jest tak fascynujące, że jestem gotów posądzić twórców o pranie brudnych pieniędzy.
-
Za długi, męczący, żenujący, wulgarny, obraźliwy i absolutnie o niczym. Moralizowanie, że sukces i narkotyki niszczą człowieka to zostawcie na krótkie filmiki motywacyjne dla uczniów, a nie robicie 3h festiwal męczenia Leonardo DiCaprio.
-
Świetny początek, wlekący się środek i genialny finał - kino wojenne z dodatkiem zombie, nie na odwrót. Porypana sieka, ale na poważnie. Ja szanuję.
-
Seans miałki, nijaki, przewidywalny, popadający w banał, momentami dość absurdalny, aż ciężko tu o jakiekolwiek wywołanie emocji. Znajdzie się kilka zabawnych gagów, całość można obejrzeć bez większego bólu, lecz wszelkie oczekiwania warto zostawić w domu, jeszcze przed wyjściem do kina. Choć można też, po prostu ... zostać w domu.