Kamil Jędrasiak
Krytyk-
Okazuje się filmem znacznie lepszym, niż można by przypuszczać po zwykłym wakacyjnym blockbusterze.
-
Z perspektywy czasu widać, że już w 2005 roku F. Gary Gray miał niebywały zmysł obserwacji, który pozwolił mu pięknie portretować te aspekty świata, na których skupiał w danym momencie swoją uwagę. Doświadczenie nabyte wcześniej przy pracy nad filmami sensacyjnymi pokroju "Odwetu", ale też nad kultową komedią "Piątek", nauczyło go nie tylko sprawnie operować językiem filmu, lecz również balansować pomiędzy akcją a humorem.
-
Jedna z najbardziej "murrayowych" rzeczy, jakie widziałem - i to chyba największy komplement, jaki mogę pod adresem tego dziwacznego filmu skierować. Jeśli więc, tak jak ja, pozostajecie pod urokiem tego niesamowitego człowieka, urzeczeni jego aurą, rozbawieni tym balansującym na granicy żenady poczuciem humoru, to będziecie również oczarowani tą produkcją.
-
Potrafi rozbawić, ale przede wszystkim wzrusza. Nie ma tu jednak mowy o sztampie i bezrefleksyjnym powielaniu wzorców gatunkowych.
-
Kiedy niecałą dekadę temu po raz pierwszy obejrzałem "Rent", film z miejsca wskoczył na moją listę evergreenów, które odtąd z przyjemnością odświeżam sobie co jakiś czas, najlepiej w okolicach Gwiazdki. Nie dlatego, że jest to czysty przykład świątecznego kina, ale wrażenie ciepła, którym ta historia emanuje, dodaje jej magii, jakiej niejeden bożonarodzeniowy klasyk mógłby pozazdrościć.
-
Pod względem artystycznym "Córka trenera" przypomina trochę poprzedni film Grzegorzka, czyli "Kampera", aczkolwiek jest nieco... cieplejsza.
-
Po ostatnich potknięciach Spielberga reżyser odnotował wyraźny powrót do formy. Być może to dlatego, że trafił na świetnych współpracowników - Ernesta Cline'a i Zaka Penna - wespół z którymi rozbudził w sobie ponownie żar pasji do "czarowania" za pomocą kina.
-
8.56 maja 2018
- Skomentuj
-
Ma z hipnozą tyle wspólnego, że jest w stanie uśpić widza. Potwierdzone empirycznie, na własnej skórze! A biorąc pod uwagę przeciętność tej produkcji, sen wydaje się nawet ciekawszą opcją niż oglądanie.
-
"Przebudzenie Mocy" widziałem na wielkim ekranie siedem razy i choć film Johnsona w moim prywatnym rankingu lokuje się nieco niżej, to kto wie, czy nie dobiję do ośmiu seansów.
-
Jeśli potrzebujecie anty-świątecznego filmu, na pewno znajdzie się przynajmniej kilka ciekawszych tytułów. Gdyby się jednak zdarzyło, że wszystkie już widzieliście, to "Zły Mikołaj 2" jest komedią, która w ostateczności sprawdzi się w tej roli.
-
Z jednej strony sprawia wrażenie tandetnej animacji wyprodukowanej tylko dla zbicia umiarkowanego hajsu, zanim widzowie zorientują się, jaki to przeciętniak. Z drugiej zaś - momentami prezentuje się jak pierwszoligowy hicior od Disneya albo raczej Blu Sky Studios.
-
Słowo fugazi w slangu - głównie anglojęzycznym - oznacza tyle, co ściema. Film Leszka Gnoińskiego ściemy nie wciska, bo choć jest mocno nostalgiczny i opowiada głównie o środowisku skupionym wokół konkretnego lokalu, to jest czymś więcej niż laurką wystawioną temu miejscu i środowisku.
-
Kino komentujące dzisiejszą rzeczywistość jest potrzebne, ale dobrze by było, gdyby ów komentarz nie operował poetyką szoku i tanią sensacją, jakże typowymi dla pseudopublicystyki wszelkiej maści. Tabloidyzację kultury zostawmy brukowcom i internetowym pieniaczom, a opiniotwórczą siłę kinematografii fajnie byłoby spożytkować w bardziej wartościowy sposób.
-
Misterna filmowa układanka, świadcząca nie tylko o tym, że Bodo Kox coraz sprawniej operuje językiem kina, ale też że w Polsce jest miejsce na gatunki i konwencje dotąd marginalizowane, jeśli tylko znajdzie się pomysł na ich wdrożenie.
-
Jeden z najlepszych filmów w Marvel Cinematic Universe, pokazujący doskonale, z jak dużą odwagą można podchodzić do komediowych konwencji w ramach tego uniwersum.
-
Nie jest to wprawdzie film, który z czystym sumieniem mógłbym polecić wszystkim, ale dla miłośników filmowych widowisk, kina dokumentalnego, tematyki związanej z kosmosem, narracji o wszechświecie i jego tajemnicach jest to tytuł naprawdę wart uwagi.
-
Świetny przykład bardzo dobrze zagranego i świetnie zrealizowanego kina. Od urokliwych zdjęć zrealizowanych przez Seana Portera po nastrojową muzykę, za którą odpowiada Roger Neill, wszystko tu składa się na spójną artystycznie całość, służącą przekazaniu autorskiej wizji reżysera.
-
Niestety, oglądając "Chatę" już bez taryfy ulgowej - wynikającej z kilku obiecujących pomysłów narracyjnych wplecionych w film i słusznego skądinąd morału o konieczności pogodzenia się ze śmiercią bliskich - trudno przymykać oko na mankamenty tej produkcji.
-
To nie tylko doskonały pastisz, ale też cudowny owoc kinofilskiej pasji, czerpiący garściami z różnych źródeł, zarówno narracyjnie, jak i estetycznie.
-
Nie jest ani najciekawszym przedstawicielem tego trendu, ani też wybitnym dziełem w ramach dotychczasowego dorobku samego reżysera. Mimo wszystko "Lucy" wciąż pozostaje pozycją godną uwagi i zdecydowanie nie żałuję, że wreszcie zdecydowałem się poświęcić jej półtorej godziny swojego życia.
-
Jest świetnie zdanym testem, dowodzącym wprawdzie perfekcyjnego opanowania wszystkich sztuczek, których reżyser dotąd się nauczył, ale w żadnym wypadku nie podnoszącym poprzeczki.
-
Wygląda jak niskobudżetowa i średnio dopracowana podróbka wysokobudżetowych, dopieszczonych blockbusterów. Co gorsza, wygląda on zarazem jak średnio udany pasożyt żerujący na nostalgii całych pokoleń wychowujących się na kolejnych "generacjach" serialu pod tym samym tytułem.
-
Prowokująca do myślenia, poruszająca i niepokojąco racjonalna opowieść o narodzinach zła, zwierciadło mrocznych aspektów człowieczeństwa, retoryczna lekcja historii ubrana w sztafaż rozrywkowej fantastyki naukowej.
-
Niezależnie od wszelkich "za" i "przeciw" uważam, że warto zobaczyć "Sucker Punch" - choćby po to, aby przekonać się, z jak wielkim nagromadzeniem rozmaitych, pozornie zupełnie niekompatybilnych, ale doskonale współgrających elementów, z jakim przepychem można mieć do czynienia w obrębie jednego filmu.
-
Jeśli oczekujemy "odmóżdżacza" oferującego prostą rozrywkę, w zasadzie dostaniemy w "Gniewie tytanów" wszystko, czego można od takiego kina wymagać. Na ekranie dużo się dzieje, krew leje się w odpowiednich ilościach, żarty są w stanie rozbawić, uroda obsady przyciąga uwagę, CGI może i nie oszałamia, ale też nie straszy...
-
Z ekranu wręcz wylewa się serdeczność, życzliwość, miłość, niesamowita chemia łącząca grupę tancerzy. Oglądając "Strike a Pose" poczułem coś, co ostatnio zdarzyło mi się poczuć bodaj przy musicalu "RENT", skądinąd bardzo bliskim tematycznie - nietypowy rodzaj ciepła.
-
Jeśli "Pozdrowienia z Paryża" jakoś Wam dotąd umknęły, to nie wiem, czy jest sens po ten tytuł sięgać. Chyba, że szukacie prostego filmu akcji, większość takich produkcji już widzieliście, a z desperacji rozważacie oglądanie gniotów ze Stefanem Mewą albo Mikołajem Klatką bez campowego filtra - wówczas warto raczej zainteresować się produkcją Pierre'a Morela.
-
Sięgając po tematykę już dobrze zakorzenioną w publicznym dyskursie, rzuca on na nią nieco inne światło, wyjmuje z bezpiecznego zakątka i prowokuje. Ten styl nie każdemu musi się podobać, jednak właśnie w tym tkwi przecież siła dobrej prowokacji.
-
Magia płynąca z ekranu nie ogranicza się do samej fabuły - magiczna siła miłości, o której opowiada film, czyni go cudownie naiwnym. Niesamowita muzyka, za którą odpowiada Christophe Beck, wespół z warstwą wizualną i romantyczną wymową całości owocuje małym arcydziełem, które chce się oglądać wielokrotnie.
-
Choć nie obeszło się bez drobnych niedoskonałości, "Ralph Demolka" to świetny film, który powinien obejrzeć każdy miłośnik animacji.
-
Ogólne wrażenia po projekcji są jak najbardziej pozytywne, choć po wyjściu z kina nastroje mieliśmy dość zszargane - co zasadniczo uznać można za kolejną zaletę utworu.
-
Nawet mając na uwadze pojedyncze mankamenty, których w "Zielonej Latarni. Szmaragdowych Wojownikach" można kilka znaleźć, film stanowi całkiem niezłą dawkę rozrywki.
-
Typowy odmóżdżacz, widowisko, które w odpowiednich warunkach i przy odpowiednim nastawieniu może umilić weekendowe popołudnie po ciężkim tygodniu.
-
Nie dostaniecie tu wprawdzie czegoś całkiem nowego, ale i nie jest to nieudolna kalka obrazu Williama Friedkina. Zadowoleni mogą być zarówno poszukiwacze grozy, jak i widzowie, którym strach w kinie nieco już zobojętniał. Film Mikaela Håfströma oferuje bowiem także nieco humoru i dystansu.
-
W gruncie rzeczy film jest dobry, dostarcza przyzwoitą porcję rozrywki, a do tego porusza kilka interesujących kwestii w bardzo przystępny i zrozumiały sposób.
-
Pozycja obowiązkowa, zarówno dla fanów gatunku, jak i wielbicieli wcześniejszych dokonań reżysera. Obrazowi daleko do perfekcji, ale fala krytyki pod jego adresem, z jaką można się spotkać głównie w sieci jest zdecydowanie przesadzona.
-
Najlepsze zaś jest to, że "Guardians of the Galaxy vol.2" nie popada w pułapkę wtórności - przez pomysłowość twórców oraz nieco odmienne rozłożenie akcentów, sequel jest po prostu inny. Jednocześnie, co wypada podkreślić, wciąż pozostaje spójny z częścią pierwszą. Dzięki temu trudno mówić o tym, by najnowsza odsłona była lepsza lub gorsza niż poprzednia, jest z nią raczej komplementarna.