-
Choć zakończenie jest nieco pompatyczne, a produkcja momentami traci tempo, a centralna część zdaje się nieco zbyt długa, film zdecydowanie należy do udanych. Śnieżne bractwo trzyma w napięciu nie tylko dzięki wyjątkowemu realizmowi wydarzeń przedstawionych na ekranie, ale także zdjęciom oddającym emocje towarzyszące bohaterom.
-
To nie jest kino wysokich lotów, ale też nie należy się tego po nim spodziewać. To lekka rozrywka, łatwa do wchłonięcia i zapomnienia. Fani Dietera i Zacka Snydera powinni być zadowoleni.
-
Winni nie są filmem złym - wręcz przeciwnie, pomysł jest świetny, a aktorstwo na najwyższym poziomie. Niestety jego istnienie samo w sobie jednak wydaje się mijać z celem, bo to po prostu angielskojęzyczna wersja duńskiego filmu, która właściwie niczym nie różni się od pierwowzoru. A jeśli porównać obie wersje, duńska wypada mimo wszystko korzystniej. Świat nic by nie stracił, gdyby amerkańska wersja Winnych nie powstała. Dlatego o wiele lepiej sięgnąć po prostu po oryginał.
-
Na rauszu nie jest w swojej tematyce wybitnie przełomowe i odkrywcze, nie stanowi również novum w dziedzinie komentarza społecznego. Duńczycy bowiem nie od dziś mają problem z alkoholem, podobnie jak wiele innych narodów. Jednakże to właśnie ostatnia scena, dająca poczucie niebywałego katharsis niesie ze sobą poczucie świeżości i sprawia, że film jest tak udany.
-
Przyjemna produkcja na rodzinne popołudnie. O ile byłoby lepiej, gdyby twórcy nie starali się wmówić widzowi, jakie to wielkie, przełomowe, feministyczne i progresywne dzieło stworzyli. Czasami po prostu potrzebujemy zanurzyć się w pięknym świecie, gdzie śliczna dziewczyna zakochuje się z wzajemnością w przystojnym księciu. Bo w takich historiach nie ma przecież nic złego. Każdy z nas potrzebuje czasem eskapistycznej opowieści.
-
Choć Beckett nie jest złą produkcją, czegoś jej brakuje. Niby akcja toczy się wartko i na ekranie dużo się dzieje, ale nie przykuwa ona do ekranu na tyle, by nie móc się od niego oderwać. Intryga się komplikuje i dokładane są do niej kolejne warstwy, tylko po to, by rozwiązać się w najprostszy możliwy sposób. Wyraźnie czuć, że mógłby być to zdecydowanie lepszy film, ale cóż, nie wyszło.
-
Całość jest miałka i raczej nie zapisze się w niczyjej pamięci na dłużej. Wycięcie wielu scen absolutnie niczego by nie zmieniło dla fabuły. I nawet zakończenie, które ostatecznie oferuje widzowi trochę akcji, nie jest wystarczająco satysfakcjonujące w zderzeniu z resztą Chmary.
-
Jest filmem zwyczajnie słabym. Odradzam jego oglądanie każdemu, szczególnie jeśli nie wie zbyt wiele o prawdziwych wydarzeniach. I można się tylko zastanawiać, jaki cel przyświecał twórcom produkcji? Skoro ani fikcyjny melodramat im nie wyszedł, ani nie byli zainteresowani pokazaniem prawdziwej historii o Czarnobylu. W efekcie film jest po prostu ciężkostrawny i nudny, co jest niedopuszczane w przypadku filmu katastroficznego.
-
Jest oczywiście w "Ulicy Strachu" trochę niedociągnięć, ale trzeba przyznać, że to dobra zabawa. Trylogia, w której historie wzajemnie się przeplatają, łącząc ze sobą tropy postslaherów, slasherów i folk horroru wypadła całkiem zgrabnie. Na duży plus trzeba ocenić również wypuszczanie tych części co tydzień. Być może obejrzenie ich za jednym zamachem nie wywierałoby aż takiego wrażenia.
-
Można zaliczyć do pozycji udanych, przynajmniej jak na slasher. Z pewnością jednak nie będzie to produkcja, która przejdzie do historii kinematografii, ale na jeden letni wieczór sprawdzi się świetnie.
-
Z pewnością nie przejdzie do historii kina. Niemniej jednak to kawałek dobrej rozrywki, która pozwala na zanurzenie się w świecie horroru, podobnie jak w latach 90.
-
Właściwie nie ma dobrych aspektów, które mogłyby go uratować. Jest to najzwyczajniej w świecie bardzo mierny film. Zamiast jego oglądania zdecydowanie lepiej poświęcić czas na coś pożyteczniejszego. Chyba że macie problem z bezsennością - wtedy klikajcie śmiało - istnieje duża szansa, że pomoże wam go rozwiązać.
-
Po prawdzie "Oslo" wcale nie jest filmem o tym konkretnym wydarzeniu, jakim były porozumienia. Wydaje się, że twórcom zależało na bardziej uniwersalnym przesłaniu. Dialog opiera się na próbie porozumienia i emocjach, nie przypominając niczym tajnych spotkań, które mogłyby się odbywać między przedstawicielami rządów. Bardziej chodzi o uczucia i o to, że w głębi wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi.
-
Jak na połączenie heist movie i apokalipsy zombie raczej zawodzi oczekiwania widzów. To typowy popcornowy blockbuster, który można obejrzeć, by pokrzyczeć na bohaterów "co ty robisz?!" czy "nie idź tam!". Nie jest to jednak nic przełomowego, nie tylko w kinie, ale i nawet nie w obszarze produkcji o żywych trupach.
-
Z pewnością nie przypadnie do gustu osobom, które sci-fi cenią za zapierające dech w piersiach obrazy czy trzymające w napięciu zwroty akcji. Niestety, widzowie gotowi na kameralne kino, skupione bardziej na dramacie, również mogą być seansem zawiedzeni. Film zwyczajnie nie ma mocnych punktów, które by go obroniły. W efekcie ginie w szerokiej ofercie Netflixa, jako kolejny film spod szyldu "do kotleta".
-
Niezwykle łatwy w odbiorze. Niestety, jego prostota i wtórność sprawiają, że dość łatwo ulatuje z pamięci. Aktorstwo jest poprawne, na poziomie doskonale korespondującym z fabułą. W efekcie otrzymujemy przyzwoitą, choć niczym niezaskakującą historię przygodową o postapokaliptycznym świecie. To pozycja sympatyczna i niezobowiązująca, doskonała na odstresowanie po ciężkim dniu.
-
"Wonder Woman 1984" mogę polecić wyłącznie w sytuacji, gdy jesteście mocno zaangażowani w kino superbohaterskie. W innym przypadku po seansie poczujecie się okradzeni z czasu, którego już nikt nigdy Wam nie odda. Scenariusz to zlepek małych fabularnych koszmarków, a największą siłą tego filmu są piękne cywilne kostiumy Diany, w których jej klasyczna uroda prezentuje się naprawdę zjawiskowo.
-
Wielki film, będący hymnem na cześć równowagi między cywilizacją i przyrodą, podejmujący wiele ciekawych tropów. Dzięki temu stanowi pozycję, która przypada do gustu niezależnie od kategorii wiekowej.
-
Jest filmem trochę bladym. Przez cały czas jego trwania brakuje poczucia, że wszystko zmierza do jakiejś konkluzji. Kolosalnym problemem jest brak jakiejkolwiek puenty. W efekcie większość interpretacji będzie pojawiać się raczej już po seansie, jako swoista próba wyjaśnienia "co ja właściwie widziałem?". Może się również zdarzyć, że do tego momentu będziemy już tak wymęczeni monotonnością filmu, że zwyczajnie wcale nas ono nie obejdzie.
-
Finalnie film wypada bardzo niejednoznacznie. Historia bywa trochę nieprzekonująca, biorąc pod uwagę nagromadzenie wątków i niewielką długość czasu akcji. Jedne sceny bywają przeciągnięte, inne aspekty niedopracowane, na czele z wątkiem miłosnym. Skrócenie filmu prawdopodobnie również mogłoby mu wyjść na dobre. Coś czuję, że mogło być lepiej, ale w ostatecznym rozrachunku warto: dla roli Hollanda, dla warstwy wizualnej, dla wątku wpływu okropieństw wojny na późniejsze życie weteranów.
-
Produkcja warta polecenia. Skupiona głównie na bohaterach i tworzącej się między nimi relacji. To porządny western, choć raczej niewiele w nim widowiskowych strzelanin, jednak nie brak tu pięknych kadrów i muzyki.
-
Dobrze zrealizowany kryminał z komediowymi naleciałościami o złej do szpiku kości antybohaterce.
-
Do produkcji lepiej zasiąść z pewnym przygotowaniem, a przynajmniej ze świadomością, na co się piszemy. Jest to film przegadany i w ostatecznym rozrachunku ciut zbyt długi, ponieważ w pewnym momencie ten emocjonalny rollercoaster może zacząć odbiorcę zwyczajnie męczyć lub nudzić.
-
Wykopaliska są filmem nieśpiesznym i finezyjnym, pozbawionym wielkich scen i głośnych dramatów, dlatego raczej nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli jednak damy się porwać jego powolnemu rytmowi i zanurzymy się w świecie powściągliwych uczuć, z pewnością nie będziemy zawiedzeni.
-
Stoi w rozkroku między Slumdogiem. Milionerem z ulicy a kinem społecznie zaangażowanym jak choćby niektórymi filmami Satyajita Raya. Zdecydowanie bliżej mu jednak do tego pierwszego, choć momentami popada w przesadę, co może zaciemniać przesłanie produkcji. Nie jest to typowe kino indyjskie, dziś kojarzone głównie z Bollywoodem, a sfera realizacyjna stoi na iście Hollywoodzkim poziomie.
-
Można by zarzucić, że to film skrojony pod Oscary. Można by, ale też nikt tego nawet nie próbuje ukryć. Mówi on o rasizmie w sposób szeroki, punktując również rasizm wśród samych Afroamerykanów. Nie bez znaczenia jest pozozstaje też fakt, że cała rozmowa prowadzona jest przez osoby, którym, mimo przeciwności losu, udało się dużo osiągnąć. Jest bardzo wyważony i oddziałuje na widza na głębszym poziomie.
-
Przejmująca historia radzenia sobie z żałobą z rewelacyjnymi kreacjami aktorskimi. Choć posiada pewne niedociągnięcia, ale w zestawieniu z całością film zdecydowanie się broni.
-
Kurzel po raz kolejny dowodzi, że stawia styl na równi z treścią swoich filmów, może nawet odrobinę wyżej. Realizatorsko jest to film rewelacyjny, zdjęcia są wspaniałe, a pewne zabiegi, jak choćby rzucająca się w tym przypadku w oczy gra światłem stanowią dopełnienie reinterpretacji opowieści o Nedzie Kellym.
-
To niestety słabiutki film, chociaż osobom mającym ochotę na niezobowiązującą, ociekającą seksem i krwią rozrywkę niewymagającą zbyt wiele myślenia może przypaść do gustu. W innym przypadku radziłabym znalezienie innej produkcji.
-
Z pewnością jest pozycją skierowaną bardziej w stronę Amerykanów i Brytyjczyków niż reszty globu, ale i inni mogą się na tej całorocznej prasówce dobrze bawić.
-
Widać, że plany były ambitne, ale koniec końców wyszedł z tego ciężkostrawny miszmasz luźno połączonych ze sobą scen. Niebo o północy raczej uleci z pamięci widza tuż po zakończeniu seansu, więc może lepiej poświęcić ten czas na lepszy film.
-
-
Kronika świąteczna: część druga jest niestety dużo słabsza od swojego poprzednika i w gruncie rzeczy podobna poziomem do bardzo wielu innych świątecznych filmów familijnych. Dzieciakom pewnie się spodoba, ale dużo lepiej obejrzeć z nimi zeszłorocznego Klausa lub klasyczne To wspaniałe życie, które rzeczywiście są rozrywką dla całej rodziny, a i można z nich wyciągnąć coś więcej.
-
-
Niestety całość filmu ostatecznie wypada trochę blado - twórcom nie udało się stworzyć postaci, która byłaby w stanie pociągnąć na swoich barkach cały film, a nawet ma problem, by stworzyć emocjonalną więź z widzem.
-
Jeśli ktoś oczekuje od filmu lekkiej, niezobowiązującej rozrywki, która na chwilę pozwoli oderwać się od otaczającego świata, nie powinien się zawieść, bo "Randki od święta" dokładnie to oferują. I choć przeróżnych świąt tutaj dużo, to jednak bożonarodzeniowego klimatu i lukru trochę zabrakło.
-
To nie jest dobry film. Mógł być pozycją poprawną, ale niestety zabrakło sporej dawki logiki, przez co jest trochę niestrawialny. Choć jestem pewna, że znajdzie się spora grupa osób, która będzie się dobrze bawić na tym filmie. I nie ma w tym absolutnie nic złego, każdy ma ostatecznie swój gust. Jak dla mnie dawka głupoty okazała się zbyt duża, by móc Ratownika ocenić pozytywnie, widać bowiem, że efekt leży dość daleko od tego, co twórcy chcieli osiągnąć.
-
Zdecydowanie warto zobaczyć, szczególnie że istnieje pewna szansa, że to właśnie ten film zostanie zgłoszony przez Netflix do oscarowego wyścigu. Jest to bowiem film, który wydaje się skrojony pod nagrodę Akademii. Co ważne film również zdaje się rezonować na obecne nastroje polityczne, dzięki czemu skłania do refleksji.
-
Jest filmem familijnym rozgrywającym się w wiktoriańskiej Anglii i opowiadającym historię młodszej siostry sławnego detektywa Sherlocka. Gdy jej matka znika, Enola zostaje postawiona przed faktem znalezienia się pod opieką starszego z braci, Mycrofta, który jest bardzo niezadowolony z wychowania, jakie otrzymała.