
- 81% pozytywnych
- 20 krytyków
- 100% pozytywnych
- 17 użytkowników
Hollywood z lat 30. zostaje ocenione oczami zjadliwego krytyka społecznego i alkoholika - Hermana J. Mankiewicza, który ściga się, by skończyć scenariusz "Obywatela Kane'a" dla Orsona Wellesa.
- Aktorzy: Gary Oldman, Amanda Seyfried, Lily Collins, Charles Dance, Arliss Howard i 15 więcej
- Reżyser: David Fincher
- Scenariusz: Jack Fincher
- Ostatnia aktywność: 20 stycznia
- Dodany: 10 lutego 2020
-
Jest równocześnie piękną laurką jak i bolesną krytyką ówczesnego Hollywood. To opowieść o relacji między rzeczywistością a filmem, skrupulatnie wykorzystująca wszystkie środki filmowego wyrazu, które mogłyby wesprzeć ten dysonans.
-
Gdzieś na najgłębszym poziomie Mank staje się najlepszym dowodem na to, że świat kina wciąż jest w stanie śnić tak, by przekraczać czas i przestrzeń - w tym pryzmacie nie ma specjalnego znaczenia, że iluzja wielkiego ekranu przychodzi do nas tym razem w swojej streamingowej, netfliksowej wersji.
-
To podróż przez labirynt tak fascynująco zaprojektowany, że znalezienie wyjścia wcale nie musi być celem. Można ociosać go z licznych warstw narracyjnych i odnaleźć przesłanie, ale nawet większą radość sprawia postawienie siebie w roli świadka, wnikliwe obserwowanie, wsłuchiwanie się w znakomite dialogi i po prostu delektowanie pełnym wachlarzem atrybutów dziesiątej muzy.
-
W Mank współgra ze sobą w sposób fantastyczny forma, narracja, czas osadzenia akcji i postać. A wszystko to tworzy iście wybuchową mieszankę. Najważniejsze jest jednak to, że nie wchodzącą widzowi na oczy infantylnymi bodźcami.
-
Pod wieloma względami "Mank" jest dziełem wyjątkowo aktualnym, komentującym epokę post-prawdy, fałszerstwo wielkich korporacji, a także materialistyczny pociąg, tak znamienny dla wszystkich Kane'ów tego świata.
-
Jest czarno-biały i idealnie oddaje ducha epoki. Lata 30. i 40. XX wieku już dawno nie wyglądały tak zjawiskowo na ekranie. Kino tamtych czasów doczekało się więc wspaniałego hołdu niczym końcówka lat 60. w "Pewnego razu... w Hollywood" Quentina Tarantino. Muzyka stworzona przez Trenta Reznora oraz Atticusa Rossa dodaje klimatu swingującymi brzmieniami, będąc czymś niesamowitym. Scenografia oraz kostiumy też zasługują na Oscara.
-
Przynajmniej na ten moment Mank jest Obywatelem Kanem filmów o Obywatelu Kane'ie.
-
Niejako z definicji jest też film Davida Finchera przepięknym hołdem dla tamtej epoki kina, choć już niekoniecznie dla tych, którzy tę epokę współtworzyli - wielcy Hollywood, jak wspomniany Mayer czy Irving Thalberg, ukazani są tu jako bezduszni politykierzy, bardziej zainteresowani wpływami niż kinem.
-
Bez wątpienia najlepiej zrobiony, napisany, częściowo zagrany film tego roku. Jednak nie ma też wątpliwości, że przeznaczony dla widza zainteresowanego tym rozdziałem historii Hollywood. Stąd brak maksymalnej oceny, bo wolałbym, aby był ciut bardziej uniwersalny.
-
Niestety to wciąż co najwyżej ładny obrazek, który nie dość, że jest dość pusty, bo nie ma nic do przekazania to jeszcze do jego pełnego zrozumienia trzeba znać historię stojącą za nim. Zgaduję, że dla niektórych to nie będzie problem, bo pasjonaci Hollywood zakochają się w "Manku", ale zwykły widz może mieć znacznie większy problem.
-
To dobry film, chociaż może być niezrozumiały. Nie daje prostej rozrywki, a raczej stwarza poczucie obcowania z czymś większym, unikatowym. Dla badaczy kina z lat 30. i 40. będzie czymś wyjątkowym. Dla szukających prostej Netfliksowej rozrywki może być nawet nudny.
-
Mank miał wejść do kanonu kina niczym Obywatel Kane, ale będzie musiał zadowolić się tylnymi rzędami.
-
Brak odpowiedniego rytmu opowiadanej historii, której może zabrakło poprawek scenariuszowych Housemana i Wellesa oraz powierzchowne traktowanie przedmiotu zainteresowania, ograniczając jego rolę w amerykańskich produkcjach komediowych sprzed czasu Kodeksu Haysa do kilku wątpliwej jakości żartów o Braciach Marx, każą rozpatrywać najnowsze dzieło Finchera w kategoriach porażki.
-
To taka sytuacja, kiedy przeciętny film wielkiego twórcy nadal jest bardzo dobry.
-
To gratka dla miłośników kina epoki studyjnej. Nie jest to jednak list miłosny do starego Hollywoodu, gdyż reżyser przyjmuje perspektywę rewizjonistyczną. Przygląda się Miastu Grzechu może nie tyle ze wstrętem, co ze zrozumiałym sceptycyzmem.
-
Jest tu mnóstwo smaczków, które wcale nie są podane na tacy. Tak jak cała ta opowieść, którą Fincher snuje na własnych zasadach. I nawet jeśli nie jest to film w pełni udany, to wciąż z uwagi na swój autorski charakter, bije na głowę to co zwyczajowo mają nam do zaoferowania Netflix i kino.
-
To prosta opowieść - choć chce uchodzić za podobnie skomplikowaną, jak sam "Kane" - której sednem wcale nie jest odkrycie tajemnicy kto stoi za artystycznym sukcesem "filmu wszech czasów", ale odmalowanie utraconej, choć wciąż żyjącej w pamięci wielu epoki. Jej ekranowe wskrzeszenie wymagałoby temperamentu podobnego do tego, jaki miał główny bohater tej historii, Herman J. Mankiewicz.