Kącik popkultury
Źródło-
Film Edwarda Bergera nie boi się poruszać drażliwych problemów i eksponować wad Kościoła Katolickiego, jednak reżyser jest daleki od pretensjonalnego i skandalizującego tonu. Co prawda, na sam koniec w Konklawe wkrada się jeszcze większy chaos i chyba nawet sama historia zgubiła własny ogon, ale nie umniejsza to pasjonującemu przeżyciu, jakim jest seans jednego z najlepszych filmów 2024 roku.
-
Głos japońskiego filmu to głos przyrody, milczenie gór i krzyk lasu. Ten ekologiczny thriller społeczny jest seansem co prawda specyficznym, ale z całą pewnością wartościowym. Gdyby nie thrillerowa końcówka, moglibyśmy nieustannie powracać do obrazu Ryûsuke Hamaguchi'ego jako precyzyjnego dzieła sztuki z ważnym przesłaniem.
-
Megalopolis nie jest gościnne. To tandetne miasto, którego mieszkańcy nie posiadają głębi, ulice zalewa kicz, a powietrze śmierdzi niespełnionymi oczekiwaniami. Jakąkolwiek wartość estetyczną lub fabularną, w Megalopolis zauważą tylko ci, którzy będą umieli się do tego zmusić.
-
Muzycznych scen jest sporo, choć odczuwam, że musicalowy potencjał nie został w pełni wykorzystany. Oniryczna scena na dachu Hotelu Arkham wydaje się być samotną wyspą. Są jeszcze występy w telewizji i sądzie, ale brak im fantasmagorycznych iluzji. Zwichrowana psychika szalonego klauna nie zrodziła spodziewanego przeze mnie szaleństwa. Obłęd został wzięty w karby.
-
Powiedzieć, że "Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata" jest filmem, który nie wszystkim przypadnie do gustu, to nic nie powiedzieć. Rynsztokowy humor, niepoprawność polityczna, seksizm, głód, smród i ubóstwo. Jednak film Radu Jude ma w sobie coś, co wbrew jego odrzucającej aurze i turpizmowi, nie pozwala przejść obok niego obojętnie.
-
Małpy mają 98% podobieństwa DNA do człowieka. Devowi Patelowi zabrakło chyba właśnie tych dwóch procent, żeby z przekonaniem nazwać jego "Monkey Man" udanym debiutem.
-
Może i Beetlejuice Beetlejuice jest wtórny i tandetny, ale skłamałbym, pisząc, że nie dostarcza dobrej zabawy. Fani Tima Burtona prędzej wybiegną z sali kinowej z krzykiem rozbawienia niż rozczarowania.
-
"Kuchenna rewolucja" to uczta dla oczu i uszu. Najprawdziwsze danie główne pośród satyry, która w swoim menu oferuje coś więcej niż kiepskie żarty i ten sam, wiecznie wałkowany temat. Odnoszę wrażenie, że premiera tego filmu przechodzi bez większego echa. A szkoda, bo produkcja w reżyserii Josepha Schumana i Austina Starka zasługuje na zdecydowanie więcej.
-
"Kill" to indyjska movie masala, która niczym słynna mieszanka przypraw ma w sobie wszystkiego po trochu: film akcji, komedię, musical, melodramat i thriller. Czy takie połączenie gatunków miało prawo się udać? Nikhil Nagesh Bhat udowadnia, że tak! Z jednej strony mamy kino rozrywkowe na najwyższym poziomie, z drugiej wątek romantyczny, który z czasem przekształca się w melodramat.
-
Audiard niezwykle umiejętnie łączy ze sobą wiele gatunków. To nie tylkomusical, ale również kino gangsterskie i opera mydlana, która ma w sobie wiele momentów komediowych. Ten miks gatunkowy wyszedł reżyserowi tak dobrze, że podczas seansu wielokrotnie przecierałam oczy ze zdumienia. I z łez. Łez wzruszenia i łez śmiechu.
-
Yorgos Lanthimos niczym Wes Anderson zaczyna tworzyć filmy na zawołanie, tak jakby produkował je w fabryce. W przypadku Andersona taki eksperyment nie wyszedł mu w 100% na dobre, a każda kolejna produkcja traciła na jakości.
-
"Tatami" zostało nakręcone w całości w czarno-białych barwach, które w połączeniu z ciasnymi i pełnymi ludzi korytarzami hali sportowej powodują u widza ogromne poczucie klaustrofobii. Do tego dochodzi napięta i gęsta atmosfera, której ciężko jest nie poczuć, oraz dynamiczna akcja, która nie daje odetchnąć ani na chwile.
-
Balansując między muzycznym dramatem a czarną komedią, w ciekawy sposób ukazuje życie biednych robotniczych rodzin oraz działania paramilitarnych organizacji, które powstały wraz z rozłamem IRA. To wszystko sprawia, że poza rozbawianiem widzów do łez, "Kneecap" oferuje również bardziej poważne i skłaniające do refleksji wątki.
-
Refren produkcji, którym jest piosenka o przyklejeniu drugiej połówki serca gumą do żucia, to idealne podsumowanie poetyckiej prostoty Mariji Kavtaradze. Tutaj gra wszystko - od muzyki, po uczucia, a dudniący bas w tle zgrywa się z uderzeniami serc.
-
Disney tworzy historie po swojemu, w jednym miejscu ją przesładzając, innym razem dodając pieprzu. Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ naturalna sól morska wystarczyła, żeby widzom pojawiły się łzy w oczach.
-
Reżyserka "Saint Maud" wydaje się konsekwentnie sięgać po kobiety w skrajnościach i stawiać je w jeszcze większe skrajności. Jej najnowszy film niepotrzebnie stara się być ZBYT: zbyt brutalny, zbyt erotyczny, zbyt oryginalny. Homoerotyczna pasja trzyma widza w napięciu tak długo, póki nie rozładowuje ją kicz.
-
"Substancja" to coś więcej niż odrażający i przeszywający body horror. Pod postacią cielesności otrzymujemy jak najbardziej trafną krytykę nie tylko przemysłu rozrywkowego, ale również naszych współczesnych czasów. Reżyserka krytykuje wszechobecne kanony piękna, które raz po raz wpędzają w kompleksy piękne kobiety, które czują, że nie są wystarczające w świecie, w którym wygląd stał się ważniejszy od tego co tkwi w środku.
-
Jeżeli masz łzy w oczach na sam dźwięk słynnej czołówki, to nie zawiedziesz się tym seansem. Fakty są jednak takie, że gdyby nie spuścizna dawnych lat, nikt nie obiecywałby sobie zbyt wiele po tym filmie. Sięgać po klasyki to nie zbrodnia, ale należy pamiętać, że filmy to bardzo groźna broń.
-
ntrygujące śledztwo prowadzone przez świetną główną bohaterkę zostaje zamknięte przez banalne objaśnienie podane nam na tacy. Kiedy pierwszy i drugi akt filmu jest rewelacyjny, natomiast ostatnia partia na tyle słaba, że zdominowała dwie pozostałe, wtedy pozostaje niesmak. Oz Perkins zademonstrował nam ogromny kunszt reżyserski i autorskie spojrzenie na gatunek horroru. Gdyby nie niedociągnięcia scenariuszowe, mówilibyśmy już o filmie bardzo dobrym.
-
Miejscowa speluna, a w niej starzy alkoholicy i dwie studentki dorabiające na wakacjach. Z takiego ziarna mogłoby wyrosnąć sto podobnych historii. The Royal Hotel wyróżnia przede wszystkim miejsce akcji, którym jest peryferyjna Australia, ale niestety też rozczarowujący finał. Początkująca reżyserka straciła zbyt wiele czasu na budowę baru, a na zbyt krótko weszła do środka.
-
Połączenie akcji z humorem zawsze dobrze się sprzedaje, a Hit Man to definicja filmu, który jest "fajny". Bywa naciągany i przeciągany, ale rzuca absurdalne żarty, są w nim szczeniaczki, jest piękna, lecz niebezpieczna kobieta i przede wszystkim nieudacznik, który zmienia się w bohatera.
-
Garland zwraca uwagę na problemy, które każdy inteligentny człowiek już dawno powinien był zauważyć - przede wszystkim dwuznaczną moralność mediów i makabrę wojny. Kilka orygianlnych rozwiązań artystycznych, zwłaszcza sztuka montażu, sprawia, że Civil War zasługuje na dodatkowy plus. Jeśli jednak spojrzymy w scenariusz, jest to wojenne kino drogi, napisane według oczywistego schematu.
-
Dziewczyna Millera to przykład filmu, który nie powinien powstać. Jest słaby na papierze, a realizacyjnie... jeszcze słabszy. Pozostaje nam mieć nadzieję, że jedna z najgorszych ról w okazałej karierze Martina Freemana będzie też najgorszą rolą w dopiero rozwijającej się karierze Jenny Ortegi.
-
Astronauta to film jak pojawiające się w nim masło orzechowe. Trochę nieoczekiwany, ale mile widziany. Smaczny, ale przy dłuższym kontakcie przyprawia o lekkie mdłości. Niby zdrowy, bo w końcu z orzechów, ale lepiej nie czytajcie składu. Diabeł tkwi w szczegółach, bowiem zauważymy tam pretensjonalną próbę zrobienia kina na miarę Odysei Kosmicznej: 2001 z dramaturgią Interstellara.
-
Dzieło Villaneuve'a to epicka perła, która na zawsze zapisze się w historię sztuki filmowej jako jedno z jej największych osiągnięć. To film kina drogi, topos nieszczęśliwej miłości, antyczna walka człowieka z fatum, rycerski poemat o bohaterstwie i honorze, polityczna rozgrywka pełna zdrad i wyrzeczeń, westernowa zemsta w kanwie kosmicznej opery... To kino, które spełnia swoją rolę z nawiązką i nie wyobrażam sobie argumentów, wedle których jego ocena byłaby negatywna.
-
Odwrócone moralizatorstwo filmu ma być lekcją dla całego świata, chociaż sam wpisuje się w panujące dyskursy i czerpie z nich korzyści. Pomysł na Amerykańską fikcję jest rewolucyjny, ale Jefferson sam potyka się o poprzeczkę, którą postawił sobie zbyt wysoko. Ten film to Kot Schrödingera, inteligentnie wyśmiewa schematyczne produkcje i naiwnie ignoruje własną przewidywalność.
-
Priscilla to trochę Maria Antonina 2.0 przetransportowana wehikułem czasu do amerykańskiej złotej ery. Coppola po raz kolejny umiejętnie tworzy pomost pomiędzy popkulturą, aksamitną estetyką i melancholijną, introspektywną kobiecością.
-
Mój główny zarzut wobec tego filmu to jego niekonsekwencja. Borgli ewidentnie zaplanował sobie hybrydę gatunkową i zrobił wszystko, żeby nasycić swój film skrajnościami. To dobry przykład tego, że czasem mniej oznacza więcej. Na największe uznanie zasługuje Nicolas Cage, który dał popis swojej aktorskiej wszechstronności i wcielił się w niecodzienną-codzienną postać.
-
Jak zaklęcia rzucane przez Kleksa, tak samo magia tego filmu prysła na początku trzeciego aktu. Jestem rozczarowany, ale mam nadzieję, że twórcy wyciągną lekcję z tej produkcji i następna część będzie lepsza.
-
Netflix zapożyczył od Pixara nie tylko styl animacji. Leo jest słodko-gorzką opowieścią o dorastaniu, która ma być kierowana zarówno do dzieci, jak i dorosłych. Obie te grupy wiekowe może uwierać sandlerowski humor, ale w porównaniu z nim, morały jaszczurki wypadają nad wyraz inteligentnie.
-
Po zakończeniu seansu czułam przypływ ciepła w sercu. Hongkong może pochwalić się solidną liczbą utalentowanych reżyserów, którzy czynią to kino wyjątkowym. Mabel Cheung i jej "Jesienna sonata" to na to kolejny dowód.
-
Nie chcąc jednak spoilerować - całokształt uważam za bardzo udany i choć końcówka trochę obniżyła mój entuzjazm to nadal jest to bardzo dobry film, który świetne mi się oglądało i chętnie do niego wrócę. Istnieje duża szansa, że przy ponownym seansie, docenię tą produkcję jeszcze bardziej.
-
Klimatyczny obraz, który podważa autorytety i obnaża prawdę o zbyt życzliwych ludziach. To historia pogoni za władzą oraz ucieczką przed potworem. Tym samym nie jest to tylko film pełen lokalnych kontekstów, a dobrze dopracowany obraz polityczny i psychologiczny, który mrozi krew w żyłach.
-
Jednak w tym przypadku oczekiwałem czegoś więcej i z lekkim bólem serca wystawiam 6/10. Choć to nie jest niska ocena to zapowiadało się na więcej.. Film jednak ma potencjał by iść śladem Midsommar, które z początku było dla mnie fantastyczną niewiadomą, którą eksplorowałem i eksploruję aż do dnia dzisiejszego wpadając w coraz większy zachwyt. Raczej nie ewoluuje aż tak jak dzieło Astera ale może zyskać przy kolejnych wizytach w Saltburn.
-
-
Dla mnie największy zawód w tym roku. Nie można nawet tego zrzucić na wygórowane oczekiwania, które można było mieć wobec tej produkcji po opiniach, które zalały sieć po premierowych pokazach. Nie miałem oczekiwań, głowa była otwarta na wizję reżysera ale całkowicie się z nią minąłem. Po seansie włączyłem zwiastun. W ciągu minuty jest więcej emocji i działa znakomicie. Pomysł świetny, idealny na bardzo krótki metraż.