
-
Ale gdy padają ostatnie strzały, a historia zamyka się w ramie, zostaje pytanie, czy to naprawdę było pole bitwy, czy tylko kolejny przystanek na niekończącej się drodze do następnej fikcyjnej rewolucji? Może nie był to początek pięknej przyjaźni, a mimo wszystko obiecująca zapowiedź dalszej podróży. Być może Surya jeszcze nakręci swoją własną Casablankę?
-
Choć seria nie odniosła komercyjnego sukcesu na miarę globalnych hitów, jej wyjątkowy rozmach sprawia, że z czasem może zostać uznana za jeden z najważniejszych blockbusterów ostatnich lat, czego dowodem jest bardzo ciepłe przyjęcie przez pięciosmakową publiczność. Pozostaje mieć nadzieję, że filmy przyciągną nową widownię za pośrednictwem platform streamingowych i zyskają drugie życie jako dzieła kultowe.
-
Alienoid wykorzystuje fascynujący kontrast między współczesną technologią a rzeczywistością czasów królestwa Goryeo, co jest jednym z najbardziej intrygujących aspektów serii. Przeplatanie epok daje okazję do eksplorowania, jak nowoczesne urządzenia, idee i postacie funkcjonują w przeszłości, oraz jak bohaterowie z dawnych czasów odnajdują się w teraźniejszości.
-
Czy brak wyraźnego fundamentu transcendentnego nie sugeruje stanu, w którym człowiek traci zdolność odnalezienia absolutnej prawdy w chaosie interpretacji? Wulkan Merapi staje się w tym sensie symbolem niemożliwej do uchwycenia inherencji, zawsze na granicy mitu i nauki, życia i śmierci, destrukcji i odrodzenia.
-
Mimo wszystko, jedną największych zalet reżyserii Bliuvaitė jest jej zdolność do ukazania tragedii bez uciekania się do melodramatyzmu czy przesadnego eksponowania biedy w stylu poverty porn. Podobnie jak w swoich dziełach Sean Baker, powstrzymuje się ona od nadmiernej sensacyjności oraz eksploatacji, koncentrując się na emocjonalnych i psychologicznych niuansach.
-
Choć Joker: Folie à Deux może wydawać się ryzykownym i miejscami nie do końca udanym eksperymentem, trudno nie cenić jego odwagi w oderwaniu się od blockbusterowych schematów. Phillips podjął próbę stworzenia czegoś odrębnego, zamiast serwować kolejne efekciarskie widowisko. Nawet jeśli za dużo tu łopatologii i psychologicznych uproszczeń, zdecydowanie ciekawsze jest takie śmiałe podejście, niż kolejne bite od sztancy superhero o ratowaniu świata.
-
Choć intryga pozostaje naiwna, ton zmienia się diametralnie, a Amrit staje się myśliwym i kwintesencją jednoosobowej armii. Kadrowanie, w i tak przecież ciasnej przestrzeni, zaczyna być jeszcze bardziej klaustrofobiczne, orężem stają się prowizoryczne narzędzia, w rodzaju kawałków rozbitego szkła, drzwi do przedziałów i toaletowej armatury. Wtedy faktycznie Kill poziomem gore zbliża się do indonezyjskiego Przychodzi po nas noc.
-
Skarby stają się filmem niekoniecznie o gromadzeniu przedmiotów, a wspomnień tworzących trudny do przebicia emocjonalny pancerz. To opowieść o tym, jak zmysły mogą stać się pomostem między przeszłością a teraźniejszością, pozwalając poczuć na nowo to, co zostało utracone, i być może znaleźć ukojenie w żałobie. Nie dziwi zatem Nagroda Publiczności na Nowych Horyzontach, bo to jeden z ciekawszych brytyjskich debiutów ostatnich lat.
-
Patel konsekwentnie tworzy paralelę między Ramajaną a fabułą Monkey Mana. Współczesny Hanuman walczy ze złem przede wszystkim w imię zemsty, ale pośrednio także odebrania monopolu na duchowość fanatykom. Demona Rawanę reprezentuje system ugruntowujący uprzedzenia i dający społeczne przyzwolenie na przemoc wobec wykluczonych.
-
Zastanawiając się nad istotą tych zażyłości, Lee wprowadza popularny ostatnio za sprawą Poprzedniego życia motyw in-jun, czyli teorii, że drogi niektórych ludzi, wbrew wszelkiej logice, muszą się przeciąć na którymś etapie życia, ponieważ ich dusze spotkały się w poprzednim wcieleniu. Jednak w przeciwieństwie do Celine Song, sugeruje on to w sposób wyjątkowo subtelny.
-
Wydawać by się mogło, że wszystkie opisane składowe tworzą ideał kina rozrywkowego i poniekąd będzie to prawda. Łyżką dziegciu w obfitej beczce miodu jest nieco problematyczna konkluzja. Z jednej strony to obok tegorocznego koreańskiego Ducha Lee Hae-yeounga również obecnego w programie Pięciu Smaków, przykład kina patriotycznego, które nie boi się gatunkowej brawury kosztem zachowawczego realizmu, w żadnym stopniu nie osłabiając przy tym wymowy.
-
Jako że jestem umiarkowanym entuzjastą slapsticku i przeciwnikiem przenoszenia kreskówkowej estetyki do filmu aktorskiego, nigdy nie przypuszczałem, że Setki bobrów będą w stanie nie tylko utrzymać moją uwagę przez niemal dwie godziny, ale także wzbudzą niekontrolowane wybuchy śmiechu. W powyższej recenzji nie zdradziłem nawet połowy atrakcji przygotowanych przez Cheslika i Tewsa, których pomysłowości powinna pozazdrościć zdecydowana większość scenarzystów.
-
Mimo że W nich cała nadzieja pozostaje nie do końca spełnionym dziełem ja nadal wierzę, że gałąź rodzimego kina postapokaliptycznego zacznie rosnąć i nie będziemy skazani na wieczne wspominane z rozrzewnieniem jedynie arcydzieł Piotra Szulkina. Film Biedronia stanowi krok w dobrą stronę. Klucz to znaleźć naprawdę zdolnych scenarzystów
-
Jak po wyjściu z kina będziemy postrzegać Wrocław czy dowolne inne miejsce na ziemi, zależy tylko od nas, jednak seans ma szansę poszerzyć perspektywę na rzeczywistość.
-
Jak w tym natłoku dobrodziejstwa wypada Keanu Reeves? Bardzo zmęczony zemstą i zabijaniem, acz bez ustanku prący naprzód John jest chyba najbardziej małomówny w całej serii, a jego przeciągłe "Yeah" zawsze sprawdza się jako puenta. Twórcy wolą, żeby przemawiały za niego ciosy, kopniaki i wystrzały. I słusznie! Choreografia w towarzystwie oszałamiających zdjęć Dana Laustsena i wyjątkowo czytelnego montażu Nathana Orloffa składa się na zabójczo intensywny seans.
-
Jest w tym wszystkim doza ekscentryzmu, a może nawet pretensji, ale to niewątpliwie jeden z tych seansów na których można wypocząć lub przysnąć ze znużenia, w zależności od preferencji. Dla mnie był to prawdziwy relaks z wyraźną nutą melancholii. Film wręcz skrojony pod sekcję Japan Feel Good festiwalu Pięć Smaków.
-
Czerpie z bogatego dorobku tej bardziej melancholijnej gałęzi science-fiction. Reżyser, korzystając z utartych schematów gatunku, ociera się o egzystencjalne zagadnienia na temat ludzkiej tożsamości i cenie "nieśmiertelności", a pozafilmowa wiedza zmienia nieco odbiór dzieła i potęguje dojmujące uczucie straty, które jest wpisane w scenariusz.
-
Uważam, że Chazelle stworzył dzieło dokładnie przemyślane i tylko pozornie brakuje mu dyscypliny. To szalona podróż po jego pretensjach do zepsutej do cna branży, ale też ulubionych filmowych gatunkach i motywach, wreszcie wyraz wielkiej miłości do kina w stanie czystym. Babilon jest nieokiełznanym i dzikim dzieckiem, zupełnie jak postać Nellie LaRoy, ale jednocześnie niezmiernie fascynującym. Prawdopodobnie najkrótsze trzy godziny w moim życiu.
-
Przy całej życiowej bierności swojego bohatera, twórca Happy Old Year ma do niego wiele sympatii i nawet jeśli widzi w nim nieświadomego beneficjenta patriarchatu, chce szukać rozwiązań, a nie wskazywać winnych. Wszak sprawiedliwy podział obowiązków domowych w rodzinie nie powinien być okazyjną przysługą, a naturalnym elementem codzienności.
-
Próbuje udobruchać fanów, serwując im to co już znają, ale nie jest to powodowane miłością, a wynikiem chłodnej kalkulacji.
-
Miłośnicy stylowych thrillerów i ciągłego podskórnego napięcia powinni być usatysfakcjonowani.
-
Mimo wszystko, "Babyteeth" pozostaje produkcją pozytywnie wyróżniającą się na tle filmów o podobnej tematyce i jeśli ominęła Was projekcja na Warszawskim Festiwalu Filmowym, warto oczekiwać go w polskiej dystrybucji.
-
Dla mnie jednak istotą są tu walory rozrywkowe i prosta zagadka kryminalna. Chciałbym, żeby polscy twórcy dojrzeli kiedyś do tak bezwstydnego kina.
-
Nie oszukujmy się, że znajdziemy w "Pierwszej miłości" realistyczny portret świata japońskiego półswiatka, wyszukane metafory, odkrywcze społeczne diagnozy, czy złożone psychologicznie charaktery. W końcu przyszliśmy tu dla krwawej jatki i błyskotliwych one-linerów przyprawionych odrobiną niespodziewanego liryzmu. Eskapizm w czystej postaci.
-
Nieistotne, czy w "Parasite" bardziej trafią do Was niezaprzeczalne walory rozrywkowe, czy społeczna diagnoza. Po prostu trzeba go zobaczyć.
-
Nawet jeśli nie identyfikujecie się z bohaterami tak bardzo jak ja, a wasze dzieciństwo nie przypadło na lata 90., powinniście obejrzeć "Najlepsze lata". Zwłaszcza jeśli jesteście entuzjastami tematyki coming-of-age. To film, który ma szansę być wymieniany jednym tchem obok klasyków gatunku.
-
Potęga magii kina wygrała ponownie, a jeden z moich ulubionych autorów, po kilku słabszych latach, powrócił w chwale.
-
Młody chiński reżyser, Bi Gan korzystając z dorobku mistrzów, rewolucjonizuje i zabierając nas w "Długą podróż dnia ku nocy" zaciera granice, między tym co rzeczywiste, a tym co wyśnione.
-
Jest przede wszystkim prezentem od Disneya dla najwierniejszych widzów, ale też pomnikiem wystawionym sobie samym. Nawiązania do trzecioplanowych wątków poprzednich filmów to nie tylko smaczki i mrugnięcia okiem, ale też integralne elementy scenariusza, który dogadza fanom za cenę spójności. Dlatego, o ile do "Wojny bez granic" można było podejść bez zaplecza, tak tutaj w pełni odnajdą się jedynie Ci, którzy znają świat Marvela od podszewki.
-
Jeśli potraktujecie seans jako b-klasową rozrywkę i tzw. midnight movie, powinniście bawić się wyśmienicie. Cieszę się, że w mainstreamie jest jednak miejsce na produkcje nieco ułomne, ale bezkompromisowe, sprawiające czystą frajdę wiecznym dzieciakom.
-
Cała otoczka tworzy coś na wzór interaktywnego filmu, tyle że rozgrywającego się w głowie widza.
-
Jeśli uważacie że dzisiejsze animacje robione są na jedno kopyto i brak im spójnej wizji artystycznej, koniecznie wybierzcie się na "Spider-Man Uniwersum".
-
Nie dajcie się zwieść pozorom. "Krwawa wyprawa" to midnight movie w najbardziej hardkorowym wydaniu, którego pod żadnym pozorem nie powinno się pokazywać dzieciom. Z drugiej strony jest filmem ekstremalnym, lecz jego forma pozwala odpowiednio zdystansować się do wywołujących torsje treści.
-
Mimo subtelnego humoru Hong w swojej ostatniej twórczości konsekwentnie pogrąża się w melancholii, żeby nie powiedzieć depresji. Nie zawsze idzie to w parze z jakością, ale w tym przypadku mamy do czynienia z dziełem spełnionym.
-
Oglądając dzieło Fenga musimy mieć świadomość, że to kino przeciągnięte, ckliwe, pełne uproszczeń, patosu i melodramatu typowego dla azjatyckiego mainstreamu. Jednak warto dać się oczarować tej nieco naiwnej, lecz wyjątkowo plastycznej wizji, będącej przede wszystkim afirmacją ponadczasowej przyjaźni, poczucia wspólnoty i tęsknoty za tytułową młodością.
-
Zdaje sobie sprawę, że "7 uczuć" jest filmem od którego niezwykle łatwo się odbić rozmijając się z konwencją. Widok dorosłych aktorów w rolach dzieci, charakterystyczna składnia wypowiedzi bohaterów, czy momentami dziwaczny humor, mogą zbudować mur nie do przebicia. Widzowie oswojeni ze stylem reżysera powinni być jednak usatysfakcjonowani.
-
Wychodzi na to, że gdyby twórcy wykazali się konsekwencją i zdecydowali się do końca trzymać jednej tonacji, całość wypadłaby znacznie lepiej. Mimo wszystko, jeśli przymkniecie oko na ostatnie dwadzieścia minut i jesteście gotowi na dramat w kostiumie horroru, który niekoniecznie ma na celu wywołanie uczucia strachu, powinniście być usatysfakcjonowani.
-
Karaçelik w swoim dziele udowadnia, że często najlepszą reakcją obronną wobec ludzkiej bezradności związanej ze sprawami ostatecznymi jest śmiech. Poczucie humoru i umiejętność abstrakcyjnego myślenia to coś co w pewnym stopniu definiuje nas jako ludzi i może okazać się niezwykle pomocne w przełknięciu każdej gorzkiej pigułki.
-
"Mrzyj, monstrum, mrzyj" nie mogę nazwać dziełem jednoznacznie nieudanym. Pojedynczo, każdy z jego elementów składowych działa doskonale, szkoda że w połączeniu tworzą raczej niestrawną papkę.
-
Niespełna półtoragodzinna sesja relaksacyjna.
-
To rozpędzony do granic możliwości rollercoaster cytatów oraz nawiązań opakowany w formę całkiem sprawnego kryminału i heist movie.