-
To przeżycie emocjonalne - film, który warto obejrzeć, ale przede wszystkim spróbować się w niego wsłuchać.
-
Nie ma takiego emocjonalnego uderzenia jak najbardziej udane queerowe romanse. Potwierdza jednak, że Francis Lee to ciekawy twórca wypowiadający się swobodnie na temat seksualności.
-
Po ponad dwóch godzinach spędzonych z bohaterami możemy się tylko zastanawiać, po co to właściwie było. Nie ma w tym miejsca na chwilę przestoju, moment na zastanowienie. Humor, krzyki, wymachiwanie rękami zmniejszają siłę scen dramatycznych, przez co wszystko staje się zbyt obojętne.
-
Carnahan kontynuuje bezpretensjonalną zabawę gatunkową rozpoczętą w filmie "Stretch" i tym razem doprowadza do ekstremum koncept pętli czasowej. Największą frajdę powinni mieć fani kina akcji lat 80. i wielbiciele nieogolonej facjaty Franka Grillo, który daje popis gry aktorskiej na pełnym dystansie. Warto obejrzeć - może nawet więcej niż jeden raz!
-
Wszystko jest na wskroś współczesne i sterylne, a twórcy traktują swoją opowieść całkiem poważnie, chcąc dać nam krótką i treściwą lekcję na temat moralności. Na szczęście niektóre sceny ożywia Hilary Swank, ale to jeden z wielu thrillerów o zabarwieniu erotycznym, odtwarzających podobną historię oraz będących niezbyt wyszukaną rozrywką. Na koniec można napisać tylko jedno - ta produkcja szybko zostanie zapomniana.
-
Emerald Fennell wszystko sobie dobrze przemyślała, dzięki czemu powstało dzieło tak aktualne, jednocześnie zabawne i przerażające. Z bardzo wyrazistą mścicielką, odpowiednią na czasy rosnącego sprzeciwu wobec toksycznych, męskich zachowań. To film ze znakomitym tempem, w którym nie ma miejsca na zbędne sceny. A zakończenie, pogrywające z naszymi przyzwyczajeniami, będzie wzbudzało dyskusje jeszcze po wielu latach od premiery.
-
Takie kino młodzieżowe, nie unikające trudnych tematów i przyglądające się z empatią bohaterom, należy doceniać. Szczery entuzjazm twórców połączony z przymrużeniem oka może udzielić się również widzom, spragnionym zapewne pętli czasowej, w której nie byłoby lockdownu.
-
Niestety pierwsza szwedzka produkcja oryginalna Netflixa nie okazała się dziełem spełnionym. Bo co to za thriller, gdy brakuje napięcia, a losy bohaterów dosyć szybko stają się obojętne?
-
Nie jest to najwyższa półka pod względem montażu czy przejrzystości scen akcji. Niewiele w tym również oryginalności, ale mamy do czynienia z kosmiczną rozrywką odrobinę inną od tego, do czego przyzwyczaili Amerykanie. Poza odtwarzaniem znanych już motywów udało się stworzyć wyraziste postaci, a nawet przekazać interesujące treści gdzieś między wierszami. Także nawet jeśli Space Sweepers jest złomem, to i tak warto się przejechać!
-
Pomimo wad przywołuje zakurzoną konwencję, podkreślając siłę słowa i skupiając się na ludzkiej dobroci. Nie unika analogii do współczesności, w końcu jako kino drogi prezentuje przekrój amerykańskiego społeczeństwa. A po 150 latach na pewno nie zmieniło się jedno - wciąż jesteśmy żądni przekonujących historii.
-
Twórcy doskonale zdają sobie sprawę, że muszą odhaczyć pewne schematy, ale mają ogromny dystans i podchodzą do tego swobodnie. Absurdalny scenariusz w połączeniu z energią aktorskiego duetu dał prawdopodobnie jeden z najlepszych amerykańskich filmów komediowych ostatniego roku.
-
Czwarty sezon powinien zadowolić fanów tych bohaterów, ponieważ kładzie większy nacisk na rozterki osobiste. Ucierpiała na tym warstwa kryminalna, niezbyt zaskakująca i powtarzająca po raz kolejny zupełnie wyświechtane motywy.
-
Naprawdę lepiej wrócić do wspomnianych w tekście produkcji z końcówki lat 90. Albo nawet do "Black Mirror", byle tylko nie poświęcać ponad 100 minut na film traktujący problemy psychiczne i uzależnienie jako punkt wyjścia do fantazji pozbawionej realnej refleksji na temat konsekwencji działań bohatera.
-
To projekt zrealizowany na szybko pod wpływem chwili, ale znakomicie zagrany i obracający ograniczenia realizacyjne na własną korzyść. A inteligentnie skonstruowane kino rozrywkowe, będące komentarzem na temat rzeczywistości oraz nawiązujące do trudnych emocji odczuwanych podczas lockdownu, jest na pewno czymś godnym uwagi.
-
Jest jak wyblakły obraz trzymany przez wiele lat gdzieś na zapleczu muzeum. Za mało w nim konkretów - wizualnej brawury, iskry w dialogach lub prowokacji dotyczącej rozumienia sztuki.
-
Mamy 2020 rok - idealny czas, żeby podejść do adaptowania "Rebeki" nieco inaczej. Być może dokonać pewnych zmian i postawić na feministyczny przekaz. Wykorzystać kolorystykę, a historię zawrzeć w nieoczywistej konwencji. To wszystko płonne nadzieje, bo film niewiele różni się od dzieła Hitchcocka. Netflix uparł się, aby nakręcić taki sam film, tylko przy okazji wszystko zrobić gorzej. Gratulacje, udało się.
-
Hollywoodzki twórca większość fragmentów wyrzuciłby pewnie do kosza, krzycząc: "Przecież tu się nic nie dzieje!". Jak się jednak okazuje, czasami zamiast szalonych zwrotów akcji i pościgów lepsze bywają momenty milczenia oraz obserwacja tego, co się wydarza pomiędzy. Apetri nie skraca bowiem historii, tylko pokazuje ją w pełnym kontekście - czy nam się to podoba, czy nie.
-
Twórcy nie tylko powtórzyli błędy popełnione w "Disco Polo" - w postmodernistycznym amoku rozwinęli je jeszcze bardziej. W dodatku zamiast bezpretensjonalnej zabawy próbują rysować analogie do współczesnej sytuacji polityczno-społecznej. Obraz wyreżyserowany przez Bochniaka podzieli publiczność - niektórzy będą pod wrażeniem komiksowej wizji "Dzikiego Wschodu", a inni poczują się po seansie jak ten biedny baran z najbardziej zwariowanej sceny filmu.
-
Jest kameralnym obrazem o dojrzewaniu w niesprzyjających warunkach, a także o postępującej opresji ze strony mężczyzny. Jednocześnie ogląda się to jak buzujący emocjami thriller rozgrywający się w zimowej scenerii. Finałowe "nie" wypowiedziane przez dziewczynę zyskuje wymiar tego najważniejszego zwycięstwa i staje się uniwersalnym wyrazem solidarności ze wszystkimi chcącymi wyrwać się z toksycznych relacji.
-
W zamierzeniu miał łączyć dramatyzm z niespodziewanym komizmem. Faktycznie, film bywa zabawny, ale nie satysfakcjonuje jako podróż w głąb bohatera, którego wydaje się nie rozumieć nawet sam reżyser.
-
Podzielona na sześć rozdziałów mieszanka thrillera i czarnej komedii wiele zawdzięcza "Pulp Fiction" Quentina Tarantino. Podobnie jak tam, mamy całą galerię wyrazistych, często ekscentrycznych postaci, zaburzoną chronologię, nagłe wybuchy przemocy oraz rozładowujący napięcie humor sytuacyjny.
-
Akcja schodzi na dalszy plan wobec tego, co dzieje się pomiędzy bohaterami, a film wpisuje się w bardzo aktualną refleksję na temat tego, jak to jest być kobietą w obcym środowisku. Akurat ta historia pozostawia nadzieję, może nie na szlachetną miłość, ale przynajmniej na to, że western może wciąż zaskakiwać i oferować niespodziewane emocje.
-
Podobnie jak również pokazywany na festiwalu Off Camera "Interior", to film nieprzymilający się do widza, stawiający na autorski głos wynikający z inspiracji i wrażliwości samego twórcy. Pomimo ciekawych elementów sprawia jednak wrażenie wydłużonej etiudy, w dodatku frustrującej, bo w finale wszystkie wcześniejsze wydarzenia tracą na znaczeniu.
-
Ma wszystko, aby stać się w przyszłości tytułem kultowym. Powinien także otworzyć przed Darią Woszek kilka drzwi i dać jej szansę na tworzenie kolejnych, oryginalnych projektów. W tym przypadku bardziej niż sam scenariusz doceniam reżyserię, ale takich polskich twórców, podejmujących ryzyko oraz bawiących się kinem, chcę oglądać jak najczęściej.
-
Jeśli zamiast dosłownych historii lubicie być prowokowani do refleksji i odkrywania kolejnych metafor, to być może polubicie "Interior". Jest to jednak kino trudne, wymagające nie tylko cierpliwości, ale również dobrej woli. W niektórych momentach wyjątkowo mało klarowne, przez co możemy zastanawiać się, o co tak naprawdę chodziło twórcy.
-
Sumienie nie pozwala mi nazwać "After 2" dobrym filmem, jednak jest to zdecydowany postęp po nijakiej pierwszej części. Przede wszystkim twórcy tym razem potrafią przyciągnąć uwagę widza, a nawet chwilami go rozbawić. W innych scenach możemy się śmiać z ich nieporadności, ale z takiego materiału źródłowego naprawdę trudno wyciągnąć coś więcej.
-
Jest filmem dla wrażliwców, oddziałującym na zmysły, odnoszącym się do okresu zawieszenia przed dorosłością, kiedy jeszcze nie jesteśmy pewni, co chcemy dalej robić. Każdy to kiedyś przeżył, więc każdy może znaleźć coś dla siebie wśród rozterek młodocianych bohaterów. A nawet jeśli nie, to warto docenić role aktorskie, zapadające w pamięć kadry oraz przemyślany montaż nadający niespieszne tempo opowieści.
-
Znajomy ze studiów powiedział kiedyś, że zawsze wybierze kino nieporadne zamiast nijakiego. "Godzinę prawdy" obejrzałby pewnie z niekłamaną przyjemnością, obserwując kolejne sceny, w których Facinelli wykłada się jako scenarzysta i naśladowca Hitchcocka.
-
W tym przypadku twórcy bardzo odtwórczą historię o wzrastającej przestępczości chcieli urozmaicić wątkiem superbohaterskim. Robi się to jednak niezbyt interesujące, gdy zamiast efektownych konfrontacji lub dobrze zarysowanych charakterów postaci jedyną istotną rzeczą pozostaje to, czy zdążą przegryźć pigułkę. Wygląda na to, że duetowi reżyserskiemu, podobnie jak w filmie, mocy starczyło tylko na krótkotrwałe atrakcje.
-
Jeśli juz miałbym porównać ekscentryczny styl Reisza do jakiegokolwiek polskiego reżysera, byłby to pewnie Bodo Kox. Wiele jednak zależy od tego, czy w tym portrecie zagubionego trzydziestolatka będziecie w stanie odnaleźć samych siebie. Jeśli tak, to bardzo możliwe, że zachwycicie się tym węgierskim filmem tak samo jak ja.
-
"Nadzieja" traktuje o sprawach ostatecznych, będąc bardzo blisko doczesności. Tego, co przeżywamy, gdy jesteśmy blisko najgorszego, czyli nieznanego. Maria Sødahl pokazała nam także miłość najtrudniejszą. Rozpaloną na nowo, po latach zaniedbań przeobrażającą się w coś niespodziewanego. W coś dającego nadzieję.
-
Kiedy zbliżają się ostatnie sceny "W co grają ludzie", a bohaterowie wyruszają w podróż powrotną, to zostaje wrażenie pewnej pustki. Zarówno tej dotyczącej ich życia, jak i samego scenariusza. Poza rozrywką pozostaje niewiele miejsca na refleksję, a przecież nie mamy wątpliwości co do tragikomicznego charakteru filmu. Toivoniemi pogubiła się niestety razem ze swoimi bohaterami i w finale zatraciła realizm opowiadanej historii.
-
Motywy fantastycznonaukowe są jedynie tłem i zawiodą się pewnie ci, liczący na ich większe fabularne rozwinięcie. Za to widzowie poszukujący w polskim kinie czegoś innego mogą być mile zaskoczeni.
-
To bardzo depresyjna diagnoza współczesnej korporacyjności, gdzie zamiast sprawiedliwości rządzą układy i ludzie posiadający wyższe stanowisko. Przede wszystkim to istotny kobiecy głos wymierzony przeciwko współudziałowi. Bo jeśli o czymś wiemy, a godzimy się na to i milczymy, to staje się to również naszą winą. I żadne usprawiedliwienia nie pomogą.
-
Pewnie sam chciałbym, żeby "Pechowi szczęściarze" byli bardziej ironiczni, niejednoznaczni i wymierzali silniejsze ciosy. Zapewne chwytają społeczną frustrację, którą zrozumiałbym lepiej, gdybym był rodakiem Messiego. Dorzucają do tego humor oraz przystępną formę, powoli rejestrując poczynania bohaterów. I bądź co bądź, zapewniają rozrywkę na dobrym poziomie.
-
Alice Wu zapewne o wiele lepiej czułaby się w konwencji niewymagającej regularnych gagów i tworzenia bajkowej rzeczywistości. Potrafi bowiem zręcznie zarysować relacje między postaciami oraz pokazać trapiące ich problemy. Ostatecznie polski tytuł nieco przecenia całą produkcję, ponieważ może się okazać, że wcale nie jest ona czymś więcej, niż myślisz.
-
Problem leży po stronie scenariusza, ale gdy Sung-hyun Yoon napisze kiedyś lepszy tekst lub znajdzie sobie własnego Mateusza Pacewicza, to być może zrealizuje naprawdę wielkie kino.
-
Mroczne kino młodzieżowe stawiające na prowokowanie zamiast kolejnej, takiej samej fabuły i prostych rozwiązań, pozostanie raczej perełką, którą po latach wspominać będzie jedynie garstka widzów. Wśród tej garstki będę i ja, a tymczasem mam nadzieję, że Tayarisha Poe zaskoczy nas jeszcze innymi, nietuzinkowymi produkcjami. Jedyny problem jest taki, że swoim pełnometrażowym debiutem postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko.
-
Guilty pleasure, którego zupełnie się nie spodziewałem po produkcji sygnowanej logiem Netflixa. Film akcji z zaskakującymi momentami, wynikającymi nie tyle z samej fabuły, co raczej z choreografii scen akcji.
-
Jedynym pozytywem produkcji jest fakt, że gdyby główny bohater siedział w domu zamiast jeździć na tajne misje, to nie byłoby tego całego ambarasu. Taki przekaz idealnie pasuje do obecnej sytuacji na świecie. Sam film wręcz przeciwnie - to relikt dawnych czasów, kiedy powtarzający się żart dotyczący długości penisa mógł kogoś rozbawić, a pojedynek hakerów polegał na szybkości klikania w losowe przyciski na klawiaturze. Cóż mogę dodać, ten Diesel porusza się już wyłącznie na oparach.
-
-
To produkcja unikająca kompromisów, będąca mocnym uderzeniem dla widza spodziewającego się łatwego seansu. Prowokująco analizuje współczesny świat, w którym według tej historii na każdego dobrego człowieka przypada kilku złych. A za każdym technologicznym dobrodziejstwem kryje się zagrożenie. Film dogłębnie smutny i zapadający w pamięć, kreujący jednego z najciekawszych antybohaterów polskiego kina.