
Podobno zakochał się w kinie, kiedy podczas wakacji w Cannes pierwszy raz obejrzał „Edwarda Nożycorękiego". Współtworzył młodzieżowe portale informacyjne, a na papierze pisał m.in. dla CD-Action i Dziennika Zachodniego. Od 2023 jest członkiem redakcji Kącika Popkultury, gdzie szuka alternatywnych dróg w mainstreamie. Pasjonuje go postmodernizm i scenopisarstwo. Poza światem kina zajmuje się również literaturą i muzyką.
-
Film Edwarda Bergera nie boi się poruszać drażliwych problemów i eksponować wad Kościoła Katolickiego, jednak reżyser jest daleki od pretensjonalnego i skandalizującego tonu. Co prawda, na sam koniec w Konklawe wkrada się jeszcze większy chaos i chyba nawet sama historia zgubiła własny ogon, ale nie umniejsza to pasjonującemu przeżyciu, jakim jest seans jednego z najlepszych filmów 2024 roku.
-
Głos japońskiego filmu to głos przyrody, milczenie gór i krzyk lasu. Ten ekologiczny thriller społeczny jest seansem co prawda specyficznym, ale z całą pewnością wartościowym. Gdyby nie thrillerowa końcówka, moglibyśmy nieustannie powracać do obrazu Ryûsuke Hamaguchi'ego jako precyzyjnego dzieła sztuki z ważnym przesłaniem.
-
Megalopolis nie jest gościnne. To tandetne miasto, którego mieszkańcy nie posiadają głębi, ulice zalewa kicz, a powietrze śmierdzi niespełnionymi oczekiwaniami. Jakąkolwiek wartość estetyczną lub fabularną, w Megalopolis zauważą tylko ci, którzy będą umieli się do tego zmusić.
-
Powiedzieć, że "Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata" jest filmem, który nie wszystkim przypadnie do gustu, to nic nie powiedzieć. Rynsztokowy humor, niepoprawność polityczna, seksizm, głód, smród i ubóstwo. Jednak film Radu Jude ma w sobie coś, co wbrew jego odrzucającej aurze i turpizmowi, nie pozwala przejść obok niego obojętnie.
-
Małpy mają 98% podobieństwa DNA do człowieka. Devowi Patelowi zabrakło chyba właśnie tych dwóch procent, żeby z przekonaniem nazwać jego "Monkey Man" udanym debiutem.
-
Może i Beetlejuice Beetlejuice jest wtórny i tandetny, ale skłamałbym, pisząc, że nie dostarcza dobrej zabawy. Fani Tima Burtona prędzej wybiegną z sali kinowej z krzykiem rozbawienia niż rozczarowania.
-
Refren produkcji, którym jest piosenka o przyklejeniu drugiej połówki serca gumą do żucia, to idealne podsumowanie poetyckiej prostoty Mariji Kavtaradze. Tutaj gra wszystko - od muzyki, po uczucia, a dudniący bas w tle zgrywa się z uderzeniami serc.
-
Disney tworzy historie po swojemu, w jednym miejscu ją przesładzając, innym razem dodając pieprzu. Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ naturalna sól morska wystarczyła, żeby widzom pojawiły się łzy w oczach.
-
Reżyserka "Saint Maud" wydaje się konsekwentnie sięgać po kobiety w skrajnościach i stawiać je w jeszcze większe skrajności. Jej najnowszy film niepotrzebnie stara się być ZBYT: zbyt brutalny, zbyt erotyczny, zbyt oryginalny. Homoerotyczna pasja trzyma widza w napięciu tak długo, póki nie rozładowuje ją kicz.
-
Jeżeli masz łzy w oczach na sam dźwięk słynnej czołówki, to nie zawiedziesz się tym seansem. Fakty są jednak takie, że gdyby nie spuścizna dawnych lat, nikt nie obiecywałby sobie zbyt wiele po tym filmie. Sięgać po klasyki to nie zbrodnia, ale należy pamiętać, że filmy to bardzo groźna broń.
-
ntrygujące śledztwo prowadzone przez świetną główną bohaterkę zostaje zamknięte przez banalne objaśnienie podane nam na tacy. Kiedy pierwszy i drugi akt filmu jest rewelacyjny, natomiast ostatnia partia na tyle słaba, że zdominowała dwie pozostałe, wtedy pozostaje niesmak. Oz Perkins zademonstrował nam ogromny kunszt reżyserski i autorskie spojrzenie na gatunek horroru. Gdyby nie niedociągnięcia scenariuszowe, mówilibyśmy już o filmie bardzo dobrym.
-
Miejscowa speluna, a w niej starzy alkoholicy i dwie studentki dorabiające na wakacjach. Z takiego ziarna mogłoby wyrosnąć sto podobnych historii. The Royal Hotel wyróżnia przede wszystkim miejsce akcji, którym jest peryferyjna Australia, ale niestety też rozczarowujący finał. Początkująca reżyserka straciła zbyt wiele czasu na budowę baru, a na zbyt krótko weszła do środka.
-
Połączenie akcji z humorem zawsze dobrze się sprzedaje, a Hit Man to definicja filmu, który jest "fajny". Bywa naciągany i przeciągany, ale rzuca absurdalne żarty, są w nim szczeniaczki, jest piękna, lecz niebezpieczna kobieta i przede wszystkim nieudacznik, który zmienia się w bohatera.
-
Garland zwraca uwagę na problemy, które każdy inteligentny człowiek już dawno powinien był zauważyć - przede wszystkim dwuznaczną moralność mediów i makabrę wojny. Kilka orygianlnych rozwiązań artystycznych, zwłaszcza sztuka montażu, sprawia, że Civil War zasługuje na dodatkowy plus. Jeśli jednak spojrzymy w scenariusz, jest to wojenne kino drogi, napisane według oczywistego schematu.
-
Dziewczyna Millera to przykład filmu, który nie powinien powstać. Jest słaby na papierze, a realizacyjnie... jeszcze słabszy. Pozostaje nam mieć nadzieję, że jedna z najgorszych ról w okazałej karierze Martina Freemana będzie też najgorszą rolą w dopiero rozwijającej się karierze Jenny Ortegi.
-
Astronauta to film jak pojawiające się w nim masło orzechowe. Trochę nieoczekiwany, ale mile widziany. Smaczny, ale przy dłuższym kontakcie przyprawia o lekkie mdłości. Niby zdrowy, bo w końcu z orzechów, ale lepiej nie czytajcie składu. Diabeł tkwi w szczegółach, bowiem zauważymy tam pretensjonalną próbę zrobienia kina na miarę Odysei Kosmicznej: 2001 z dramaturgią Interstellara.
-
Dzieło Villaneuve'a to epicka perła, która na zawsze zapisze się w historię sztuki filmowej jako jedno z jej największych osiągnięć. To film kina drogi, topos nieszczęśliwej miłości, antyczna walka człowieka z fatum, rycerski poemat o bohaterstwie i honorze, polityczna rozgrywka pełna zdrad i wyrzeczeń, westernowa zemsta w kanwie kosmicznej opery... To kino, które spełnia swoją rolę z nawiązką i nie wyobrażam sobie argumentów, wedle których jego ocena byłaby negatywna.
-
Odwrócone moralizatorstwo filmu ma być lekcją dla całego świata, chociaż sam wpisuje się w panujące dyskursy i czerpie z nich korzyści. Pomysł na Amerykańską fikcję jest rewolucyjny, ale Jefferson sam potyka się o poprzeczkę, którą postawił sobie zbyt wysoko. Ten film to Kot Schrödingera, inteligentnie wyśmiewa schematyczne produkcje i naiwnie ignoruje własną przewidywalność.
-
Mój główny zarzut wobec tego filmu to jego niekonsekwencja. Borgli ewidentnie zaplanował sobie hybrydę gatunkową i zrobił wszystko, żeby nasycić swój film skrajnościami. To dobry przykład tego, że czasem mniej oznacza więcej. Na największe uznanie zasługuje Nicolas Cage, który dał popis swojej aktorskiej wszechstronności i wcielił się w niecodzienną-codzienną postać.
-
Netflix zapożyczył od Pixara nie tylko styl animacji. Leo jest słodko-gorzką opowieścią o dorastaniu, która ma być kierowana zarówno do dzieci, jak i dorosłych. Obie te grupy wiekowe może uwierać sandlerowski humor, ale w porównaniu z nim, morały jaszczurki wypadają nad wyraz inteligentnie.
-
Monotonia i defetyzm protagonistek szybko udziela się widzowi, przez co Witaj w piekle nie należy do przystępnych filmów. Jednak z całą pewnością był w tym o wiele większy potencjał. Gdyby Lim Oh-jeong pokładała większą wiarę w swój film o młodzieńczej depresji i nie przerobiła końcówki na thriller, w mojej ocenie jej obraz jedynie zyskałby na wartości.
-
Cała fabuła, chociaż zrealizowana z wielką klasą, została pociągnięta wzdłuż nielogicznego zwrotu akcji. Gdyby nie gwałtowny przeskok z historii ucieczki w historię o zemście, byłbym skłonny bardziej docenić wszystko, co później pokazał mi Fincher. Ostatecznie, jego film nie mogę nazwać niewypałem, ale nie był też strzałem w dziesiątkę.
-
Elektryzujący w otwarciu Czas krwawego księżyca, z czasem przemienia się w koncert jednej piosenki. Społeczność Oklahomy tańczy tak, jak zagra im De Niro, a Scorsese sfałszował kilka nut, wchodząc w zbyt hollywoodzki scenariusz jak na produkcję takiej wagi. Ekranizacja książki Davida Granna nie jest złym filmem, ale o dziwo, dało się go zrobić lepiej praktycznie pod każdym względem.
-
Sience-fiction jest dla kina gatunkiem bardzo wdzięcznym. Pozwala kreować imponujące światy i porywać w nie widza. Gareth Ewdards w roli twórcy sprawdza się niestety przeciętnie. Jego Twórca to film efektowny, lecz mało angażujący. Wojna Stanów Zjednoczonych ze sztuczną inteligencją to udany akcyjniak, ale nie dostarcza więcej rozrywki i treści od przeciętnej gry komputerowej.
-
Znachor to melodramat, który posiada zarówno autentyczne emocje, jak i solidny kontekst społeczny. To historia dobrych ludzi, którzy starają się przeciwstawiać okrutnemu światu. Twórcy Znachora co prawda dokonują zmian, ale nie są to rozwiązania twórcze, które w jakiś sposób uwspółcześniłyby obraz. Produkcja Netflixa to nowe podejście do książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ale nie jest to podejście nowoczesne.
-
Klimatyczna estetyka noir jest największym atutem Limbo. Z drugiej strony, Ivan Sen jest aż za bardzo zapatrzony w amerykańskie pierwowzory i nie ma widzom do zaoferowania niczego nowego. Produkcję wyróżnia Australia. Jednak czy jest to zasługa filmu, a może jedynie efekt naszej mało horyzontalnej kultury? Limbo to niezbyt odkrywczy, jednak przez większość czasu udany film, o którym nie można pisać zbyt dużo, żeby całkowicie nie zepsuć jego odbioru.
-
Pomimo sporadycznej schematyczności, Mów do mnie jest horrorem, który gwarantuje niepowtarzalny szereg przeżyć. Australijska produkcja sprawiła, że poczułem się, jakbym po raz pierwszy miał do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi. Jest to doskonale napisany film, który całkowicie wykorzystał swój potencjał. Wciąga niczym umarli do czyśćca.
-
Moja recenzja brzmi krytycznie, ale jest to taki przypadek filmu, który lepiej wypada, kiedy się go ogląda, ale niekoniecznie o nim myśli.
-
Asteroid City jest miejscem, w którym dramat nabiera zupełnie nowego znaczenia.