-
Serial zbyt nieudolnie podchodzi do wprowadzania zmian względem oryginału i chcąc stworzyć bardziej przystępną dla widza opowieść pobieżnie traktuje większość najważniejszych pomysłów Cixina.
-
Mimo sięgania po zgrane motywy i klasyczne rozwiązania fabularne Ritchie urozmaicił serial charakterystycznymi dla siebie zabiegami i udało mu się osiągnąć prawdziwą serialową perfekcję.
-
"Szogun" to bez wątpienia tytuł, któremu warto poświęcić swoją uwagę. Jeśli należycie do miłośników japońskiej kultury będziecie nim zachwyceni. Jeśli nie to, otrzymacie przynajmniej dawkę solidnego dramatu o historycznym zabarwieniu, który nie stroni od brutalności i krwawych scen, a przy okazji będziecie mieli okazję, zobaczyć jak dochodzi do cywilizacyjnego zderzenia pomiędzy feudalną Japonią a europejską kulturą.
-
Nowi państwo Smith dumnie stoją na własnych nogach i raczą nas równie wciągającą, co intymną relacją tytułowej dwójki. Aż chciałoby się już teraz zobaczyć więcej ich wspólnych przygód.
-
Nie dajcie się zrazić plastikowym sekwencjom powietrznych starć i nieco słabszym pierwszym odcinkom. "Władcy przestworzy" na dobre rozkręcają się wraz z trzecim epizodem i z każdym kolejnym podnoszą sobie poprzeczkę i przenoszą nieco ciężar narracyjny bliżej ziemi, dzięki czemu nie musimy już tak często zgrzytać zębami.
-
Czwarty "True Detective" nie okazał się takim objawieniem, jak pierwsza seria - dialogi głównych bohaterek nie zapadną nam tak mocno w pamięć tak jak rozkminy Rusta i jego kultowe już kwestie - ale jako całość ma on wszystko, aby usatysfakcjonować nawet wymagającego widza i zagwarantować Wam przyjemnie spędzony czas.
-
Brak scenariuszowej i reżyserskiej kreatywność sprawia, że "Echo" nie jest w stanie udźwignąć ciężaru nawet podstawowych ambicji nowego projektu Marvela, a jeśli dodamy do tego brak elementarnych umiejętności montażu, czy budowania klimatu scen za pomocą odpowiednio dopasowanej ścieżki dźwiękowej, to okaże się, że nowość od Disney+ potyka się wręcz na każdym kroku i nawet przy najszczerszych chęciach trudno dopatrzeć się w niej jakiejkolwiek zalety.
-
Być może od kolejnych odcinków "Bogowie olimpijscy" okażą się ciekawsi, może gdy historia nabierze rozpędu odejdzie wrażenie, że serial nie ma zbyt wiele siły przyciągania. O tym jednak przekonają się wytrwalsi widzowie i fani książkowego cyklu. Nie będąc ani jednym, ani drugim nie czuję się zachęcony, by do świata "Percy'ego Jacksona" zawitać jeszcze w następnych tygodniach.
-
Nie przełamuje złej passy Hollywood i dołącza do listy kinowych franczyz, które na serialowych spin-offach jedynie tracą. W obecnej formie serial oferuje zbyt mało, by móc się nim ekscytować.
-
"The Continental" okazało się rozczarowującą produkcją, która nie będzie godnie reprezentować filmów z Keanu Reevesem na streamingowym podwórku - o dotrzymaniu im korku nawet nie wspominam.
-
3.922 września 2023
- 1
- Skomentuj
-
Przeciętne wprowadzenie samej Ahsoki to jednak niegłówny zarzut, jaki można mieć wobec nowego tytuły Disney+. Jest nim, po raz kolejny w obrębie tej platformy streamingowej, przeciętna warstwa realizacyjna.
-
Zapomnijcie o pięknych licach piguł z "Na dobre i na złe" czy supernowoczesnych placówkach w stylu "Lekarzy" z TVNu. "Sortownia" jest zdecydowanie bliżej tego, co widzimy i słyszymy, stojąc w kolejce "na NFZ". Ratownicy ukradkiem cisną bekę z kolejnych klamotów, które lądują w odbycie, a w poczekalni prędzej usłyszymy "na coś umrzeć trzeba" niż "już do pana idę".
-
Efekt końcowy przypomina generyczny wannabe-thriller, który co miesiąc pojawia się w streamingu tylko po to, by za chwilę zostać zastąpionym czymś bardzo podobnym.
-
Serial jest czymś pomiędzy "Szczęśliwego Nowego Jorku" a twórczością Marka Koterskiego, gdyby ten wysłał Miauczyńskiego na emigrację. To w równym stopniu rasowa komedia, co groteskowa kronika współczesności.
-
W najgorszych momentach, czyli właśnie tych, w których serial zwraca się do widzów bezpośrednio - na przykład parokrotnie przeliterowuje znaczenie Koniunkcji Sfer, czy opisuje emocje kierujące bohaterami - "Rodowód krwi" brzmi jak materiał promocyjny, który Netflix mógłby wstawić na YouTube w przygotowaniu do premiery trzeciego sezonu głównego wiedźmińskiego serialu. I może tak byłoby lepiej.
-
"Na skraju historii" otrzymało więc całkiem udany start, choć trudno ocenić, czym zaowocuje w kolejnych ośmiu odcinkach tego sezonu. Bohaterowie nie są tu równie urokliwi, co główne trio z filmowych odsłon "Skarbu narodów", a sitcomowy humor, który serwują widowni często nie "siada", tak jak by sobie tego życzyli twórcy, ale dzięki atrakcyjnie prowadzonemu głównemu wątkowi podróż proponowana przez Disneya może przyciągnąć do telewizora.
-
Największą bolączką pierwszej połowy "Jak tu ciemno" jest brak wyraźnie obranego kierunku. Finalny sezon "Kruka" jest trochę jak jego protagonista - dojmująco niepoukładany, zagubiony, a zarazem śmiertelnie przestraszony widocznego na horyzoncie kresu.
-
Miniserial polecam każdemu, kto lubi takie nietypowe sprawy i chce samodzielnie wyrobić sobie opinię. Dokument bowiem nie odpowiada jednoznacznie na pytanie, czy John Leonard powinien otrzymać swój wymarzony odrzutowiec, ale dobitnie pokazuje, że czasami pewne działania marketingowe, choć wydają się przemyślane, w rzeczywistości mogą doprowadzić do nieporozumień.
-
Mimo naprawdę ciekawego pomysłu - bo wiele dałoby się wyciągnąć w horrorze z motywu podróży do amerykańskiej "ziemi obiecanej" - twórcy "Dark" zapuścili się za daleko od brzegu i pobłądzili we mgle.
-
"Opowieści Jedi" wypełniają kontinuum gwiezdnej sagi w istocie samymi cennymi dla fanów informacjami. A jednak, w zbiorze znalazło się też miejsce dla takich odcinków, które mimo ciekawego tonu nie wzbudzają równie silnych emocji, co inne.
-
Zdaje się spełnieniem niezrealizowanej obietnicy - szereg wyborów i celowych ograniczeń sprawił, że dostaliśmy opowieść bardziej kameralną i sprawiającą wrażenie prostszej, jednak zachowującą skalę i rozmach, do których nas przyzwyczajono.
-
Siadając do "Wielkiej wody", nie nastawiajcie się na kronikę wydarzeń z Powodzi tysiąclecia. Nie oczekujcie też pełnego rozliczenia się z ówczesnymi wydarzeniami oraz dogłębnej analizy jej przyczyn. Nastawcie się natomiast na solidny dramat katastroficzny z realizacją na najwyższym poziomie. Pod tym względem nowa produkcja Netfliksa nie powinna Was zawieść, a przy okazji zaserwuje też pokoleniom pamiętającym tamte czasy mocno sentymentalną podróż.
-
Na etapie pierwszych czterech odcinków "Stary człowiek" to solidny szpiegowski thriller, który nie zawodzi pod względem budowania historii i utrzymywania solidnego tempa. Zdarza mu się co prawda podążać utartymi ścieżkami i sięgać po zgrane schematy, ale nie można mu odmówić przy tym zrywania z niektórymi wzorcami.
-
Surową odrębnością, "Andor" zaskarbia sobie ciekawą niszę w obrębie "Gwiezdnych wojen", a wręcz eksperymentuje z ramami, w jakich można je opowiadać. Z dużym powodzeniem.
-
To produkt chwiejący się na wszystkie strony od wielu wspomnianych już wyżej problemów, ale z potencjałem na znacznie lepsze widowisko, jeśli tylko twórcy zdecydują się na naprawienie swoich wpadek przy okazji kolejnych sezonów, bo co do tego, że te powstaną, nie ma i nie było wątpliwości.
-
W trzecim sezonie serial "The Umbrella Academy" coraz mocniej zatraca się w gąszczu nieumiejętnie poprowadzonych wątków i traci to, co przyciągało widzów w dwóch poprzednich seriach. Tym razem niższy poziom scenariusza sprawia, że zamiast czerpać przyjemność ze śledzenia kolejnych przygód bohaterów, coraz częściej zerkamy na zegarek i marszczymy czoło.
-
Czwarty sezon "Stranger Things" przesuwa klimat opowiadanej historii w bardziej mroczne rejony i wznosi produkcję braci Duffer na nowy poziom realizacyjny. W momencie, kiedy Netflix boryka się z częstym spadkiem jakości w kolejnych sezonach swoich czołowych produkcji, "Stranger Things" cały czas jest wyjątkowo miłym odstępstwem od tej normy.
-
Świat nie smutny, ale boleśnie wyjałowiony, odsłaniający w rzeczywistości to, czym medium superbohaterskie mogłoby się stać, gdyby za najnowszymi filmami i serialami nie stali jednak bardziej uzdolnieni twórcy. Choć od strony całości formy zamysł był najwyraźniej odwrotny, "Dziedzictwo Jowisza" to żadna dekonstrukcja superbohaterstwa, a ni mniej, ni więcej jego największy problem.
-
3.37 maja 2021
- Skomentuj
-
Zaplanowana na jedynie pięć odcinków produkcja imponuje swą ekspansywnością oraz sprężystością formy powodującą, iż serial momentami przypominać będzie pierwszorzędny survival horror, a kiedy indziej doskonale wyważony thriller z napięciem, które wzrasta wraz z wartościami widocznych na ekranie dozymetrów.
-
8.32 maja 2021
- Skomentuj
-
Dzięki skrupulatnej realizacji i obu wzorcowym kreacjom, "Gambit królowej" układa się w sprawnie skonstruowaną historię o patologicznym dojrzewaniu, inicjacji w świat dorosłości i determinacji, ale przede wszystkim o pasjonującej rozgrywce między geniuszem i obsesją.
-
Serial Ryana Murphy'ego to w przeważającej części udana i elegancko nakręcona zabawa konwencją i właśnie tak powinniśmy ją oglądać. Całkowicie nietrafione pozostaje tu niemal wyłącznie to, jak rozliczono się z postacią tytułowej antybohaterki.
-
Choć aktorom nie można odmówić zaangażowania, to już zaczerpnięte z popołudniowych ramówek dramaty rodzinne i tandetnie hallmarkowa wzniosłość obecna w bodaj każdym odcinku obronić się nie potrafią.
-
Liczba odcinków, którą zaoferowali nam twórcy jest wręcz idealna. Można odnieść wrażenie, że wszystko było precyzyjnie wymierzone, a każdy kolejny epizod powielał by błędy wielu polskich seriali i wprowadzał niepotrzebne dłużyzny. Jest to jedna z tych produkcji, którą obejrzycie na raz, więc jeśli chcecie włączyć tylko jeden odcinek, bo macie później jakieś plany na wieczór, to najlepiej zrezygnujcie z tych planów. Nie pożałujecie.
-
Konstrukcyjnie odcinki niczym nie różnią się od tego, co oglądaliśmy przez 4 sezony "Domu z papieru". Álex Pina wciąż wpada w ten sam schemat tworzenia historii, uważając chyba, że to, co raz się sprawdziło, będzie cały czas przynosić sukces. Prawie każdy epizod rozpoczyna scena finałowa, następnie przez około godzinę oglądamy, jak do danego wydarzenia doszło, przeplatając teraźniejszość z retrospekcjami. Brzmi znajomo? No właśnie.
-
Jako fan wiedźmina z dwudziestoletnim stażem stwierdzam, że nie jest źle. Tu i tam kręciłem, co prawda, nosem, na ten czy inny aspekt narzekałem, a w zachwyt nie było okazji popadać, ale w ostatecznym rozrachunku, mimo szeregu niedoskonałości i sporej ilości decyzji, których sensu zrozumieć nie jestem w stanie, jestem zadowolony.
-
Trudno jest uwierzyć, że "V-Wars" okazało się tak nudnym i momentami pozbawionym sensu serialem, skoro jego podstawą była seria komiksów Jonathana Maberry'ego o tym samym tytule. Produkcja wygląda, jakby jej materiałem źródłowym nie było dzieło popkulturowe, a to, co się przyśniło twórcom po wieczornym maratonie "Czystej krwi".