-
W monster-movie Yamazakiego Godzilla nie ucieleśnia już jednego lęku, lecz pojawia się w miejscu katastrofy, śmierci, zniszczenia. Przypomina o bezsilności człowieka, a jednak tego samego człowieka motywuje do zmierzenia się z własną słabością. Jak na utytułowaną popkulturową ikonę przystało.
-
Całość przypomina rekwizytornię z popkulturowymi magdalenkami - najpierw kuszącą, potem nieco pozbawioną ładu i składu. Wystarczy jednak odrobina dobrej woli, by w wolnym od żelaznych zasad ekranowym lenistwie dostrzec dziecięcą beztroskę. A o nią przecież w tym wszystkim chodzi.
-
Siódmy - m.in. po "Soyer" Łukasza Barczyka czy "Monumencie" Jagody Szelc - pełnometrażowy film dyplomowy wyprodukowany przez Szkołę Filmową w Łodzi okazuje się dziełem najbardziej autotematycznym. Reżyserowane przez debiutującą w tej funkcji Gabrielę Muskałę "Błazny" odkrywają przed nami rzeczywistość hermetyczną, zaskakująco przy tym wciągającą.
-
"Palące tygrysy" nie szukają prostych domknięć, mają wdzięk i otulają nas swoim ciepłem. To kino dyskretne jak mało kiedy. I mądre jak trzeba.
-
W przeciwieństwie do niniejszej recenzji fabuła nie wykłada tematu wprost, przez większość seansu opiera się na przemilczeniach. Dzięki temu ma szansę wybrzmieć tytułowy lęk: przed śmiercią, przed granicami ciała i przed licznymi tabu, w jakie uwikłane są nasze ciała.
-
Wielojęzyczne dialogi i kulturowe różnice ekranowych postaci nieco usprawiedliwiają ową umowność. Łatwo zresztą zapomnieć o fabularnych wadach, gdy wizualna poezja jak rzadko bije z dużego ekranu. Zwiewny humor, ostrożny optymizm oraz serdeczność autora dla wszystkich swoich postaci mają moc zarażania. Polska, Portugalia czy Grecja - nieważne. Niech Jakimowski podróżuje, póki mu sił starczy. I nadal niech robi autorskie kino.
-
W efekcie nostalgia gdzieś sobie poszła, a na sentymenty trudno zebrać siły. Zostało tylko złe kino. Złe kino o skoku na kasę. Nie dajcie się okraść.
-
Stara dobra "Piła" nie komplikuje nieskomplikowanego. W finale serwuje się zwyczajowe zwroty akcji, objaśniane tak szybko, by nie dać nam chwili na wątpliwości. Nikt tu nie bawi się w metafory dla uzasadnienia ekranowego widowiska, a wątek medycznego przekrętu jest zaledwie pretekstem dla tortur radujących bezpretensjonalnością i komediowym wyczuciem czasu.
-
Jest dziełem leniwca i rutyniarza, który zamiast pogrzebać nam w łepetynach, by siać grozę domysłów, problematyzować ludzki strach, wszczepiać go w tkankę codzienności lub, z drugiej strony, zupełnie puścić wodze fantazji, woli żerować na biologicznych reakcjach. Tu krzyknie, tam powarczy, i co z tego, skoro zaraz znów będziemy chrapać.
-
Czemu powyższa litania narzekań służy? Feel-good movie jako hałaśliwa eksploatacja tropówużytych w lepszych filmach wydaje się smutną charakterystyką kina superbohaterskiego w 2023 roku. Ciąg dalszy jeszcze nie nastąpił. Wciąż oglądamy powtórkę z coraz mocniej wątpliwej rozrywki.
-
Ostatecznie nie wynika z tego wiele. Tempa brak, fabułka zbyt długa i niezbyt oryginalna, obsada nie ma możliwości wznieść się ponad lichy scenariusz. Koniec końców nad morską taflą słychać echo - echo inspiracji, do których film nie dorósł.
-
Wśród rozkoszy stylistycznego nadmiaru twórcy "Poprzez multiwersum" potrafią docenić ciszę. A gdy się zatrzymują, udaje im się wydobyć z tej szalonej przygody emocjonalną głębię. Jeśli dodać do tego przedni humor, świetną pracę dubbingu, rzadko spotykaną kinetyczną energię i estetyczne przeżycie - to czego chcieć więcej?
-
W odwracaniu kota ogonem bywał bezwstydny, bywał też psotny, lecz dziś uśmiech na twarzy, cięta riposta na ustach i towarzystwo udomowionych psa, osła i kucyka sprawiają, że trudno nie ulec jego czarowi. W tym cały jego urok: choć przypomina boga Olimpu, jest też naszym kumplem. A przynajmniej sprawia, że tak nam się wydaje.
-
Wśród dokumentalistek Guevara-Flanagan jest przednią gawędziarą, warto dać jej szansę.
-
Najważniejsze, że pesymistyczna opowieść o geniuszu w polityczno-militarnych kajdanach działa dzięki odtwórcy głównej roli. Obecny na ekranie przez 90% seansu Cillian Murphy uprawia aktorstwo pełną gębą.
-
ytania o prawdę, demagogię i spisek, o internetowy chaos i selekcję informacji, o tymczasowość cyfrowych mediów nie zaskoczą stałych czytelników Eco, lecz forma, w jakiej zostają postawione, oraz odpowiedzi samego bohatera wywołują uśmiech, rodzą głód wiedzy i przywracają entuzjazm do obcowania z literaturą w jej najrozmaitszych odmianach. Do biblioteki marsz!
-
Podobnie jak komedii, także sensacyjnej odsłonie brakuje charakteru.
-
Wszystko to sprawia, że odmieniany przez koszmarne przypadki kompleks Edypa okazuje się nie interpretacyjną wskazówką, a zredukowaną psychoanalityczną kliszą. Horror umysłu z kolei okazuje się precyzyjnym w konstrukcji, lecz pozbawionym życia katalogiem symboli.
-
Film psychologiczny miesza się więc z dramatem sądowym, dofinansowane kino eksploatacji przeplata dramat rodzinny, queerowy romans miesza się z horrorem, lecz każda konwencja, wszędzie indziej konstrukcyjnie chybotliwa, tutaj uzasadnienie znajduje w próbie odnalezienia genezy zła.
-
Co prawda nikt tu nie urządza nam gatunkowej rewolucji, lecz całość stanowi ćwiczenie z domysłów, która stopiła moje serce. Jeśli widziałeś jeden, widziałeś je wszystkie - mówi ktoś z ekranu. Gatunkowy rytuał spełniony!
-
Tam, gdzie śpiewają raki, myśli są grzechem, a uczucia cnotą. Kto cierpi na niedobór tych ostatnich, niech pędzi do kina. Za ich jakość jednak nie ręczę.
-
Wszechobecna dosłowność sprawia, że nawet wysunięte tu, w moim przekonaniu słuszne, postulaty - wezwanie do utrzymania ekologicznej równowagi, propozycja podziału królewskiej władzy, wreszcie równość w różnorodnym społeczeństwie - co rusz przywalają jak obuchem w łeb. Obawiam się, że po takim uderzeniu w pamięci zostaje jedynie tęcza, brokat i tona lukru.
-
Uśmiech goni uśmiech, a strachy są fałszywe. Dobrze chociaż, że wilk ma zęby.
-
Mimo że "Proxima" opowiada o zmaskulinizowanej branży, twórczyni udaje się wyjść poza szufladkę z napisem "zły patriarchat". Melancholijna historia rozstania matki i córki okazuje się także studium walki kobiecego ciała - z materią, fizyką i własną biologią.
-
Co z tego, że wyłupiaste oczy pierwszoplanowej Andrei Riseborough wyrażają więcej, niż film na to zasługuje. Co z tego, że zdarzają się momenty solidnej zwyrolskiej makabry, a całości słusznie ciąży defetyzm co się zowie... No właśnie, co z tego? Obok tej klątwy przechodzimy obojętnie.
-
W tym koniec końców schematycznym natłoku informacji brak jednak miejsca na większą niewiadomą, która wywindowałaby ów dokument ponad standard, a nas zatrzymała myślami na dłużej.
-
Nazwać "Niewidoczne życie sióstr Gusmao" melodramatem, to jak "Bez przebaczenia" opisać mianem westernu, a "Pulp Fiction" zbyć etykietką kina gangsterskiego.
-
Trzeba przyznać: to zabawa w blockbuster jak każda inna. Jako reżyser Miller nie dorasta do pięt Cameronowi, lecz udaje mu się ograniczyć liczbę głupot i paradoksów tej serii do minimum.