FalaKina.pl
Źródło-
Choć niektórym czeskie kino kojarzy się z nic nie wnoszącym banałem, zdecydowanie warto dać Dramatowi szansę. Mimo dobitnego określenia tematyki i prostoty, nic nie stoi na przeszkodzie, by odebrać film wielorako.
-
Ma spore ambicje, ale ostatecznie wystarcza mu to, że go w ogóle oglądamy.
-
To film, który rozgrywa się w sielskich pejzażach i niedopowiedzeniach ukrytych w kamiennej twarzy bohatera. Dla każdego z nas będzie on więc prawdopodobnie czymś innym, wydobywając na wierzch nasze prywatne doświadczenia i dotykając w odmienny sposób.
-
Jest filmem pozbawionym aluzji i podtekstów, niepozwalającym na mnogość interpretacji, z czym warto się liczyć przed decyzją o obejrzeniu go. Mimo wszystko produkcja ta ma swoje niewątliwie mocne strony - to kino dojrzałe, harmonijne i w pełni przemyślane, a sami bohaterowie są naprawdę wiarygodni.
-
Pomimo pewnych niedociągnięć oraz uproszczeń spowodowanych reżyserską zadyszką, warto wyruszyć w podróż do świata snów z tak wszechstronnie uzdolnionym twórcą. Posiada on bowiem potencjał do stworzenia takich dzieł, o których się nawet waszym psychologom nie śniło.
-
Choć trudno nie docenić filmu Finchera za stronę wizualną i solidne aktorstwo, oglądając go nie miałam poczucia obcowania z arcydziełem. Mank jest nieco baśniowy, trochę przekorny, z pewnym wdziękiem lekceważy schemat biopiku, ale trudno uznać go za obraz nowatorski, przenikliwy czy choćby wciągający.
-
Nowofalowa stylistyka zdjęć, materiały archiwalne i kilka sekwencji w neapolitańskiej dzielnicy nędzy to jednak zbyt mało, by przywołać ten klimat. Problematyka książkowego oryginału w filmie Marcellego uległa rozmyciu w pustosłowiu, męczącym dydaktyzmie i słabo zaaranżowanych scenach.
-
Poprzez zestawianie różnych spojrzeń i perspektyw ukazanych w następujących częściach filmu, nakreślają skomplikowany pejzaż społeczno-ekonomiczny, który tworzy długą i trudną historię regionu.
-
Spodziewałem się katastrofy w rodzaju Nostalgii Anioła Petera Jacksona, a dostałem całkiem przyjemny seans, który, co prawda, problemy traktuje bardzo pobieżnie, ale może zostać w pamięci dzięki aktorstwu.
-
Doskonale zniuansowany. Reżyser zadbał o to, żeby nie ukierunkowywać narracji pod żadną tezę. Nie ma w nim miejsca na proste rozwiązania, deklaratywny wydźwięk zastępuje tu zaś niepewność, wahanie skutkujące zmianami decyzji w zależności od rozwoju wydarzeń.
-
Niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju wydarzenie, które dzięki współpracy ze słynnym reżyserem zostało uwiecznione w formie filmu, zyskując nowe artystyczne wartości i możliwość dotarcia do szerszej publiczności.
-
Największym przewinieniem w tym wszystkim jest po prostu nuda, która sączy się z ekranu, nie tylko męcząca dla widza, ale i nieprzystająca do osiągnięć Nikoli Tesli. Aż chciałoby się dokonać trawestacji z Gombrowicza: Boże, ratuj, jak to mnie elektryzuje, kiedy mnie nie elektryzuje?
-
Z pewnością nie jest to film dla każdego i prawdopodobnie nie od niego warto zaczynać przygodę z tajwańską nową falą, ale gdy doświadczy się go z odpowiednim zaangażowaniem i wrażliwością, wywoła w nas emocje i refleksje, jakich inni twórcy nawet nie starają się wzbudzać.
-
Mieszanka komediodramatu, filmu spod znaku coming-of-age, kina drogi i opowieści rodzinnych. Stylistycznie film broni się pewną poetyckością, do której przyzwyczaił nas Ball, choć i ta dla niektórych może być nużąca.
-
Niech nikogo nie zwiedzie kameralność Obrazu pożądania - to tylko z pozoru prosta opowieść. Choć miłośnicy thrillerów mogą poczuć się zawiedzeni, w filmie mnożą się ukryte znaczenia i nieoczywiste wnioski. Wielowymiarowość filmu Capotondiego idzie w parze z przewrotnym podejściem do relacji artysta - krytyk - odbiorca. Przewrotnością, z której Marcel Duchamp mógłby być dumny.
-
Niestety Czekając na barbarzyńców pozostawia wielki niedosyt. Kończy się równie spokojnie, jak się zaczyna. Pośród zniewalających ujęć alegoria o okrucieństwie kolonializmu nie wybrzmiewa aż tak bardzo, by zrobić na widzach jakieś większe wrażenie.
-
Nie jest to idealny film, niemniej jednak wyróżnia się od innych poruszających podobne tematy. Warto go zobaczyć, chociażby ze względu na to, w jaki sposób reżyserka, aby ukazać przeżywanie traumy i próbę radzenia sobie z nią, wykorzystała dźwięk i skupiła się głównie na jego właściwościach.
-
Mimo że My dwie jest, według mnie, dziełem nieco szkolnym, posługuje się prostymi schematami i stawia duży nacisk na wywołanie wzruszenia w widzu, to jednak ma zdolność docierania do szerokiego grona odbiorców i to jego duży atut. To typ dość bezpiecznego kina, może wręcz nieco familijnego, które nikogo nie urazi, a może otworzyć oczy.
-
Od filmu Hausner bije laboratoryjny chłód, niepozwalający ani przejąć się losem bohaterów, ani podjąć refleksji nad prezentowaną tematyką. Brnąc w botaniczne analogie, można stwierdzić, że Kwiat Szczęścia więdnie, nim zdąży rozkwitnąć. W efekcie widz pozostaje z naręczem niespełnionych obietnic i poczuciem, że istnieją lepsze sposoby na marnowanie czasu.
-
Surowa, wręcz naturalistyczna opowieść o walce jednostki z przeciwnościami, z którymi musi się zmierzyć, by odzyskać poczucie własnej godności. To historia o kompletnej bezradności człowieka wobec brutalnego i nieczułego świata, nastawionego tylko na zysk. Historia ponura, ale oczyszczająca.
-
Całokształt filmu jest zadawalający, lecz nie powiedziałabym, iż wiele ponad to. Estetycznie jest ciekawy, historia również warta uwagi. Lecz obawiam się, że swoją formą nie wyszedł mocno poza owe ramy wspomnienia bliskiej osoby.
-
Ma w sobie twórczy potencjał. Reżyserowi paradoksalnie udaje się uchwycić ducha Hitchcocka w scenach najbardziej odległych od oryginału, a spośród wielu ze swoich grzechów i grzeszków tym najcięższym jest z pewnością próba wejścia w buty mistrza. Buty, jak się okazuje, o kilkanaście rozmiarów za duże.
-
Każda cząstka ciała tancerzy wykrzykuje nam swą miłość. Na soundtrack towarzyszący bohaterom Yakin wybrał utwory izraelskiego piosenkarza o androgynicznej manierze, Asafa Avidana. Zdaje się więc, że reżyserowi w końcu udało się stworzyć prawdziwie szczere dzieło, które w niekonwencjonalny, godny swoich czasów sposób opowiada niezwykle uniwersalną i piękną historię miłosną.
-
Prawdą jest, że stan pomocy psychologicznej i psychiatrycznej dla młodzieży nie jest najlepszy, ale Shampanier zbyt często odwołuje się do stereotypu, co sprawia również, że niektóre składowe filmu stają się niewiarygodne. Wrażenia nie robi także telewizyjna stylistyka filmu. Na pewno jednak nie można odmówić mu najważniejszego - empatii.
-
Ugina się pod ciężarem własnych ambicji i wpada w zastawioną przez siebie pułapkę. Nie można odmówić Gii Coppoli tego, że podjęła ciekawą próbę przyjrzenia się niezwykle aktualnym, fascynującym i oczywiście kontrowersyjnym zjawiskom. Mainstream naszkicowany jest jednak zbyt grubą kreską, a to, co wyolbrzymione, często traci na sile przekazu, przekazu tutaj skądinąd niekonsekwentnego i balansującego na granicy powagi i satyry.
-
Niewątpliwie film nieoczywisty, a przede wszystkim zaskakujący. Poszczególne jego fragmenty są intrygujące, a po seansie długo głowić się można nad tym, jak poskładać i połączyć ze sobą wszystkie elementy tej układanki.
-
Zdecydowanie film wielopłaszczyznowy i ostatecznie równie osobliwy, co jego tytułowa bohaterka.
-
Początkowo intryguje i hipnotyzuje, zaprasza do zaglądania w okna zabawkowego domku - a w miarę odkrywania jego tajemnic i stopniowego zatrucia jego duszną atmosferą - do pójścia o krok dalej i zdarcia kwiecistej tapety z jego ścianek. Dochodzi wówczas do obnażenia stanu faktycznego, oczom widza ukazują się szare, puste w środku, cienkie, kartonowe ścianki.
-
Kino dojrzałe i przemyślane - Domalewski już nie raczkuje, on stoi wyprostowany i jest jeszcze bardziej pewny siebie niż wcześniej. Reżyser usprawnia swój warsztat, pisząc - w moim odczuciu - jeszcze bardziej precyzyjny scenariusz, niż poprzednio, czego konsekwencją jest historia, która przez wielu być może nie zostanie uznana za bardziej odkrywczą od jego debiutu, z pewnością jednak w znaczący sposób mu nie ustępuje.
-
Mimo portretowania biernego politycznie bohatera, Holland stworzyła bardzo politycznie zaangażowany film - zwłaszcza gdy ogląda go się w Polsce w roku premiery, w którym ludzie coraz częściej odwracają się także od konwencjonalnej medycyny i zapominają o tolerancji dla innych niż oni sami.
-
Mitchell niczym wytrawny wędkarz zarzuca haczyk na całe pokolenie Y, przynętą są tu analogie do wytworów popkultury, a złowieni zostają zadowoleni widzowie.
-
Nie powie wiele nowego na temat problemów grup mniejszościowych w kontekście łamanych serc. Wyłoni za to pewien obraz Gruzji, a widz będzie mógł wyjść z kina z myślą, że to pogranicze Europy stawia przed swoim młodym pokoleniem przede wszystkim trudne wyzwania, aniżeli otwiera wachlarz możliwości.
-
Reżyser z pewnością wyszedł z ram typowego filmu zombie i utworzył znacznie barwniejsze dzieło. Znajdziecie w nim smutek i radość, samotność i narodziny nowej relacji, zniechęcenie i walkę.
-
Tajemniczy "interior" mógłby więc zostać zamieniony na "Bieszczady", tym samym nie ukrywając, że cały film jest tylko niewnoszącą nic nowego ekranizacją popularnego od wielu lat mema.
-
Craig wyreżyserował go na podstawie własnego scenariusza, ubrał w estetyczne kadry pełne intensywnych barw, ściągnął świetny duet Hawkins-Thewlis, aż w końcu z wyczuciem potraktował temat schizofrenii. Mimo tego film ten nie trafił u nas do szerszej dystrybucji i przyznam szczerze, że sama czuję, że czegoś mu brak. Stąd też, choć Sally Hawkins zagrała swą postać bardzo dobrze, nie wydaje mi się, by rola ta zapisała się w zbiorowej świadomości widzów.
-
Jest zatem tym samym dla Synekdochy, Nowy Jork czy Anomalisy, co ostatnie filmy Woody'ego Allena dla Annie Hall i Manhattanu. Bezduszną imitacją wielkiego kina, powidokiem dawnego geniuszu.
-
Mimo że Arab Blues to kolejna francuska komedia, na którą najchętniej pójdą pary lubujące się w kolejnych scenicznych wcieleniach Juliette Binoche, to też obraz, który na pewno wyróżnia się na tle potencjalnej konkurencji, szczególnie w sezonie ogórkowym.
-
Przepełniony ciepłem i nadzieją. Mnóstwo w nim słońca, które może nam się przydać w nadchodzące jesienne, deszczowe dni. Nie jest to jednak dzieło, które Was zaskoczy czy utkwi w pamięci na długo. Ogląda się go z przyjemnością, choć nie jest filmem porywającym.
-
To z pewnością najlepsza przystawka przed premierą Może pora z tym skończyć i dobry pretekst do przypomnienia sobie jednego z najlepszych debiutów reżyserskich ostatnich kilkunastu lat. Miejmy nadzieję, że najnowszy film Kaufmana wraz z Anomalisą stworzy wielką trylogię o prywatnym, egzystencjalnym końcu świata.
-
Ma w przyjemny sposób zapełnić niespełna 2 godziny życia. Zadaniem opowieści jest bawić i wzruszać. Pierwszy cel został osiągnięty w umiarkowanym stopniu, natomiast drugi - w zależności od wrażliwości widza. Niektórych zapewne zniechęci niemal nieustająca ckliwa melodia w tle, a na innych oddziała w sposób oczekiwany przez twórców.
-
Zapewne nie stanie się orężem w walce o prawo do aborcji ani manifestem feministycznym. Z całą pewnością jednak to właściwy moment na wejście do polskich kin i zamknięcie ust wszystkim tym, którzy uważają, że w czasie pandemii równouprawnienie i tolerancja przestają być istotnymi kwestiami.
-
hoć nie jest to kino łatwe ani przyjemne w odbiorze, przynosi pewną satysfakcję. Słabo dziś znany tytuł z lat siedemdziesiątych mógłby stanowić dobrą surrealistyczną alternatywę wobec Kurierów, Baczyńskich i Kamieni na szaniec - choćby i dlatego, że motywuje do zadawania pytań.