Robert Birkholc
Krytyk-
Wszystkie te spostrzeżenia są interesujące, problem w tym, że zostały ubrane w retoryczną formę, a film Tillmana jest pełen podniosłych oświadczeń i zbyt ilustracyjnych sytuacji. Zapięta na ostatni guzik konstrukcja scenariusza to niestety za mało, żeby dać wrażenie prawdy na ekranie. Patetyczne przesłanie i morały nie są najlepszym orężem do walki z rasizmem - bardziej przekonująca jest już przewrotna ironia spod znaku Spike'a Lee.
-
Zderzając przeszłość z przyszłością, poezję z nauką, spojrzenie z lotu ptaka z mikro-obserwacją, dokumentaliści stworzyli film na miarę dzieł Wernera Herzoga.
-
Za dużo tu "krattów" i mistrzowskich kompozycji wizualnych, a za mało emocji, co sprawia, że estońska opowieść mniej więcej w połowie filmu zaczyna nużyć. Mimo to taka podróż w baśniowy i surrealistyczny świat może być dla polskiego widza dobrą ucieczką przed listopadową zawieruchą.
-
W "Climaksie" twórca nieco spuścił z tonu i rozpoczął flirt z popkulturą - ironiczne nawiązania do kina grozy sprawiają, że najnowszy film nie ma w sobie egzystencjalnego patosu, a miejscami może wręcz bawić. Wielbiciele najbardziej mrocznych dzieł reżysera z pewnością nie będą jednak rozczarowani, bo w dalszym ciągu jest to Noé jakiego znamy - energiczny, nieprzewidywalny i okrutny.
-
Co w istocie znalazł bohater na dnie oceanu? Niestety, reżyser raczej nie drąży tego tematu, za to wieńczy dokument banalnym ekologicznym przesłaniem o jedności człowieka i natury. Jeśli to jest ta głębia, której poszukiwał prawdziwy Mayol, to jednak lepiej zobaczyć film Bessona, bo tamten przynajmniej zostawiał pole do interpretacji.
-
Okraszenie opowieści o weteranach wisielczym humorem było doskonałym pomysłem, ale Dupontel, wcześniej twórca nieudanych czarnych komedii, takich jak "Łajdak", nie potrafi wygrać rozmaitych smaczków związanych z tematem. Świetny motyw fabularny zostaje ubrany w kształt infantylnej i przewidywalnej historii dla mało wymagających widzów, a czarę goryczy dopełnia styl filmu.
-
Chcąc może przebić podobne tematycznie "Barany", twórcy posługują się w miarę upływu akcji coraz mocniejszymi środkami, a w pewnym momencie korzystają nawet z poetyki kina gore. Oczywiście konwencja ta bywa zaskakująca i zabawna. Malując historię grubą kreską, Sigurđsson traci jednak subtelność i wieloznaczność, które cechowały jego interesujący debiut - "Inną drogę" z 2011 roku.
-
Wydaje się, że przekorność niedoszłego kontynuatora kina Dreyera i Bressona zaprowadziła go w końcu na manowce. Bo choć można tolerować nudę w powolnych i ascetycznych dziełach pokroju "Poza szatanem", to jednak trudno akceptować ją w filmie, który miał być po części rozrywkowy.
-
Garrel - trochę jak Woody Allen, choć bez mistrzowskiej ironii twórcy "Śmietanki towarzyskiej" - wykreował własny świat, w którym bez końca testuje i sprawdza rozmaite miłosne sytuacje. "Kochankowie" to delikatny, przyjemny w odbiorze, miejscami intrygujący film.
-
Nie udało się koreańskiemu reżyserowi, to, czego zdołał kiedyś dokonać twórca "Oldboya" Chan-wook Park, który nadał krwawemu filmowi sensacyjnemu rangę współczesnej tragedii. Bo choć "Bezlitosnego" ogląda się całkiem dobrze, to jednak z pewnością nie doświadczymy tym razem odczucia "litości i trwogi".
-
Najważniejsze jednak, że dość nietypowa konwencja nie przesłania samego tematu - "Piękna i bestia" jest przede wszystkim przejmującym zapisem pewnego społecznego doświadczenia.
-
O ile uwielbiający pastisz Hazanavicius nieźle poradził sobie z konwencją kina niemego w "Artyście", o tyle poległ w zderzeniu z Godardem. Powodów do zachwytu z pewnością nie ma też sam "papież Nowej Fali" - nawet jego eksperymentalne chwyty zbłądziły w końcu pod strzechy.
-
Dobrze zrealizowany dokument, uczący zaangażowania i kierujący oczy publiczności na Ar-Rakkę, miasto, które - choć teraz już wyzwolone spod władzy dżihadystów - od lat boryka się z koszmarem. Ponowoczesna walka na obrazy to jednak temat, który w dalszym ciągu czeka na rozwinięcie.
-
Choć kinowy debiut reżyserski Sorkina jest filmem świetnie zrealizowanym, to jednak manifest feministyczny z niego marny.
-
Lerman udowadnia, że formuła jego kina, polegająca na zgrabnym łączeniu wątków psychologicznych ze społecznymi i świetnym zespoleniu formy z treścią, może dawać znakomite rezultaty.
-
Przykuwa bowiem uwagę, ale nie porywa, jest ironiczny ale nie śmieszny do rozpuku, krytyczny ale nie zjadliwy. Widocznie wyposażony w ponowoczesną wrażliwość reżyser nie chciał przyjąć poetyki manifestów, które zazwyczaj były radykalne i trochę efekciarskie - ale też i bardziej chwytliwe.
-
Samo otwarcie się na aktualia jest oczywiście gestem godnym pochwały, jednak próba połączenia kina autorskiego ze społecznym niestety się nie powiodła. Poczciwe i dobrotliwe postaci ze świata Jakimowskiego nie wydają się bowiem dobrymi przewodnikami po meandrach polskiej współczesności, a czarno-biała historia ze szlachetnym przesłaniem jest w tym wypadku zwyczajnie zbyt prosta.
-
Chciałoby się powiedzieć, że "Zgoda" to obraz twórczo wykorzystujący tradycję polskiej szkoły filmowej, ale dzieło Sobieszczańskiego, choć poprawne, nie wnosi wiele nowego do polskiego kina historycznego. Przełamywanie stereotypów jest tu bowiem nazbyt stereotypowe.
-
Nie jest to najlepszy film reżysera, ale z pewnością bardzo udana synteza jego twórczości, wzbogacona o zupełnie nowe wątki.
-
Z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom spokojnego, delikatnego, poetyckiego kina. Nie zmienia to jednak faktu, że Ozon nie wychodzi poza prawdy powszechnie znane: ani nie tworzy szczególnie oryginalnej "herstory", ani nie mówi nic odkrywczego o obecnej sytuacji politycznej.
-
Niestety, adaptacja sztuki Handkego nie przełamuje złej passy reżysera, który od lat nie stworzył udanego filmu fabularnego. Całości nie ratuje nawet piękna, kojąca sceneria, która mogłaby się świetnie sprawdzić np. w reklamie funduszu emerytalnego. Szkoda, że spokój i wyciszenie nie są w "Pięknych dniach" świadectwem artystycznej dojrzałości, ale twórczego uwiądu.
-
Ogląda się z dużo większą przyjemnością niż chociażby "Drzewo życia". Z pewnością spora w tym zasługa ścieżki dźwiękowej: rockowe utwory, takie jak "Runnaway" Dela Shannona, dynamizują opowieść i trochę zmniejszają jej patos.
-
Weerasethakul nie stawia jednoznacznych tez społecznych ani psychologicznych, lecz dyskretnie opisuje stan świadomości, a może raczej nieświadomości swoich rodaków. W twórczości Taja "Cmentarz wspaniałości" jest chyba filmem najmniej udziwnionym formalnie, a zarazem najprzyjemniejszym w odbiorze.