Korporacja Ha!art
Źródło-
Allen nie jest już komediowym egzystencjalistą, dla którego humor to amortyzator w podróży przez podziurawione życie. Niektórzy krytycy nazywają to dojrzałością - jak gdyby odrobina humoru była z definicji dziecinna... Ja to nazywam szkodliwym defetyzmem.
-
Rok 2049 wykreowany przez Dennisa Villeneuve'a i Rogera Deakinsa nabiera na ekranie żywego koloru, gęstości i faktury.
-
Jeśli za kryterium oceny filmu uznać jęknięcie, w bieżącym sezonie konkurencję deklasuje Kedi - sekretne życie kotów.
-
Moralitet Rosłaniec to fenomen: jest jak pornos oglądany tylko po to, by móc po faryzejsku złapać się za głowę i splunąć z odrazą.
-
Nadaje aktualność pytaniom od dawna zadawanym przez futurologów.
-
Jest majstersztykiem sztuki inscenizacyjnej i operatorskiej. Po pierwszej scenie człowiek zastanawia się, w którym cyrku urodziła się osoba kierująca kamerą.
-
Chan-wook Park celebruje zmysłowość obcowania człowieka z materią, jakby jego naczelnym zamiarem było oczarowanie nas zaklęciem synestezji.
-
Wolność od intelektualnej rutyny pozwala Robertowi Boleście, posiadaczowi być może najlepszego filmowego pióra ostatnich lat, zarysować rodzinny portret równocześnie niejednoznaczny i uniwersalny: w swojej prozaiczności komiczny, na zmianę radośnie ciepły, ekstatycznie emocjonalny, obfitujący w wisielczy humor, a czasem wywołujący ciarki.
-
High-Rise działa - działa jak precyzyjny mechanizm, rozprawa o nieudanej rewolucji, katalog symboli. Krzyżówka, która chciała być literaturą.
-
Jak dobrze ma się Ibsen we władaniu Simona Stone'a, niech zaświadczy fakt, że choć doskonale słyszymy tykanie bomby wrzuconej w sam środek domowego ogniska, to jej wybuch - podskórnie wyczekiwany - potrafi nami wstrząsnąć z siłą antycznej tragedii.
-
Reżyserskiemu duetowi Byron Howard i Rich Moore w kryminalną intrygę udaje się wpleść multum motywów i wątków, od których głowa wcale nie boli. Gatunkowe skojarzenia nie burzą fantazji, lecz błyskotliwie wzbogacają adresowaną do wszystkich historię.
-
Oglądamy więc ekranizację Agathy Christie zeswatanej z mistrzem dreszczowca, Johnem Carpenterem. Ekranizację Agathy Christie, która przedawkowała środki pobudzające, której puściły nerwy i która snując krwawą psychodramę zastąpiła savoir-vivre angielskiego gentlemana siarczystym bluzgiem Gila Scotta-Herona w kowbojskim kapeluszu.
-
Victoria to petarda, którą mógłby odpalić odmłodzony eliksirem życia Zygmunt Bauman, gdyby zamiast opisywać płynną nowoczesność spróbował ją zekranizować.
-
Skolimowski-ponurak tylko takiego udaje. Skolimowski-ironista wciąż żyje i ma się doskonale.
-
Denis Villeneuve znów testuje granice ludzkiej kondycji. Znów sprawdza, czy cel na pewno uświęca środki, a słuszne zamiary usprawiedliwiają niesłuszną moralność. To jednak, co referowane na piśmie brzmieć może jak ustępy z elementarza etycznego dla maluczkich, w kinie nabiera konsystencji - tego emocjonalnego pazura, za który kochamy kino gatunków.
-
Noé jako neo-Coelho i arbiter elegancji? Być może. Noé-krętacz? Na pewno.
-
Wbrew oczekiwaniom niedzielnych widzów, wychowawcza opowieść o przenikaniu emocji i trudach dorastania nie popada jednak w łatwy optymizm. Stanowi przenikliwą lekcję emocjonalnej solidarności, wspólnego działania, przełamywania lęku przed negatywnymi fragmentami naszej osobowości.
-
Nie wiem, co brał George Miller, ale za pół wieku zażądam identycznego koktajlu.