Historia Donalda Crowhursta, żeglarza-amatora, który postanawił wziąć udział w samotnej i niebezpiecznej próbie opłynięcia kuli ziemskiej.
- Aktorzy: Colin Firth, Rachel Weisz, David Thewlis, Ken Stott, Simon McBurney i 15 więcej
- Reżyser: James Marsh
- Scenarzysta: Scott Z. Burns
- Premiera kinowa: 29 czerwca 2018
- Premiera DVD: 5 listopada 2018
- Premiera światowa: 6 lutego 2018
- Ostatnia aktywność: 2 grudnia 2023
- Dodany: 5 czerwca 2017
-
Warto obejrzeć Na głęboką wodę jako opowieść o człowieku, który miał szczęście na wyciągnięcie ręki, ale nie tyle nie umiał go dostrzec, ile w jego życiu pozostawała luka, którą starał się wypełnić niemożliwym wyzwaniem.
-
Reżyser za łatwo wybacza bohaterowi błędy.
-
Chwieje się od początku i ma luki nie do załatania, jak łódź głównego bohatera. Historia popada w roztkliwienie i nie ma tyle umiejętności, by poprowadzić jakikolwiek wątek spójnie, z tezą, konkluzją, czymś więcej. Jest nijaki.
-
Drażni też czasami przesadny sentymentalizm w niektórych scenach. Biorąc jednak pod uwagę, z jaką głęboką empatią Marsh odpowiada o klęsce - w medium zajmującym się głównie hurtową sprzedażą snów o potędze - jestem mu go w stanie wybaczyć.
-
Dobry film - ale, jak wiadomo, dobre jest wrogiem genialnego. Choć więc Marsh zgłębia tutaj podobną tematykę, co poprzednio - znów otrzymujemy obraz geniusza walczącego z przeciwnościami losu, aby udowodnić światu swoją niezwykłość - to efekt jest zdecydowanie mniej oszałamiający niż w przypadku "Teorii...".
-
Najwięcej zyskuje dzięki aktorskiemu duetowi, który stara się wyciągnąć scenariusz z głębin banalności. Na głęboką wodę tonie jednak w dłużyznach, nierozwiniętych wątkach i przeciągniętych ekspozycjach.
-
Historia jest niezwykle ciekawa, ale w Głębokiej wodzie nie do końca udaje się przedstawić ją w taki sposób, aby przez prawie dwugodzinny film była angażująca. Dużą część filmu poświęcono mniej interesującym aspektom, przez co psychologia niezwykle ciekawej postaci została zaniedbana.
-
Na pochwałę zasługuje nie tylko wiarygodna psychologicznie postać głównego bohatera, co jest niewątpliwym sukcesem Colina Firtha, ale również z pietyzmem odtworzone realia lat 60. - stroje, fryzury, nawet kolorystyka filmów tamtej epoki. Dodaje to filmowi wiarygodności. Interesujący jest również montaż, który często zderza wypowiedzi bohatera sprzed wyprawy z jej rzeczywistością.
-
Mógł prezentować obiecującą, angażującą historię, jednak przez większość filmu oglądamy emocjonalne braki wraz z fabularnym niedopracowaniem pozbawionym konsekwencji. Niedostatecznie udało się w nim oddać charakter morskiej opowieści, pozostawiając widzom niedosyt i przeciętną retrospekcję.
-
Może zainteresować głównie miłośników żeglarstwa i fanów opartych na faktach historii ciekawych ludzi. Choć samo dzieło jest przeciętne, a miejscami nudne, to warto docenić sam wybór tematu.
-
Nie wszystkie tony, po które sięga reżyser wybrzmiewają z jednakową siłą, czasem Marsh ulega sentymentalizmowi, infantylnie wypada zawarte w filmie oskarżenie mediów. Opowieści brakuje trochę drapieżności, fragmentami jej potoczystość przygniatają nachalnie umiejscowione tezy stawiane przez realizatorów.
-
Sprawnie, intrygująco opowiedziana historia klęski, miast na afiszowaniu związanych z nią kontrowersji, skupiająca się na jej przyczynach. Momentami być może zbyt sentymentalna i wybielająca postać samego Crowhursta, ale właśnie dzięki temu, poniekąd oddająca hołd wszystkim tym, którzy kiedykolwiek marzenia postanowili przekuć w czyny.
-
Wielu widzów zniechęci pewnie pachnący naftaliną retro klimat, w którego odtwarzaniu specjalizuje się brytyjska kinematografia. Jednak warto wybrać się na tą nieprzeciętną podróż w przeszłość, choćby ze względu na dość niespodziewany w nastroju finał.
-
O ile "Teoria wszystkiego" wbijała w fotel i mogła w pewnym stopniu wzruszyć, czy skłonić do szeregu innych emocji, to najnowszy film Jamesa Marscha nie robi z widzem prawie nic.
-
Imponujące zdjęcia i zapadające w pamięć kadry pomagają urzeczywistnić iluzję morskiej tułaczki i zarazem zrozumieć zamiłowanie do przemierzania bezkresu oceanu. Na szczęście całe to piękno zostaje zrównoważone niebezpieczeństwem i niekończącymi się trudami - dzięki temu Na głęboką wodę ani przez chwilę nie wydaje się wzniosłą laurką ani surowym kazaniem.
-
Produkcja jest warta uwagi ze względu na ciekawą historię, kadry i muzykę oraz rolę Colina Firtha.
-
Wart jest zobaczenia, choćby z uwagi na samą biografię Donalda Crowhursta oraz wcielającego się w niego Colina Firtha. Podczas samego seansu naprawdę na wiele niedociągnięć można przymknąć oko, ale powracają one wraz z przemyśleniami na temat produkcji.
-
Nawet jeśli film ulatuje z głowy niedługo po projekcji, to obraz człowieka, który musi zdecydować: stracić życie czy honor, nawiedza nas z intensywnością oceanicznej fali.
-
Miło popatrzeć na piękny duet Firth i Weisz, ale to trochę za mało, by zrobić z filmu wielkie dzieło. Być może twórców zablokowała zbyt duża chęć uszanowania postaci i jej rodziny i nie byli zdolni wyjść poza dość udaną, trzeba przyznać, próbę wiernego i przezroczystego odtworzenia życia żeglarza.
-
Specyficzny film, ponieważ łączy takie aspekty jak dramatyzm i poczucie porażki z nadzieją i walką o siebie za wszelką cenę. Koniec końców to przyjemny i dobry film, ze świetnymi kreacjami aktorskimi.
-
Poza ekspozycją, krótkimi ujęciami z miasteczka i retrospekcjami spędzamy niemal cały czas na łodzi, która staje się dla Donalda domem na wiele miesięcy, a dla nas - punktem, z którego obserwujemy zmagania samotnego podróżnika. Jednak nie czujemy znużenia. Firth umiejętnie prowadzi swojego bohatera przez różne stadia emocjonalne, dając po raz kolejny doskonały popis aktorstwa.
-
"Na głęboką wodę" utknęło, podobnie jak jego bohater, gdzieś w pół drogi - między bardzo ciekawym konceptem i mierzącą się z popkulturowymi mitami historią, a złym scenariuszem i nietrafionym pomysłem na sposób opowiadania.
-
Wystawia widza na wielką cierpliwość. Po seansie z przygody życia Crowhursta niewiele jednak pozostaje. Potencjał był, ale sama ciekawa historia to trochę za mało.
-
Seans "Na głęboką wodę" okazuje się przykrym przeżyciem. Nie chodzi tylko o sytuację Donalda. Widz może mieć kłopot ze znalezieniem choćby jednego elementu, dającego komfort, emocjonalne zaangażowanie i poczucie sensu.