
-
Bezapelacyjnie "Top Gun: Maverick" można wpisać na krótką listę znakomitych kontynuacji, które swoim poziomem wcale nie ustępują pierwowzorom. Czy może być lepsza rekomendacja? Jeśli to Wam nie wystarcza, to idźcie do kina, by zobaczyć, jak Tom Cruise przekracza kolejną granicę.
-
Jest miło, sympatycznie, czasem nawet zabawnie, ale to nie jest dobry film. Komedia romantyczna to gatunek wbrew pozorom prosty, który z odrobiną chęci jest w stanie dostarczyć emocji i dobrej rozrywki.
-
Jest wielkim, pozytywnym zaskoczeniem. To seans obowiązkowy dla wszystkich wielbicieli klasycznych seriali animowanych Disneya i nie tylko.
-
Fascynujący i wciągający w każdym calu. Reżyser Ti West nie pozwala nam się nudzić i umiejętnie wykorzystuje klasyczne motywy z tego gatunki.
-
Trzeba przyznać, że "MEN" to naprawdę dobrze zrobiony film, do czego Garland nas już przyzwyczaił. Zdjęcia budują wciągający klimat. Twórcy łączą pełne uroku i koloru kadry z tymi mrocznymi, które sprawiają, że nie chcielibyśmy znaleźć się na miejscu głównej bohaterki.
-
To produkcja nietypowa. Mam pewien problem z jej oceną. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że to wszystko już gdzieś było. Film nie jest nowatorski ani nawet zbyt bliski jakościowo dziełom, którym oddaje hołd. Z drugiej strony, powiem szczerze, dawno się tak dobrze nie bawiłem na seansie.
-
Prowokuje do myślenia i bawi zarazem. Kiedyś podobnego zabiegu z satyrą na środowisko filmowe próbował w Polsce Juliusz Machulski, kręcąc "Superprodukcję". Jednak jego produkcja była zbytnio hermetyczna i trafiała jedynie do przedstawicieli branży filmowej. Historia napisana i wyreżyserowana przez Mariano Cohna i Gastona Duprata jest bardziej uniwersalna, a przez to w mojej ocenie lepsza.
-
To powiew świeżości w MCU. W pierwszym akcie nie byłem jeszcze do niego przekonany, jednak później było tylko ciekawiej. Dostajemy świetne wykorzystanie fanserwisu i bardzo dobrze napisane postacie. Scarlet Witch jako czarny charakter jest genialna.
-
Może nie jest filmem doskonałym, ale na pewno jest bardzo dobry. Ma kilka niedociągnięć scenariuszowych, ale nie wpływają one negatywnie na ostateczny odbiór. Twórcy mierzą się z trudnym tematem i wychodzą z tego starcia zwycięsko.
-
Nowa produkcja Marvela powinna zadowolić większość dorosłych fanów, bo młodsi niestety będą musieli zostać w domu, by nie nabawić się koszmarów. Cieszę się, że twórca po raz kolejny bawi się materią, którą dostał od Disneya, a nie wchodzi w jakieś schematy. I może nie ma tu głębokiej, skomplikowanej historii, ale jest ona tak podana, że widz siedzi przed ekranem jak zahipnotyzowany. Ta opowieść wciąga dzięki bohaterom i efektom wizualnym. Jestem w pełni usatysfakcjonowany i chcę więcej.
-
Jest świetną produkcją i to nie tylko ze względu na materiał źródłowy, scenarzystów czy aktorów, ale także dzięki świetnej pracy reżysera Marcusa Greena, który potrafił to wszystko zebrać do kupy i przedstawić nam w sześciu odcinkach.
-
Seans tego filmu to zmarnowane dwie godziny. Nie sądziłem, że twórcy mogą jeszcze bardziej obniżyć loty, ale udowodnili mi, że się myliłem.
-
To produkcja poprawna, która może umilić wieczór, jeżeli akurat szukacie czegoś na odreagowanie. Głowa nie musi przy tym zanadto pracować, a oczy mają na co patrzeć - na ekranie dużo się dzieje, napięcie jest umiejętnie podtrzymywane, a gra aktorska zadowala. Oczywiście, do ciągów przyczynowo-skutkowych czy logiki w działaniach bohaterów można mieć pewne zarzuty, ale ostatecznie film moim zdaniem się broni.
-
O filmie "Epoka lodowcowa: Przygody dzikiego Bucka" powiedzieć można tyle, że został stworzony na szybko, bez większej potrzeby i celu. Historia nie wzbudza żadnych emocji, dłuży się, nudzi - trudno to wszystko traktować na poważnie. Smutne jest również zauważalne obniżenie jakości animacji - zarówno świat, jak i bohaterowie są jakoś nienaturalnie uproszczeni.
-
Realizacyjnie i aktorsko jest serialem dość przeciętnym. Występujący w rolach głównych Sienna Miller i Rupert Friend tworzą kreacje, których raczej nie zapamiętamy. Podobnie będzie z całym serialem - bardzo szybko zniknie w odmętach netflixowej biblioteki. Wielka szkoda, bo podjęty temat zasługuje na mniej szablonowe podejście. O takich sprawach trzeba mówić, ale należy to robić w taki sposób, żeby przesłanie wybrzmiało należycie.
-
To serial w dużej mierze opierający się na galerii barwnych, wielowymiarowych postaci, które były uwikłane w tę historię. I choć to Renée Zellweger jest tutaj gwiazdą, to wspierający ją aktorzy nie pozostają w jej cieniu i dostarczają naprawdę dobrych kreacji. Nie mamy tutaj osoby, która by grała poniżej swoich możliwości.
-
Na tle innych rodzimych produkcji Netflixa "Zachowaj spokój" wygląda dobrze. Jest to ciekawie skonstruowany kryminał z dobrymi rolami i zaskakującym finałem. Ma swoje problemy, wynikające bardziej z niedopracowania scenariusza, ale nie są one na tyle uporczywe, by odbierać radość z oglądania. Nie jest to produkcja, po której zakończeniu będziecie chcieli toczyć dyskusje ze znajomymi. Ma ona zapewnić nam rozrywkę na jeden czy może dwa wieczory.
-
To pozycja solidna, może niekiedy męcząca nadmiarem komentarzy meta, a czasem marnująca swój potencjał, ale nie mam wątpliwości, że świetnie będą się na niej bawić zarówno fani aktora, jak i jego najwięksi krytycy. Widowisko przedstawia wiele twarzy Nicolasa Cage'a, w tym tę najprawdziwszą - świetnego performera. Aktora znającego się na swoim fachu.
-
Jest filmowym doświadczeniem, trudnym pewnie do przewidzenia dla widza, który dopiero rozpoczyna seans. Jest w tej opowieści coś fascynującego, mamy kapitalną Tildę Swinton, ale też zjawiskowe plenery. Sposób ukazania natury przez Weerasethakula zrobił na mnie największe wrażenie. Czy zobaczycie duchy jak reżyser? Trudno przewidzieć, ale zdecydowanie warto spróbować.
-
Mógł być doskonałym dreszczowcem, który trzymałby widza w napięciu przez cały seans. Niestety, to produkcja, która nie wciąga. Nie potrafiłem zatracić się w historii głównych bohaterów.
-
Uczta wizualna. Od tego filmu trudno oderwać wzrok. Wszystko dzięki zdjęciom autorstwa Jarina Blaschke, który pracuje z Eggersem przy każdym filmie. Operator nie zawodzi i tym razem. Brawa należą się także całemu pionowi artystycznemu odpowiedzialnemu za scenografię, ponieważ wygląda ona wyśmienicie. Dzięki tej dbałości o szczegóły widz od pierwszych minut wsiąka w ten świat. Do tego jeszcze dochodzi świetna muzyka, która w wielu miejscach jeszcze bardziej podbija klimat grozy.
-
To film bardzo nierówny. Z jednej strony mamy świetną grę Neesona, niezłą wartość produkcyjną i dobre sceny akcji, a z drugiej głupią, oklepaną i wytartą do granic możliwości fabułę. Nieźle się bawiłem na seansie i uważam, że jest to dobry film do kotleta, ale fani spodziewający się po Neesonie szczytu formy i dzieła godnego "Uprowadzonej" mogą się srogo zawieść.
-
Wciąż jest świetną zabawą dla całej rodziny, choć seria zaczyna zmierzać mocniej w kierunku widowiskowych filmów przygodowych, a nie ciekawej historii.
-
Czy "Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a" stanowi koniec serii? Trudno jest mi sobie wyobrazić, by producenci z Warner Bros. i pisarka J.K. Rowling pożegnali się z tym światem. Raczej będą szukali innej możliwości, byśmy znów mogli go odwiedzić. Mam jednak nadzieję, że kolejna przygoda będzie lepsza niż Fantastyczne zwierzęta, które miały ciekawy start, a potem przeciętne kontynuacje z mało zaskakującym finałem. Wydaje mi się, że fani zasługują na coś więcej niż jedynie poprawny film.
-
Największą wadą "Bańk"i jest fakt, że produkcja, która zapowiadała się na niedorzeczną i zabawną jazdę bez trzymanki, nie wywołuje emocji. Czasem człowiek lekko uśmiechnie się podczas seansu i właściwie to byłoby na tyle. Film ogląda się z równym przejęciem jak dokument przyrodniczy.
-
Przyjemna, zabawna i nawet niegłupia komedia romantyczna, która przez zbyt mocne trzymanie się ram gatunku zmarnowała potencjał na bycie czymś naprawdę wyjątkowym. Rozrywka jest jednak warta swego czasu.
-
To w zalewie ogromu sequeli, prequeli i spin-offów film nietuzinkowy, bardzo oryginalny w swojej koncepcji. Oferuje ogrom emocji, świetne aktorstwo i sekwencje, które w przyszłości będzie można uznać za kultowe.
-
Jest znakomitą lekcją nie tylko historii, ale także biznesu. Odkrywa przed widzami świat, który zazwyczaj jest dla nas niedostępny lub z pozoru tak nudny, że się nim po prostu nie interesujemy. Gdy jednak zajrzymy za kurtynę i poznamy okoliczności powstania i działania takiej firmy jak Uber, gwarantuję, że zamawianie taksówki przez tę aplikację już nigdy nie będzie dla Was takie samo.
-
Bardzo dobra produkcja kryminalna, z ciekawą intrygą i fantastyczną główną bohaterką. Sprawdza się również jako dramat, opowieść o traumie.
-
Jest produkcją po prostu słabą. Scenariusz jest źle napisany, bohaterowie zupełnie odklejeni od rzeczywistości, a budowanie napięcia rozpada się gdzieś w połowie sezonu. Mimo prób wprowadzenia jakichś elementów zaskakujących fabuła jest bardzo przewidywalna - nie trzeba wiele wysiłku, by domyślić się, do czego to wszystko zmierza i jak rozegrają się kolejne wydarzenia.
-
Zmarnowany potencjał. Zamiast fajnego postapokaliptycznego serialu otrzymujemy krótki twór, który nie daje żadnego pola do manewru, jeśli chodzi o rozwijanie akcji i uzasadnianie wydarzeń. Wszystko jest na maksa poskracane. I choć twórcy starają się zbudować sceny wzruszające, przerażające czy pełne nadziei, zupełnie nie czuć w tym autentyczności.
-
To przykład na to, że komedie romantyczne mogą być wesołe i ciekawe, a bohaterowie nie muszą być żywcem wyjęci z bajki. Rozrywka całkiem przyzwoita.
-
Problemem jest fakt, że są w filmie "Marzec '68" momenty, gdy powinno nam zależeć, a możemy zareagować jedynie obojętnością. Pozostaje uczucie, że choć źle nie jest, to cały temat i zamysł zasługiwał na więcej.
-
Ma swoje wady. Jest filmem nierównym, ale ma sporo dobrze napisanych żartów i świetnie nakreślone postaci. Może i nie prowokuje do głębszej dyskusji, nie ma jakiegoś przesłania, ale można się na nim dobrze bawić. Co ważne, nie wzbudza zażenowania nietrafionymi dowcipami. Jest to solidna komedia z Sandrą Bullock w roli głównej. Nie odbiega mocno swoim poziomem od "Narzeczonego na niby" czy "Miss Agent". A to już dużo!
-
Całkiem nieźle zrobiony popcorniak, który sprawdza się na luźny, niedzielny seans w towarzystwie przyjaciół. Można się na nim naprawdę dobrze bawić. Chociaż Michael Bay spokojnie mógł ograniczyć liczbę kraks i wybuchów.
-
Adrian Lyne ponownie udowadnia, że jest znakomitym reżyserem. Potrafi wycisnąć z aktorów ogromne emocje. Główne role są świetne. Cieszę się, że Affleck powoli wraca do dawnej formy. Ana de Armas natomiast totalnie mnie zaskoczyła. Wiedziałem, że ta urodzona na Kubie aktorka ma talent, ale nie sądziłem, że aż taki. Z niecierpliwością będę wypatrywać jej następnych kreacji filmowych. Warto było czekać 20 lat, aż brytyjski reżyser stanie znowu za kamerą.
-
Może nie wszyscy widzowie będą gotowi przyznać, że to najlepszy film superbohaterski od dawna, ale nie mam wątpliwości, że Batman od Matta Reevesa wyznaczył kierunek dla tego gatunku na kolejne lata.
-
Mam nadzieję, że "Batman" to tylko pierwszy rozdział w długiej przygodzie Matta Reevesa z tym światem. Zastanawiam się, jak twórca widzi dalsze losy tego bohatera. Wiem, że ma głowę pełną pomysłów. Tym filmem udowadnia, że znakomicie czuje materiał źródłowy, więc niech z nim dalej pracuje.
-
Kenneth Branagh stworzył swój najlepszy film w reżyserskiej karierze, który bardzo słusznie bije się o Oscara w tym roku. Nie wiem, czy uda mu się jeszcze przebić "Belfast", ale będę mu kibicować, bo udowodnił, że gdy opowiada na dużym ekranie swoją własną historię, to jest w stanie wzbić się na wyżyny swojej twórczości, czego niestety nie uświadczyłem, gdy opowiadał historie pisane przez Agathę Christie.
-
Bez wątpienia nie jest to film wybitny, ale można się na nim dobrze bawić - pod warunkiem oczywiście, że umiecie wyłączyć myślenie i lubicie kino akcji klasy B. Jeśli tak nie jest, to będziecie srogo zawiedzeni i nie macie tu czego szukać.
-
Jest fajnym, widowiskowym kinem przygodowym w starym stylu, w którym nie liczy się tylko charyzma głównego bohatera, ale także ciekawe zagadki. Nie jest to próba chamskiego spieniężenia znanej marki. W mojej ocenie jest to lekkie kino przygodowe, które potrafi dostarczyć widzom sporo rozrywki.
-
"Matki równoległe" nie mają w sobie namiętności, żaru, odwagi. To Almodóvar spokojny, bezpieczny, zaangażowany społecznie. Mamy tu wątki na wskroś oczywiste - akceptacja minionego, piętno pamięci i chęć odkopania przeszłości dla lżejszej przyszłości.
-
Ma momenty sympatyczne. Niestety, widać tu brak przygotowania fabularnego. Twórcy zbyt często idą na łatwiznę i na skróty. Pozostawiają z poczuciem straty czasu, aż zaczynamy zastanawiać się, dlaczego to w ogóle powstało? Przecież pierwsza część nie była wcale tak popularna!
-
Niezła komedia romantyczna - dobrze i świadomie operująca schematami gatunku. Motyw walki z własnymi słabościami, które stoją na drodze do szczęścia, działa bardzo na plus. Produkcja nie jest może odkrywcza, ale warto udać się na nią do kina, szczególnie jeśli jest się fanem gatunku.
-
Totalna nuda. Niestety, brakuje tu momentów dających jakąkolwiek rozrywkę. Próby rozbawienia widzów są nieudane, bez wyczucia czasu i pomysłu, a te dramatyczno-romantyczne wątki są tak obojętnie prowadzone, że nie da się w nie uwierzyć.
-
Miał potencjał, ale finalnie okazuje się tylko ładną wydmuszką, rozpisaną według zaskakująco przewidywalnego, schematycznego scenariusza. Znakomita gra aktorska Garfielda i ciekawe zabiegi montażowe nieco podnoszą film w rankingach, ale wciąż nie na tyle, by zostało to w pamięci na dłużej.
-
Jest przeciętnym filmem skierowanym do tych, którzy nigdy wcześniej nie mieli styczności z opowieścią Agathy Christie i którym podobało się "Morderstwo w Orient Expressie", reszta widzów wyjdzie z kina raczej znużona. Szkoda, bo potencjał był ogromny, ale bez dobrego prowadzenia ze strony reżysera duże nazwiska tej historii nie uniosą. A przynajmniej nie tym razem.
-
Jest świetną rozrywką, która fanom powieści Lee Childa powinna przypaść do gustu - przynajmniej nie będzie wywoływać takiego grymasu na twarzy jak filmy z Cruisem. Nie obraziłbym się, gdyby produkcja dostała drugi sezon. Lee Child przygotował twórcom sporo materiału do ekranizacji.
-
W "8 rzeczy, których nie wiecie o facetach" nie ma pomysłu na film. Jest kilka luźno połączonych wątków wypełnionych mało śmiesznymi gagami i znanymi muzycznymi hitami. Niestety nie ma w tym nic głębszego. Produkcja nadaje się bardziej do telewizji niż do kina.
-
Znacznie różni się od poprzednich filmów Guillermo del Toro, ale nie jest to żaden przytyk. Oglądając go, można łatwo zrozumieć, co w tej opowieści tak zafascynowało tego reżysera, że walczył o realizację projektu od trzech dekad.