Grifter
Użytkownik-
Mam problem nielichy z oceną tego filmu. W ponad dwugodzinnej wersji widać, że jest to pocięte (czekam na pełną wersję!), w dodatku ta psychodrama Phoenix-Kirby jest tak kiepsko ograna, że w ogóle nie wierzy się w ten słynny romans, który zresztą z czasem nikogo nie obchodzi. Co innego strona techniczna - Scott to jeden z ostatnich mistrzów kina, którzy potrafią skleić obłędne widowisko, gdzie indziej niż na green-screenie. Doceńmy to, bo zaraz takich cudów już nie będzie. Szacunek się należy!
-
Ponoć Mann walczył długo o ten film. Dlaczego? "Pier*ol się, nie wiem". Z tego całego szajsu, który chce złapać wszystkich za ogon ostatecznie nie wybrzmiewa porządnie nic. Jeśli jest coś wartego, by tracić czas na ten szajs, to bez wątpienia wybitna (spokojnie dałbym Oscara za drugi plan) rola Penelope Cruz. Ona grzeje lepiej niż te wszystkie silniki tych furek razem wzięte. Tylko dla niej!
-
41 stycznia
- 1
- Skomentuj
-
-
(Seans kinowy 4K z okazji 35-lecia). I pomyśleć, że kiedyś nie byłem wcale tak sceptyczny (doceniałem, ale nie aż tak). Trochę zajęło mi jednak pojęcie, dlaczego Akira jest jednym z najlepszych animacji w historii kina, jak wspaniale jest napisany, jakie świetne miał postaci i jaką cudowną dystopię wykreował swego czasu. Po 35-latach nie zestarzał się nic, a nic. Wręcz zyskał. To tylko pokazuje jakim ponadczasowym dziełem Akira jest. Nie bierzcie dragów młodzi!
-
Kolejny, nieudolny gniot spod znaku Final Fantasy. Cóż po ładnej animacji skoro Nozue oferuje narracyjny bełkot, gdzie laik nie wie o co chodzi, a nawet "o co chodzi jakby?". Reżyserski koszmarek, w którym nie wiadomo nic o świecie, o postaciach, a widz wrzucony w sam środek akcji czuje się niczym Najman na deskach i odklepuje na szybko ten seans na pilocie. Szkoda czasu.
-
-
Wes zamiast bawić się czterema opowiadaniami Dahla powinien nakręcić jedno w długim metrażu. Oczywiście Sugara, który ma zdecydowanie największy potencjał z tego kwartetu.
-
61 stycznia
- 1
- Skomentuj
-
-
Nie zadzieraj z hydraulikiem! Debil kontra debili trzech. Lepiej obejrzeć jeszcze raz Kevina.
-
Cóż by zrobił człowiek bez oglądania przynajmniej 15 minut porno dziennie dla rozładowania stresu, że nie wspominając o filmikach z kotami. Filmy z kotełami>porno. Wybacz Rocco!
-
Szybciutko ucieka stąd jakiekolwiek napięcie. Rozumiem rozliczenie z debilnym katolicyzmem irlandzkim, które czekało jeszcze 150 lat zanim Irlandczycy zdarli z siebie tę chorobę, ale te wypada dość słabo. Plus tanie pocieszenie na koniec. Martin McDonagh jedną tylko sceną lepiej pokazał Irlandię, jej zabobony i lęki. Broni się tylko znakomita scenografia i świetnie odwzorowane środowisko - jestem w stanie uwierzyć, że ktoś wlazł z kamerą w XIX-wieczne chałupy. Ale to trochę za mało.
-
Słaby slahserek, w którym nawet poszczególne zabójstwa są pozbawione finezji. Potencjał na satyrę na korposzczury, wywłaszczania, czy ochronę środowiska całkowicie zaprzepaszczony. Postaci też raczej stereotypowe i nie licząc starszych państwa, sympatyzować z nimi nie sposób. Olejcie tą konferencję.
-
Zaskakująco udany kryminał bardziej kojarzący się z czasami złotego Hollywood, niż z dzisiejszym kinem pełnym wystrzałów i przesadnej akcji. Jestem pod małym to małym, ale jednak, wrażeniem tej nieśpiesznie prowadzonej intrygi. Plus liczne niedopowiedzenia i tropy, które widz sam musi sobie odnaleźć, co należy docenić, bo widać, że twórcy doceniają inteligencję widza. No i ten del Toro - w nim tyle charyzmy, że niesie ten film niczym huragan. Świetna rola! Bez szarży, pełna skupienia, brawo!
-
Doskonale się bawiłem. Oprócz prześmiesznej komedii sporo tutaj satyry na 'american way of life'. Może nie zawsze trafia w sedno, ale nie można mu odmówić, że nie ma racji i nie próbuje podgryzać wszystkich, bez oszczędzania którejkolwiek ze stron.
-
Pamiętam jakim szokiem była czytana przeze mnie w podstawówce książka. Tu nie ma w zasadzie nic - bohaterowie papierowi (Rudy co najwyżej dostał swoją opowieść), strona techniczna kiepska, a zakończenie jest karykaturalne. Czytajcie lepiej książki!
-
Nigdy nie pomyślałem, że kiedykolwiek wrócę jeszcze do podstawówki. Tak było, serio.
Dopływy Nilu mnie rozbiły całkowicie - tak, ja też znam do dziś mapę świata i dopływy wielu rzek europejskich, a symbole chemiczne mam wytatuowane na poszczególnych neuronach. Może to było i głupie, niepraktyczne czasem nauczanie, ale cieszę, że się, że jednak nie uczyłem się w szkole Czarnka. Było weselej. Dzięki Ci Koterski za powrót do przeszłości. -
Ładnie przepracowuje traumę. Davis, autentycznie świetna - kobieta, z którą chcesz się umówić. Cluck-cluck!
-
Ciekawie wodzi za nos i unika jednoznacznych wyjaśnień wierząc w inteligencję widza. Niestety, w połowie seansu ta intryga (średnio ciekawa) przestała mnie zupełnie obchodzić.
-
Tak kończy się brak wspólnych zainteresowań w związku.
-
Bracie, gdzie jesteś?
Dobrze gra na uczuciach i prawdziwych emocjach, a i humor działa. Pochwała człowieczeństwa i relacji rodzinnych zawsze w cenie!
Aktorzy znakomici, ale to Konieczna drugim planie daje najlepszy popis. -
Opowiastka marna, ale dla tej muzyki zostałem do ostatniej nuty.
-
"Co to był za film, na którym wciąż się ruchali", śpiewał o nim Kazik.
Steczkowska udaje aktorkę, Różewicz montażystkę, a Łazarkiewicz reżyserkę - tylu ludzi na niewłaściwych dla nich miejscach. -
Matrix Reloaded: Historia Prawdziwa. Jeśli dziś takie nietuzinkowe, specyficzne, "geekowe" wręcz filmy dostają Oscary to jest nadzieja dla kina z US & A. Jazda bez trzymanki należycie na szczęście doceniona!
-
Nie mówi niczego więcej niż wersja sprzed blisko stu lat. War, war never changes... tylko efekty specjalne lepsze.
-
Poczułem zmęczenie materiału, aczkolwiek wycyzelowane sceny akcji wciąż są obłędne. Za arcygenialną scenę egranizacji 'Hotline Miami' należy się najwyższa ocena. Pieprzone złoto!
-
Jeśli wziąć w cudzysłów marną fabułkę o "korporacji zabójców" otrzymamy dobrą komedię, wyśmianie ageizmu i lekcję o trudach rodzicielstwa. Tym bardziej szkoda marnego finału.
-
Kaszubi zasługiwali na lepszy film niż koślawe i mdłe romansidło. Aktorsko różnie - na jednego wybitnego Gajosa przypada jeden kiepski Fabijański.
-
Przewidywalny, niczym nie zaskakujący medyczny kryminał (ah, gdzie to napięcie towarzyszące "Comie" z Douglasem?). Redmayne jak zwykle karykaturą aktorstwa zasługujący na wszystkie Złote Maliny, jakie wyprodukowali, za to Chastain z niczego potrafi stworzyć pełnokrwistą postać, która wzbudza szereg pozytywnych emocji u widza. Ogląda się tylko dla niej.
-
Najpierw wywołaj wojnę, a później bądź zdziwiony, że nikt cię tam nie chce. Analiza problemu mogłaby być głębsza, ale pozostaje całkiem sprawne kino wojenne w makro-skali, takie bardziej kameralne, skupione na postaciach i kreśleniu ich charakterów. Aktorsko również zacnie.
-
Głupota straszna, ale jednak intryguje do samego końca, a i strona dramatyczna wypada wiarygodnie. Wyjątkowo urzekł mnie morał - celebruj czasy pokoju i względnego prosperity, zawsze mogłeś wdepnąć w większe gówno na przestrzeni czasu.
-
A komu to potrzebne? A dlaczego?
Tak pewnie by odpowiedziały dwie, moherowe babcie, gdyby pokazać im "Paradise" (pewnie by zasnęły w 21 minucie, 37 sekundzie). Nędzne połączanie 'In time' z 'Repo Men', gdzie w tle kopiuje się jeszcze "Ludzkie dzieci" (reżyser nieudolnie naśladuje scenę wejścia do oblężonego budynku - z czym do ludzi?). A przewidywalne to straszliwie (zwrot akcji to śmiech na sali, zresztą swego czasu był podobny w dobrym 'Upgrade').
Do kosza! -
Echa dobrego "Kultu" (mam na myśli oczywiście film z 1973 roku) tutaj podlany sosem skandynawskich wierzeń (taki Leszy). Nakręcone to wyjątkowo zręcznie (świetne prowadzenie kamery), z odpowiednim napięciem (w pierwszej godzinie, pod koniec całkowicie ulatuje), ale w warstwie psychologicznej zupełnie marnie (polecam fińską "Saunę", która lepiej ograła "wyrzuty sumienia"). Niemniej seansu nie żałuję.
-
Wielki błękit 2.
Nie ma Luca Bessona, są za to autentyczne ujęcia ludzi wynurzających się z wody, którzy wyglądają niczym mityczni zombie - białka w oczodole, brak oddechu, mimowolne ruchy przypominające delirkę. Dla jednych będzie to pokaz głupoty, dla innych szokujący wręcz dokument o przełamywaniu wszelkich barier, z którymi mierzą się ludzie pompujący się adrenaliną i kolejnymi rekordami. Sam nie rozumiem, ale podziwiam te ich życie pełną piersią. Życie na krawędzi, którego wszyscy unikamy. -
Piękny głowonóg, istota, która żyje tak krótko, choć jej gatunek na świecie istnieje już od 350 milionów lat. Jak ma się ten ocean czasu do jej roku życia? To jedna z analogii do istnienia człowieka, bo właśnie o tym ten obraz opowiada.
To film nie o ośmiornicy, ale o homo-sapiens, który przez kontrakt z tym fascynującym stworzeniem pojmuje swoje miejsce w świecie, swój marny czas egzystencji na Ziemi i tego, że to dzieci są naszym dziedzictwem. Piękna lekcja! -
Bez wątpienia najlepszy film Nolana od czasów genialnego "Memento". Film, który w zalewie kina komiksowego nie miał prawa powstać, a nie tylko został nakręcony, to jeszcze zjednał sobie zarówno krytyków i widownię, a i box office rozbił. Dowód na to, że autorskie kino wciąż żyje na wielkim ekranie i żyć będzie. Na wieki, wieków, kino! Przestań się martwić i pokochaj bombę!
-
Lane znakomita, Costner dzielnie dotrzymuje kroku. Dla tego duetu można sprawdzić, w zasadzie tylko na ich kreacjach wszystko trzyma się to w ryzach i generuje jakiekolwiek zainteresowanie. Taka charyzma!