Grifter
Użytkownik-
Trzeba mu oddać, że przecierał szlaki dla kina komiksowego superhero (razem z X-Men), którego nie trzeba się było wstydzić. Stąd moja ocena.
Inna sprawa, że efekty specjalne były złe już w dniu premiery, a dziś tego komputerowego gówna nie da się oglądać.
Maguire wyjątkowo sztywny i żałosny jako Parker.
Gdzie ten super ironista i dowcipniś Parker z komiksów? -
Żałośnie ckliwe gówno.
Wygląda jak jakaś autoparodia, bo wszyscy grają parodię - Osment, który wspiął się "Szóstym zmyłem" na szczyt, i geniusz Spacey - grają najgorsze role w swej karierze.
Tylko Jim Caviezel i jego wątek potrafi przejąć, dlatego dodatkowa gwiazdka dla niego!
Nie podawać dalej!
Pod groźbą kastracji jajek! -
Przyznaję się bez bicia - wolę amerykański remake niż smętny, japoński oryginał.
Owszem, Amerykanie muszą wszystko wytłuścić, by było klarowne, ale zmroził mnie znacznie mocniej niż pierwowzór.
A po seansie już nigdy nie włożyłem do odtwarzacza przypadkowej kasety, nawet jeśli mi kumpel powiedział - "masz tu najlepsze porno świata!".
Sorry Gregory, chcę pożyć trochę dłużej niż siedem dni. -
Żałosny, patetyczny kicz, a za finał powinna być jedna gwiazdka za całokształt.
Ale doceniam stronę techniczną - niektóre sceny akcji to pieprzone złoto.
Lepiej przeczytać książkę "We Were Soldiers Once... and Young", na podstawie której powstał film. O wiele lepsza. -
Z jednej strony nieznośnie patetyczny kicz na granicy oglądalności, ale z drugiej - Redford ma w sobie tyle charyzmy, że klękajcie kinomani!
I ten Gandolfini, który powinien mieć za tę rolę Oscara za drugi plan.
Świetne starcie człowieka, który był kiedyś bohaterem z zakompleksionym pajacem, który za bohatera się uważa, ale nigdy nim nie był -
Ponoć film przepisywano kilka razy, a Antonia Bird była trzecim reżyserem (wcześniejsza dwójka odpadła). Niestety to widać.
Zaczyna się jak horror, później próbuje się to rozładować czarnym humorem (bezsensownie szarżujący Carlyle), po czym w finale wracamy do horroru.
Mógł to być film szokujący, a wyszedł dziwny misz-masz horroru z komedią. -
"You said I'm funny. How the fuck am I funny, what the fuck is so funny about me? Tell me, tell me what's funny!"
Skurwiel, którego się bałem.
Oglądając film.
Stając z nim twarzą w twarz bym się zesrał na rzadko.
Scorsese wart każdej nagrody świata! -
Krytycy nienawidzili tego filmu po premierze (pewna masakra w szkole zrobiła też swoje).
Dla widzów, to "kulciak".
Mnie zachwycił po premierze na VHS, ale jak go oglądałem, to mój tata powiedział, że to "najbardziej debilny film jaki w życiu widział" (a widział o wiele "debilniejsze" filmy.)
Moja mama, przytrzymała łapki pytając - "dlaczego wypożyczasz takie rzeczy?".
Sami widzicie, że odbiór był... jaki był. -
Głupi nawet jak na standardy kina Hollywoodlandu, bo przesadzony fabularnie.
Ale ma w sobie moc!
Dobry film sensacyjny, z zajadłą krytyką na mass-media i świetnymi scenami pożarów!
Trudno nazwać to rozrywką, bo raczej pokazuje, że Ameryka się skundliła - amerykańska TV żywiła się przemocą dla oglądalności. I nagle pół roku później po 9/11 przyszło opamiętanie - ludzi wyskakujących z okien nie można było pokazywać. Ani plam krwi na betonie. Koniec przemocy w TV?
Na jak długo? -
Po tym filmie chcesz uwierzyć w ludzkie dobro, które do Ciebie wróci, jeśli byłeś dobrym człowiekiem...
https://www.filmweb.pl/film/To+wspania%C5%82e+%C5%BCycie-1946-31793/discussion/Najlepszy+%C5%9Bwi%C4%85teczny+film+wszech+czas%C3%B3w...,1047250 -
Nie jest śmieszny. Jest smutny, ponury miejscami, depresyjny wręcz (szczególnie jeśli spojrzeć na poprzednie filmy).
Ale to był strzał w dziesiątkę (ok, w siódemkę!), tym bardziej, że nawiązał fabułą do moje ulubionego filmu Franka Capry.
I ten morał, taki sam w finale "Tego wspaniałego życia" - masz wspaniałe życie, nie szukaj innego, bo możesz pożałować. -
Nie udało się.
Film jest... nieśmieszny. Pamiętam jak siedziałem w 2007 roku w kinie - cała sala nabita (nigdy nie byłem na seansie, gdzie nie było żadnego wolnego miejsca), ale panowała dziwna cisza. Owszem, dzieciaki głupio rżały na niektórych slapstickowych scenach, ale dorośli siedzieli w milczeniu.
Ja też.
A na poprzednich scenach turlałem się ze śmiechu.
Szkoda. -
Cudowny!
A przy okazji wywrócił świat amerykańskiej animacji do góry nogami. Okazało się, że wcale nie trzeba śpiewać co 5 minut, że można sobie pofolgować z treścią, obśmiać popkulturę, a przy okazji wtrącić kilka niegrzecznych żartów.
I jeszcze te postaci.
Plus legendarny polski dubbing i występ mistrza Jerzego Stuhra.
Takich rzeczy się nie zapomina. -
Uwielbiam Apokalipsę wg Św. Jana - to materiał, z którego można zlepić każdy gatunek (nawet komedię, co zresztą zrobiono).
Niestety całość zawodzi, bo cała apokalipsa nie przeraża, w przeciwieństwie do tej biblijnej.
Trochę zabitych ludzi, zdechłych rybek, grad, trzęsienie ziemi itp.
Demi Moore jeszcze bez sztucznych wypełniaczy, wyrazista i przekonywująca. Plus dobre, mesjanistyczne zakończenie.
Niemniej czuć mocny niedosyt. -
Sandra postanowiła spróbować sił w nieco poważniejszym repertuarze i trzeba przyznać, że udało się to jej całkiem, całkiem...
Niektóre wnioski o przyczynach uzależnienia wydają się nazbyt oczywiste (by nie rzecz banalne), ale to jeśli ktoś miał do czynienia z tą straszną chorobą (tak - alkoholizm to choroba!) ten z pewnością odnajdzie tu sporo prawdy. -
Obejrzeć wyłącznie dla fenomenalnego Copleya (Bonhart - palce lizać!) i Lundgrena (jak zawsze charyzmatyczny!).
A same Szczury? Do niczego innego jak do posiekania na plasterki się nie nadają.