Szanujemy Twoją prywatność i przetwarzamy dane osobowe zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Razem z naszymi partnerami wykorzystujemy też pliki "cookie".
Zamykając ten komunikat potwierdzasz, że zapoznałeś się z polityką prywatności i akceptujesz jej treść.

Miłośnik kina i gier wideo.
Po obejrzeniu 100 seriali, skończeniu 1 000 gier i obejrzeniu 10 000 filmów hibernuje się na kolejne 100 000 lat.

  • Ostatnia aktywność: Wczoraj
  • Dołączył: 15 maja 2023
  • Szaleniec, czy geniusz? Może te dwie osobliwości tworzą portret Davida Helfgotta (w interpretacji genialnego Geofreya Rusha) – człowieka, który uciekł do zamkniętego świata sztuki i przez całe życie stara się przebijać do tego normalnego?
    Coś niezwykłego.
    Dorosły David wchodzi do baru, a wszyscy z niego drwią, uznając go za upośledzonego dziwaka i wariata. Nagle David zaczyna grać na pianinie – głosy milkną, już nikt się nie śmieje. David nie jest już szaleńcem, jest już geniuszem.

  • Kosmicznej podróży pod pieczą Picarda część ostatnia.
    Z jednej strony chyba najbardziej emocjonująca, napakowana akcją, ale także zachowująca swój spokojny rytm, będący elementem rozpoznawczym serii. Nawet jeśli historia momentami epatuje dziwnymi rozwiązaniami, a w finale raczy nas szantażem (śmierć jednego z członków załogi) to jednak film i tak wychodzi na tym zwycięsko, bo fanów Enterprise z pewnością porwie.
    I pewnie tylko ich.
    Dobre zakończenie kosmicznej podróży.
    Ad astra!

  • Kosmicznej wędrówki ciąg dalszy.
    Ta część ma w zasadzie wszystko co stało się znakiem rozpoznawczym serii i pod tym względem nie zawodzi, z drugiej strony nie wyłamuje się ponad ustalone ramy sagi.
    Nastąpił za to znaczny fik w sferze wizualnej (to był najdroższy ze wszystkich Treków) – tutaj cała kosmiczna wędrówka została wygenerowana komputerowo i trzeba przyznać, że gwiazdy i wszystkie mgławice jeszcze nigdy tak pięknie nie wyglądały. Ad astra!

  • Ósemka kiedyś mnie nie porwała.
    Synkretyzm gatunkowy męczy. W swym rozchwianiu między dramatem, a komedią kosmiczna przygoda w tej odsłonie mnie rozdrażniła.
    Twórcy prowadzą narrację dwutorowo. O ile dramatyczna część filmu na Enterprise ma zarówno tempo jak i psychologiczne zacięcie (vide zabicie przez Picarda członka załogi zainfekowanego przez Borga), o tyle druga (o gościu lubiącym pociągnąć z butelki, którzy ma przekroczyć prędkość dźwięku) męczy.
    Po latach tą część doceniłem bardziej.

  • Swoiste przejście między starą a nową generacją.
    Ktoś, kto miał wcześniej już styczność z serialem „Star Trek: The Next Generation” (w latach 90 chłonąłem go niczym gąbka wodę), z pewnością łatwiej się przestawi na nową załogę Enterprise.
    Co prawda nie podoba mi się nachalne wplątanie w to wszystko Kirka w zakończeniu tej wyprawy, choć zdaję sobie sprawę, że to swoisty ukłon w stronę fanów starej brygady.
    Legenda żyje!

  • Po marnej piątce mocne odbicie od dna.
    Kosmicznej przygody na wysokim poziomie ciąg dalszy. Jak trudno utrzymać pokój, jak o niego walczyć i jak wznieść się ponad wszelkimi podziałami.
    Film z duszą, sięgający piękna w nastrojowym pożegnaniu ze starą ekipą w zakończeniu filmu (właśnie za nie, dodałem do końcowej oceny jedną gwiazdkę).
    Pewna era się kończy, by inna mogła mieć swój początek.

  • Wyróżnienia Złotymi Malinami za najgorszy film roku i najgorszych aktorów z pewnością nie są dobrą rekomendacją.
    To najgorszy epizod z całej 10-częściowej sagi, choć nadal gdzieś w tym marazmie prześwitują promienie słońca starego dobrego Star Treka.
    Shatner za sterami reżysera pozazdrościł chyba lekkiemu klimatowi rodem z czwórki, który tu zupełnie się nie sprawdził. To wędrówka po kosmosie pełna infantylizmu i dziecinnych zachowań bohaterów przypomina drogę przez mękę, (mizerne, mdłe gagi).

  • Gdy pierwszy raz oglądałem film w latach 90 nie nastroił mnie pozytywnie. Wynudziłem się, a po seansie miałem uczucie zmarnowanego czasu. Dzisiaj moje odczucia są zgoła inne, choć niesmak pozostał.
    Zmieniona formuła popchnęła Star Treka na inne tory, okleiła to komediową konwencją o zderzeniu cywilizacji przyszłości z teraźniejszością, co mi się nie podoba. Zamiana kosmicznej wędrówki na wałęsanie się po powierzchni Ziemi jest słabe, tym bardziej, że główna oś fabuły (humbak!) jest dość marna.

  • Prawdopodobnie moja ulubiona część sagi!
    Emocjonowała mnie kiedyś, porwała mnie później, porwie i jutro.
    Raz, że powraca Spock (stopniowo, to stopniowo), dwa, że pojawiają się Klingoni (z najbardziej zadziornym dowódcą w historii serii), którzy dają mocnego kopa produkcji.
    Science–fiction z wyższej półki, a kinowy Star Trek ani wcześniej, ani później nie będzie chyba aż tak dobry jak teraz (choć można z tym twierdzeniem oczywiście polemizować). Klasa!

  • Pierwsza część była kinem fantastyczno-naukowym
    Druga przeszła metamorfozę, słowo „naukowe” poszło w niepamięć, postawiono na czystą fantastykę i akcję.
    I wcale nie wpłynęło to negatywnie na produkcję. To wciąż ten sam, niezapomniany klimat wędrówki po krańcach wszechświata, może nieco bardziej obarczonej akcją, ale wciąż fascynującej, zarówno obrazem, jak i galerią postaci, z którą nie sposób sympatyzować. Jakby nie patrzeć jedna z najbardziej lubianych przez widzów część sagi.
    Khaaaaaaan!

  • Jedynka jest pięknym kinem fantastyczno-naukowym, w swym gatunku naprawdę znakomitym, choć dla większości widzów produktem zwyczajnie nudnym (ja zawsze zaliczałem to na plus, bo jest trekki, a "świetlówek" nie znoszę).
    Rzecz zbliżona do "2001: Odysei Kosmicznej" (jak kopiować od od arcydzieła), czy idei transhumanizmu, która po latach wciąż jest ciekawa i nadająca się do interpretacji.
    Piękna przygoda. Ad astra!

  • Wielka powódź

    2025
    VOD 9 dni temu
    Świat 9 dni temu

    Najciekawsze w tym filmie jest to, że wcale nie opowiada o tym, o czym myślisz.
    Dystopijne połączenie wątków gry "Horizon: Zero Dawn" z niektórymi odcinkami Black Mirror. Może to i wtórne. Ale całkiem fajne.

  • Jedno z najpiękniejszych doznań kinowych.
    Widziałem w kinie trzy razy - wtedy zachwycałem się obłędna stroną techniczną (3D).
    Późnej już na mniejszym ekranie (pięć kolejnych seansów) zawsze widziałem walkę o życie, w krańcowej beznadziei.
    O swe życie warto walczyć do końca. I to jest sedno filmu.
    Piękna opowieść o walce.
    A kosmos jest piękny. I zabójczy jednocześnie!

  • Sydney? Hard Eight?
    A po polsku "Ryzykant".
    Nie miał szczęścia w swym debiucie Paul Thomas Anderson do wytwórni - nie tylko zarżnęli mu tytuł, to jeszcze przemontowali mu film. A zakończenie zostało całkowicie zmienione.
    Czy prawdziwe, do bólu pesymistyczne, zostało w ogóle nakręcone?
    Dobry debiut, szkoda, że nieco przycięty przez wytwórnię.

  • " I... drink... your... milkshake! (...) I am the Third Revelation!"
    Kreacja Lewisa zapisała się w historii kina.
    A Anderson udowodnił, że jestem jednym z najlepszych reżyserów jakiego kino widziało.
    Seans wstrząsający!

  • Do dziś mój ulubiony film Paula Thomasa Andersona.
    Tu jest wszystko - komedia, dramat, satyra (na telewizję), a wszystko i tak ostatecznie przyklepie deus ex machina, czy jak kto woli - boska interwencja w postaci biblijnej plagi. Czy przyjdzie oczyszczenie?
    Dla niektórych pewnie tak, innym nie. Jak w życiu.

  • Klimat można kroić... lub szyć. Przypominał mi nieco "Okruchy dnia", tylko w drapieżniejszym wydaniu.
    Z jednej strony przypomina kino noir z lat 40, czy 50, z drugiej romans pisany przez Woody'ego Allena na kwasie.
    Rozczarowało mnie tylko zakończenie. Choć jak najbardziej konsekwentne fabularnie, spodziewałem się czegoś bardziej drapieżnego.
    Tak, takie destrukcyjne związki istnieją. To doskonała odtrutka na te wszystkie lukrowane filmy o miłości doskonałej.
    Aktorstwo świetne!

  • Kurosawa zrobił to już ponad pół wieku wcześniej. I z lepszym skutkiem, więc nie popadałbym w przesadny zachwyt z tą metodą narracji.
    Ale to wciąż dobrze opowiedziana historia z niuansami i fantastyczną sceną końcowego pojedynku.

  • Boyle i Garland to doskonałe połączenie. Z jednej strony to szalone, miejscami strasznie kiczowate kino, z drugiej mamy mocarne sceny jak ta z ucieczką po grobli, czy tą w pociągu.
    Pod koniec zresztą ta wędrówka w kierunku śmierci, znajdzie swoje nieoczywiste zakończenie w pięknej i magicznej wręcz sekwencji w świątyni kości i czaszek (przedziwny monument pamięci zdziczałego świata).
    Boyle z Garlandem tworzą horrory jedyne w swoim rodzaju.
    Memento mori.

  • Jedynka była pozytywnym zaskoczeniem. Dwójka lecąca na tym samym schemacie nie ma już tej siły i takiego humoru (pamiętacie scenę jak Hutch opowiadał swoją historię do postrzelonego przez niego kolesia i gdy stwierdził, że ten już nie żyje to zwątpił - po co ja to mówię do trupa?)
    Tu jest powtórka z rozrywki.
    Ilya Naishuller, reżyser jedynki (także Hardcore Henry) zrobiłby to pewnie lepiej.
    Nie ta siła.
    A scenę w autobusie z jedynki obejrzałem z 10 razy. Takich cudów tu nie będzie. Niestety.

  • Zniknięcia

    2025
    DVD 23 dni temu

    Moje rozczarowanie roku.
    Po raz kolejny raz (patrz też "Barbarzyńcy") kino Creggera zupełnie do mnie nie trafia.
    Początek intrygujący, podoba mi się narracja, ale fabuła szybko zamienia się w papkę, którą horror mielił wielokrotnie, tyle, że lepiej.
    A kuriozalny finał, zamiast straszyć, spowodował u mnie tylko i wyłącznie śmiech.
    Nie tak chyba miało być?

  • Istnienie poza czasem, bo nasza dusza tam zmierza - ponad minutami, godzinami, latami, wiekami...
    "Oni chyba nie przyjdą" to prawdopodobnie jedna z najsmutniejszych scen w historii kina.
    Lowery jest świetnym scenarzystą i reżyserem! Dziękuję za te piękne, smutne kino.

  • Piękne, hipnotyzujące kino. Obraz genialne współgra z dźwiękiem. Plus, świetna sekwencja z zakończenia bez żadnych dialogów.
    Lovery po raz kolejny mnie zachwycił (patrz też 'Ghost Story'). Kino nie dla każdego, ale każdy powinien spróbować i pokontemplować.

  • Babcia zbiera grzyby.
    A później pojawiają się oni. Kim są, co zrobili i co kombinują? Dokąd zmierza ta dziwna gra?
    Nikomu nic nie spoilerujcie, bo siłą tego filmu jest ciekawe, zaskakujące zakończenie.

  • Zdecydowanie za długi.
    Po wstrząsającym początku, dzieś te wszystkie emocje i napięcie z czasem wyparowuje. Ubecy i ruskie kanalie to ścierwa. I ponad dwu i półgodzinny seans nie mówi nic więcej, niż to, co doskonale już wiemy.

  • Viva la Revolution, czyli kretyni z lewej kontra kretyni z prawej. I nie ma zwycięzców. A kolejne bitwy trwają. Czy ta walka ma sens?
    Każdy inny filmowiec zrobiłby z tego nadęty do granic możliwości dramacik, a Anderson bawi się formą wykręcając z tego komedię, groteskę i screwball-comedy. Tak odjechanego filmu nie widziałem od dawna. Powaga zabija powoli, więc bawmy się, nawet jeśli mówimy o poważnych tematach. To w końcu kino. Iluzja.
    Plus najlepsze pościgi samochodowe od czasu 'Drive' Refna.

  • Frankenstein

    2025
    VOD 1 mies. temu

    Jestem pod ogromnym wrażeniem.
    Pal licho, że kochałem tę książkową opowieść od zawsze i łykam każdą kolejną ekranizację, to muszę przyznać, że najnowsza wersja DelToro staje się od dziś moją ulubioną.
    Pod obłędną stroną techniczną reżyser zadaje te same trafne pytania, co autorka w książce powstałej ponad 200 (!) lat temu. Kto tu jest prawdziwym potworem? I gdzie w tym wszystkim jest dusza? Czy człowiek tworząc życie staje się bogiem? I tak dalej...
    Elordi zachwyca swą kreacją.

  • Przerażający.
    Jednocześnie hołd dla ludzi, którym chce się walczyć o prawdę. Dziwny jest ten świat i szczerze wątpię, że "ludzi dobrej woli jest więcej". Raczej nie. Ale dziękujmy opatrzności, że w ogóle takowi są.
    Szkoda, że życie (i sam Tomek poniekąd) dopisało Komendzie smutne zakończenie.
    Life wasted!

  • Zamachu tyle co kot nasmarkał. Linda jako ostatni sprawiedliwy snuje się niczym Denzel w "Bez litości" po szarym zadupiu i wymierza sprawiedliwość skurwysynom.
    Mam wrażenie, że w ogóle na tym można byłoby poprzestać. Lepiej nakreślić beznadzieję postaci w czasach PRLu i film by tylko zyskał. Papież zbędny jak i jego pontyfikat.
    Seans w sam raz na 21:37.

  • Durnowaty scenariusz pisany na kolanie, czyli typowy "pasikoid". Film mierny, ale przyznam, że mam słabość do jego kina, stąd rozsądna ocena.

  • Gdybym nie wiedział, że film jest inspirowany autentyczną historią, stwierdziłbym, że to najdurniejszy scenariusz roku. Jak widać Hollywoo musi zekranizować każde wydarzenie z amerykańskiego poletka. Nawet te zupełnie nieciekawe dla reszty świata.
    Świetny Carrell!

  • Ministranci

    2025
    Kino 1 mies. temu

    Kiedyś chciałem zmienić świat. A potem dorosłem.
    Czynienie dobra nie jest prostą rzeczą, co nasi bohaterowie dość szybko zauważają. A i niekoniecznie musi się to opłacić. Ale w obliczu tego syfu, który widzą dookoła, po prostu robią swoje. To, co uważają za słuszne. Grunt, że próbują.
    Skostniała instytucja kościelna się nigdy nie zmieni, ale z filmu mimo wszystko wybrzmiewa piękny morał – prawdziwi przyjaciele to skarb! Jeśli znalazłeś takich, którzy cię nie zostawią w potrzebie to już wygrałeś.

  • Mój idol z dzieciństwa.
    Napisałem nawet o nim opowiadanie w podstawówce na temat - "kto jest twoim ulubionym aktorem i dlaczego?"
    Angus to był super gość!
    A najlepsze odcinki to te z Murdockiem.
    MacGyveeeeeeeeeeerrrrrrrrrrrr...

  • Superman

    2025
    DVD 2 mies. temu

    Widać, że Gunn doskonale rozumie komiks i naturę Supermana. Takiego go właśnie zapamiętałem z komiksów Tm-Semic, gdzie dostał ochrzan, że traci czas na zdjęcie... kota z drzewa. Jednocześnie miota się ze swoim "podwójnym obywatelstwem" i zastanawia się, czy robi dobrze, czy może popełnił błąd decydując się na życie z ludźmi. Tu jest dobrze.
    Gorzej z nijaką intrygą i dość łopatologicznym przesłaniem. Gunn zawsze wrzucał ckliwe sceny, ale tu przesadził już ze słodyczą.
    Fillion znów u Gunna!

  • Tony Soprano z Gotham.
    Początkowo byłem zachwycony, ale para szybko uleciała. Nie widziałem tu nic, czego nie było dziesiątki razy w kinie gangsterskim. Klisza na kliszy, a wyróżnia jedynie miejsce akcji serialu i komiksowa postać. Farrell i Milioti świetni i warci każdej nagrody, lecz ostatecznie tylko oni trzymali mnie przed przed ekranem, bo intryga przestała mnie interesować w połowie, a finału domyśli się każdy.

  • Jedyny w swoim rodzaju.
    Oglądaliśmy na imprezach wiele razy.
    Kiedyś puściliśmy to, jak siedział wrażliwy koleś - w finale odwrócił głowę w poduszkę i tyle z tego było.
    A my zanosiliśmy się dalej śmiechem...

  • Naprawdę próbowałem. Nawet dwa razy.
    Niestety nie rozumiem fenomenu.
    Może dziewczyny lepiej zrozumieją tą relację niż głupi ja?