-
Wiele dałyby za to, by choć na chwilę móc zobaczyć się z utraconym rodzeństwem. Młodsze córki Olfy przeszły już terapię i zakończyły okres żałoby, teraz rozpoczynają życie jako młode, znające swoją wartość, niezależne kobiety. To ich generacja może wreszcie zrzucić z barków ciężar pokoleniowych traum. Dorastająca w więzieniu córka Ghofrane nigdy nie dostanie na to nawet szansy.
-
Płynąca z głośników ballada A Whiter Shade of Pale zespołu Procol Harum, pomagająca Saulowi odnaleźć spokój umysłu, staje się metaforycznym lejtmotywem przepełnionej ciszą opowieści. Hiszpańskie fandango, o którym śpiewa Gary Brooker jest trochę jak relacja głównych bohaterów: tańcząca para oddala się od siebie i przybliża, świadomie unikając bezpośredniego kontaktu.
-
Priscilla cierpi na fragmentaryczność i scenariuszową łopatologię. Ostatni epizod z życia małżeństwa, w tym najtrudniejszy okres lekomanii Elvisa, zostaje potraktowany przez Coppolę po macoszemu. Film w większości czasu przypomina zbitkę przypadkowo następujących po sobie scen, którym brakuje całościowej dramaturgii i zgrania. Dzięki magnetyzującej i pełnej ekranowej naturalności Cailee Spaeny herstorię Priscilli ogląda się z ogromnym emocjonalnym zaangażowaniem i zaciekawieniem.
-
Za największą wadę produkcji Netflixa, z pewnością niesprzyjającą oglądaniu jej na małym ekranie, można uznać iście mordercze tempo oraz męczące tak bohatera, jak i widzów liczne zmiany lokacji. Na tle pozostałych czterech filmów mainstreamowego giganta, które startują w weneckim konkursie The Killer prawdopodobnie wypada jednak najlepiej.
-
Ujęcia rozpędzonych, hałaśliwych maszyn i pędzących przed siebie jeźdźców kipią energią i przywołują na myśl kultowe sceny z "Easy Ridera". "Wciśnij gaz, hamuj, przyspiesz. Jeśli ci się uda, będziesz latać" - mówi Julii jeden z motocyklistów, tłumacząc jej, jak postawić pojazd na tylnym kole i w pełni oddać się chwili. Jeśli młoda i ambitna Quivoron również wsłucha się w te słowa, z pewnością zajdzie daleko.
-
Kino intymne, stojące blisko swoich bohaterów, tych dorosłych, dziecięcych, a nawet zwierzęcych. Utalentowany Milo Machado Graner perfekcyjnie oddaje rozterki straumatyzowanego, obserwującego sądowy lincz Daniela.
-
Sfilmowany na taśmie Kodaka "Asteroid City", mimo sporych estetycznych ambicji reżysera, pomimo jego maniakalnego perfekcjonizmu, nie razi sztucznością, nie trąci fałszem. I tak jak w wywoływanych fotografiach główny bohater odnajduje ukojenie, tak i my w nieistniejącym Asteroid City możemy dowiedzieć się czegoś o sobie.
-
Choć Portman i Moore dają tu prawdziwy popis, nie potrafią odwrócić uwagi od mankamentów tekstu. Nużące tempo i kiepska struktura dramaturgiczna dają o sobie znać, z drugiej strony dostajemy sceny, w których twórcy torpedują nas napastliwą kamerą i muzyką rodem z hiszpańskich telenoweli. Rażą również płytkie metafory.
-
Mimo długiego metrażu, statycznych ujęć i nasycenia literaturą "About Dry Grasses" nie jest filmem przegadanym czy nużącym. Reżyser z lekkością żongluje wątkami i z uwagą kreśli drugie plany, dając widzom znać, że nadal ma im wiele do powiedzenia.
-
To przykład mistrzowsko napisanego, posiadającego klamrę, kina drogi - drogi wewnętrznej, rozgrywającej się w głębi rozterek i przebłysków szczęścia głównych bohaterek.
-
Oszczędny w środkach i emocjach, to najczulszy, najkrótszy i najbardziej czarujący obraz tegorocznego konkursu w Cannes.
-
Jasne, "Avatar: Istota wody" to zapierające dech w piersiach widowisko. Jednak największą siłą filmu nie jest wcale imponująca strona techniczna oraz wizualny rozmach, ale refleksja o rodzinnych więziach oraz niewykluczającym ich potęgi instynkcie przetrwania.
-
Historia zainspirowana dzieciństwem twórcy i jego trudami poszukiwania tożsamości wzbudza refleksje na temat autoakceptacji i matczynego wsparcia. Upór i odwaga Adriany wzbudzają podziw, a jej wewnętrzne pragnienie zamanifestowania własnego "ja" to zarazem najbardziej osobista i uniwersalna filmowa podróż w głąb siebie, jaką ostatnio miałam okazję zobaczyć.
-
Dla fanów gatunku podkoloryzowana i naiwna do bólu wizja rzeczywistości nie będzie przeszkodą - "Bilet do raju" jest przecież niczym innym, jak przyjemnym w odbiorze zapychaczem czasu. A skoro Queensland może grać Bali, a sam gatunek jest obietnicą ucieczki od szarej codzienności, to i my możemy potraktować cudze wakacje jak namiastkę własnych.
-
To bez dwóch zdań ostra jazda bez trzymanki, pełna niespodziewanych zakrętów i długich tuneli bez wyjścia. Przebodźcowani, skonfundowani i zmęczeni - gwarantuję, że tak będziecie się czuć po obejrzeniu tego krzykliwego megalomańskiego widowiska.
-
Hipnotyzuje sielskimi krajobrazami, zabierając widzów w senną podróż po Stanach Zjednoczonych. Przy ponad dwugodzinnym metrażu nieraz odnosi się wrażenie, że film zmierza już do finału, jednak nic bardziej mylnego! Wydaje się, że Guadagnino celowo przedłuża tułaczkę Maren, by zaskoczyć widzów i zaserwować im silną eksplozję uczuć, tak, jak zrobił to w finale Tamtych dni, tamtych nocy.
-
Zbyt dosłowna metaforyka i brak wiarygodności ludzkich zachowań sprawiają, że "Cichej ziemi" - wbrew staraniom - brakuje świeżości i siły przebicia.
-
Niestety, jakkolwiek mocno byśmy tego chcieli, seria "365 dni" nie jest niewinną fantazją czy nawet nieudanym żartem, ale antykobiecym koszmarem, który urzeczywistnił się na naszych oczach. Po raz trzeci.
-
W porównaniu do innych pozycji z bogatego portfolio netfliksowych dokumentów kryminalnych, "Dziewczyna ze zdjęcia" wypada dość blado. Ale czy gatunek jest tu właściwym kryterium? Obrazowi Skye Borgman daleko do pełnokrwistego true crime, to raczej filmowa kartoteka, albo relacja z emocjonalnej szamotaniny bohaterki.
-
Filmowa wizja Wasilewskiego może wydać się po prostu pretensjonalna i sztuczna, niektórzy będą zastanawiać się nad kręgosłupem moralnym reżysera, innych wzruszy emocjonalny paraliż bohaterów. Każdego zachwyci na pewno rola genialnej Doroty Kolak, która wraz z Łukaszem Simlatem dźwiga cały dramaturgiczny ciężar "Głupców".