Aleksandra Pospiszyl
Krytyk-
Xavier Dolan od paru ostatnich filmów zachowuje równy poziom, ale niestety już nie zaskakuje.
-
Macedońska reżyserka wywołuje do odpowiedzi po kolei: władze państwowe, kościelne, zwykłych mężczyzn i uległe kobiety, by następnie bezlitośnie obnażyć ich przywary. Można by jej zarzucić przesadę i zbyt stereotypowe ujęcie tematu, gdyby nie to, że macedońska prowincja do złudzenia przypomina nasze własne podwórko.
-
Pedro Almodovar cieszy się doskonałą formą artystyczną - prawdopodobnie właśnie stworzył swoje opus magnum.
-
Gombrowiczowska szkoła, polowania, romantyzm, sceny z rocznicy Powstania Warszawskiego i obchodów z okazji odzyskania niepodległości, wątki znane nam z mediów, a nawet te zaczerpnięte z biografii Żuławskiego sprawiają, że mogliśmy mieć do czynienia z najbardziej polskim filmem od czasów "Dnia świra". Niestety, chaos pożarł treść - w tym szaleństwie nie ma metody.
-
Manski nie dysponuje spektakularnym materiałem: albo operuje powszechnie znanymi faktami, albo własną interpretacją gestów, niedopowiedzeń i zagrań politycznych. Ci, którzy spodziewają się, że reżyser odkryje przed nimi tajemnice Kremla, wyjdą z kina rozczarowani. "Świadkowie Putina" pozostają więc jedynie przypadkową refleksją nad brzemieniem władzy i zamierzoną - nad ludzką naturą, która w milczeniu przyjmuje zamach na własną wolność.
-
Jakość obrazu ratują Cruz i Bardem. W końcu znają się nie tylko z kilku planów filmowych, ale również z życia prywatnego, a z tej zażyłości reżyserzy korzystają bardzo chętnie. Niestety męczy melodramatyczna otoczka i dyskusje, które dotykają już niemalże sensu istnienia i momentami przypominają te snute przy wódce w wieku lat 15.
-
Narrację jednak udaje się poprowadzić umiejętnie i z rozmachem dorównującym hollywoodzkim produkcjom. Cieszy fakt, że pomimo wyraźnej fascynacji sylwetką znanego reportera, twórcy mają świadomość kontrowersji z nim związanych. Dzięki połączeniu wstawek dokumentalnych z animacją wyraźnie stawiają granicę pomiędzy prawdą a światem kreowanym przez bogatą wyobraźnię Kapuścińskiego.
-
Brytyjskiemu reżyserowi daleko od akademickich dywagacji. Dla swojego obrazu wybiera raczej lekką oprawę. Nie brakuje scen o rysie wręcz komediowym. Z przymrużeniem oka, ale i wyrozumiałością spogląda na odrealnione problemy dojrzewania epoki nadmiernie przywiązanej do konwenansów.
-
-
Na pewno nie jest to kino z krzykliwymi gagami i śmiechem z puszki, a raczej zimny festiwal absurdu, który oglądamy z kamienną twarzą, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie dzieje się na ekranie.
-
Ogromną zaletą filmu jest kreacja stworzona przez Laetitię Dosch w roli Pauli. Niestety jednak opiewanie egzystencji zwykłego człowieka negatywnie rzutuje na całość. Obraz staje się aż nazbyt miałki, a momentami nawet nudnawy, tymczasem większość widzów przychodzi do kina po to, by przeżyć nieco inną historię.
-
Pozostaje jedynie przeciętnie interesującą lekcją historii, która niestety szybko wypadnie z głowy.
-
Widzowie, którzy mieli wcześniej do czynienia z kinem irańskiego reżysera, zapewne wiedzą, że nie ma sensu oczekiwać od filmu wartkiej akcji. Zaletą niespiesznego prowadzenia fabuły jest miejsce na przedstawienie scen bez znaczenia dla historii, a jednak nieco rozładowujących ciężar dramatu społecznego.
-
Na szczęście najnowszy film Bakera nie ma w sobie cienia naiwności, ale i naturalizmu, który tak chętnie wykorzystują autorzy kina społecznego, chociażby Andrea Arnold w podobnym tematycznie filmie "Fish Tank". Baker tworzy świat kolorowy, ale bardzo daleki od ideału, co doskonale oddaje mała Moonee w słowach: "Gdzieś na końcu tęczy jest skrzat", po czym szybko dodaje z łobuzerskim urokiem: "Spuśćmy mu lanie!".