Kamil Kalbarczyk
Krytyk-
W tej debacie moralnej "Blanquita" jest głosem wyrazistym i radykalnym, manifestem domagającym się prawdy, a jednocześnie prawdę pogwałcającym i redefiniującym. Guzzoni zaś, mimo pesymistycznego tonu swojego dzieła, zdaje się wierzyć, że kino może mieć moc wpływania na rzeczywistość.
-
Paradoksalnie jednak - choć nie przepadam za serialami pomyślanymi jako zamknięte historie uspójnione głównym bohaterem lub wspólnym mianownikiem fabularnym - w największym stopniu zachwycił mnie niemal proceduralny rys poszczególnych odcinków. Prawie każdy z nich to pełne reżyserskiej dezynwoltury małe arcydzieło średniego metrażu, które najlepiej smakuje w niedużych dawkach, optymalnie, jako cotygodniowy rarytas.
-
Ostatecznie "Chłopiec i czapla" to znacznie więcej niż pacyfistyczna i na poły autobiograficzna historia przyspieszonego dorastania w cieniu traum i tęsknot. Film można czytać także w kluczu autotematycznym.
-
Realizacyjna pokora przekuta w maestrię podoba mi się w serialu Tarabury i Lewandowskiej najbardziej. Złote, a skromne.
-
To film zalotny i kolorowy, żonglujący dwuznacznościami i erotycznymi podtekstami, ale pruderyjnie i bardzo ostrożnie, przewidywalny, ale nie sposób odmówić mu uroku. Cóż, ja chyba dałem się uwieść.
-
-
Jawi się niezwykle innowacyjnie i ożywczo. Niech pozostanie zagadką, jak tej gorzkiej, antyromantycznej i antyheroicznej produkcji, w której niemal nie słyszymy języka polskiego i w której oddanie życia za kraj nie jest aspiracją głównego bohatera, udało się wyjść spod skrzydeł Telewizji Polskiej.
-
W przeciwieństwie do wielu innych produkcji obierających za swój szkielet świąteczne spotkania rodzinne, film Karama od początku do końca wygrany zostaje w skali minorowej i nie sili się ani na sentymentalizm, ani na slapstickowy czy sprośny humor. Jako się rzekło świątecznego cudu nie będzie.
-
Choć Słoń proponuje nam jedno z najpiękniejszych zmysłowych, ale i niewinnych pierwszych zakochań w polskim kinie, nie pozostaje więźniem melodramatu. Ostatecznie wychodzi mu naprzeciw, stając się przede wszystkim opowieścią o dorastaniu i samopoznaniu.
-
Mimo wszystko muszę przyznać, że seans ani mnie nie znużył, ani nie rozczarował. Zadziałała magia wielkiego ekranu i być może niezbyt wygórowane oczekiwania, niewykluczone, że pomogła też moja prywatna, szczera pasja trekkingowa.
-
Patrząc obiektywnie na "Dragon Ball: Super Hero" należałoby zganić jego twórców, w tym samego Akirę Toriyamę, ojca oryginalnej mangi i scenarzystę tej produkcji, przede wszystkim za nieumiejętne korzystanie z magii nostalgii odpowiadające za większość wad i ograniczeń filmu.
-
Ze swoimi kunsztownie zainscenizowanymi czarno-białymi ujęciami na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie wydmuszki, której wnętrze zawiera jednak niesztampowy pomysł na subtelną reinterpretację arcydramatu Szekspira.
-
To w istocie znakomita opowieść o relacjach. Z jednej strony obserwujemy kolejne etapy truflowej drogi z ziemi na restauracyjny talerz, od niemalże czarodziejskiej sztuki grzybobrania, przez pośrednictwo handlowe i ocenę okazów, aż do wykwintnego posiłku. Z drugiej strony to film o więzi człowieka z naturą.
-
Ma zatem dwa pędy. Początkowo w górę pnie się ten kryminalny, zwiastując imponujące grono kwiatów. Stopniowo jednak przyćmiewa go drugi pęd, psychologiczno-uczuciowy, rozkwitający w znacznie bardziej angażujący sposób. Jednocześnie nie czyni to głównej intrygi miałkiej czy nieistotnej. Nawet jeśli napięcie nie osiąga takiego poziomu, jaki zwiastuje początkowe rozstawienie figur, film Domalewskiego broni się jako kryminał przede wszystkim za sprawą aury i stylistyki.
-
Podobnie ulokowane jest emocjonalne brzmienie filmu: mimo niebłahości kryzysu przeżywanego przez bohaterkę nie jest to kino, które brutalnie kopie czy rozdziera serce lub bezrefleksyjnie poklepuje po plecach i na siłę podciąga kąciki ust. Jest za to kinem empatii przypominającym czułą rozmowę, dającą poczucie, że może być lepiej, choć droga do owego "lepiej" zapewne okaże się wyboista.
-
To swoiste kino dziedzictwa - dumne odkrywanie przed nowym pokoleniem queerowego DNA oraz ilustracja wielkomiejskiego życia codziennego gejów końca lat 60. Świeże spojrzenie na sztukę Crawleya polega więc na wiernym jej zaprezentowaniu, nie sprowadzającym się jednak tylko do estetyki retro. Ryan Murphy wraz z reżyserem Johnem Mantello przede wszystkim zdają się pytać: jak zmienił się świat, co udało się osiągnąć, a co wciąż jest do zrobienia?
-
Serial ten jest niczym marvelowski karnawał, podczas którego wszystkie chwyty są dozwolone, nawet jeśli ostatecznie formalny i fabularny status quo musi zostać przywrócony.
-
Mrs. America, odmalowując pieczołowicie realia lat 70., wyjaśnia przyczyny wciąż utrzymujących się rozbieżności wśród poglądów kobiet na zakres swoich swobód. Jest to niezwykle interesujące również dziś, gdy wiele rządów zaostrza polityczny kurs w prawo - nierzadko też z przyzwoleniem kobiet, budzącym zdumienie strony liberalnej.
-
-
W 2017 roku Studio Munka ogłosiło pilotażową wersję programu dla młodych twórców "60 Minut", a dwa lata później w jego ramach powstała pierwsza para filmów: "Supernova" Bartosza Kruhlika i "Eastern" Piotra Adamskiego. Oba dzieła trwają - wbrew tytułowi projektu - 78 minut, bezpardonowo bawią się gatunkowymi konwencjami, pozwalającymi im na trafny i nieoczywisty portret współczesności, a przede wszystkim objawiają dwóch znakomitych debiutantów.
-
Realistyczna konwencja wyraża się także w ograniczeniu do minimum dialogów i prezentowaniu relacji między bohaterami niemal behawiorystycznie. Te dwa pierwiastki - baśniowy i werystyczny - stale się przenikają, oplatając film wyraźną metaforą koszmaru doświadczanego w Gross-Rosen.
-
To właśnie charakteryzująca twórczość Ramsay skłonność do empatii i poetyzacji uczuć protagonistów rozsadza gatunkową ramę. Jakkolwiek dla otoczenia Joe to maszyna do zabijania, od której wymaga się jedynie skuteczności, my mamy szansę przyjrzeć się jego drugiemu, melancholijnemu obliczu.
-
Reżyser nieustannie balansuje między komizmem a powagą, finezyjnie przechylając szalę to na jedną, to na drugą stronę - tak by widz sam odnalazł i odczuł nienachalny żart sytuacyjny bądź też moment autentycznego wzruszenia.