-
Jest bardziej próbą uchwycenia historycznej prawdy dramatu Szekspira niż hołdem dla jego ponadczasowego charakteru. Tekst sztuki został w scenariuszu mocno okrojony, a moc retorycznych monologów słabnie kosztem płynnej narracji.
-
Kurzel zrobił wręcz idealny film kostiumowy i wielu innych twórców kina gatunkowego mogłoby się od niego uczyć - udało mu się zamienić nieco przykurzoną szkolną lekturę w dynamiczne, porywające widowisko, a przy tym udowodnić, że dzieła Szekspira są nieśmiertelne.
-
Jest to nieco odmienne pokazanie sztuki szekspirowskiej, które jednak może pozostawiać niedosyt. Momentami widz może odnosić wrażenie, że "Makbet" się po prostu dłuży. By nie pozostawić jednak negatywnego wydźwięku, należy podkreślić, że zobaczymy też wspaniałe sceny.
-
Szkoda, że w filmie Kurzela trzeba szukać pozytywów nawet tam, gdzie te miały wyłącznie dopełniać obrazu całości. Nie o to w dziełach Szekspira chodziło.
-
Nie dołączy raczej do grona klasyków, choć już w przededniu premiery stanowi ważny punkt w historii filmowych adaptacji sztuk Williama Szekspira, jako pierwsze poważne tego typu przedsięwzięcie w XXI wieku.
-
To klasyczne ujęcie Szekspira jest dowodem na to, że on nie murszeje i jest zwyczajnie najpiękniejszy.
-
Makbeta w tej ekranizacji ogląda się świetnie, ale pozostaje niedosyt. O ile często samo to sformułowanie jest nobilitacją, o tyle w tym wypadku ciężko o tym mówić. Technicznie jest perfekcyjnie. Poza techniką - jest płytko. Niedokładnie. Z odczuwalnym pośpiechem.
-
Przepiękny artystyczny niewypał. Reżyser grzęźnie w swojej podniosłej i niezwykle mrocznej wizji, niestety pozbawionej emocji. Bije z tej produkcji chłód niepozwalający wczuć się w opowiadaną historię.
-
Dzieło Justina Kurzela znacznie lepiej niż na ekranie sprawdziłoby się w galerii sztuki.
-
"Makbeta" ustawiłbym na równi z czterogodzinnym "Hamletem" autorstwa Kennetha Branagh. Te filmy można z powodzeniem traktować jako zamiennik dla twórczości Szekspira, ale wciąż, Szekspira czytać trzeba.
-
Siłę "Makbeta" stanowi więc przede wszystkim jego forma. Ponadczasowa opowieść o żądzy władzy, zdradzie i szaleństwie dzięki operatorskiej maestrii Arkapawa zamienia się tutaj w krwawą grę o tron.
-
Trudny film, wymagający skupienia, ale ostatecznie pozostawiający nas z wrażeniem, że było warto.
-
By jasno nakreślić ocenę filmu, pragnę posłużyć się fragmentem Szkicu o dramaturgii filmu Béli Balázsa: Różnica między istotą filmu i literatury występuje najwyraźniej przy filmowaniu dobrej powieści lub dobrego dramatu. Aparat kinematograficzny czyni dzieła literackie przezroczystymi, tak jak promienie Roentgena czynią przezroczystym nasze ciało. Szkielet fabuły pozostaje, ale piękne ciało głębokich myśli i delikatna skóra lirycznego wydźwięku ginie na ekranie.
-
Kurzel stoi więc w dziwacznym rozkroku między nie do końca udanym teatrem, a obiecującym filmem. Ciągnie go do widowiska, ale wyraźnie obawia się odejść zbyt daleko. W związku z tym jego propozycja pozostaje dość porządną adaptacją, a nie artystyczną interpretacją.
-
Wizualny klejnot, ekspozycyjna perła w koronie, barokowy przepych środków wizualnych, który rozkłada na łopatki treść i fabularną ekwilibrystykę - co akurat w tym filmie nie można traktować jako zarzut. Do tego fenomenalna, złowieszcza muzyka Jeda Kurzela, oddająca grozę nieuniknionego, powolnego, acz skutecznego osuwania się w mrok głównego bohatera.
-
Pochód Michaela Fassbendera przez ekrany polskich kin trwa. Możemy go oglądać w roli Steve'a Jobsa, łowcy nagród i Makbeta w trzech filmach. Tymi rolami udowadnia, że stał się aktorem totalnym. Jeśli pójść na "Makbeta", to niemal tylko dla niego.
-
Oferuje widzowi głównie walory audiowizualne. Kurzel zbytnio nie kombinuje, stara się po prostu odtworzyć mroczny świat stworzony niegdyś przez Szekspira.
-
Począwszy od sposobu prowadzenia narracji, przez niesamowity klimat uzyskany dzięki wspaniałym zdjęciom i muzyce, po doskonały aktorski duet Cotillard - Fassbender, film Justina Kurzela zasługuje na miano dzieła i poziomem realizacji daleko odbiega od pojęcia adaptacji lektury szkolnej.
-
Justin Kurzel wie jak robić historię z klimatem, a jego wersja "Makbeta", choć surowa, wnosi duży powiem świeżości. Ogrywa teatralność oryginału, za pomocą klimatycznych zdjęć oraz montażu, przez co nie ma miejsca tutaj na nudę.
-
Oczywiście, można było lepiej. Mimo wszystko jak na dość umiarkowanie wciągającą opowieść, ekranizacja nakręcona została przemyślanie.
-
Kurzel na pewno podjął się ambitnego zadania, oczywiście nie udało mu się w pełni swojego pomysłu zrealizować, jednak nie można uznać jego Makbeta, za film całkowicie nieudany. Tak naprawdę jedynym jego problemem jest to, że całą konstrukcję i wizję reżyser opiera na obrazie.
-
To mój tegoroczny faworyt do miana najlepszego filmu w końcoworocznych podsumowaniach. Kto jeszcze nie widział, niech nie waha się kupić biletu do kina.
-
Fassbender wykrawa z tej archetypicznej postaci kawał mięsa, żywej emocji i szaleńczo naturalnego obłędu, i zatracenia.
-
Nowa wersja "Makbeta" jest w gruncie rzeczy akademicka, statyczna, koturnowa. Nie ma w niej ani nic zdrożnego, ani podniecającego, dlatego pozwólcie, że pozostanę przy ekranizacjach wcześniejszych.
-
Zdecydowanie zasługuje na uwagę. Strona wizualna filmu i aktorstwo stoją na bardzo wysokim poziomie, a nawiązania stylistyczne do popularnych seriali nadają całości świeżą i nowoczesną formę. Mankamentem są niestety zbyt długie przeciągania niektórych scen, co w połączeniu z szekspirowskim tekstem może być nużące dla części widzów.
-
Mocna rola Fassbendera i realistyczne podejście do tematu - to główne atuty filmu Kurzela.
-
Polscy reżyserzy mogliby podpatrzeć u kolegów z Zachodu, jak się przenosi na ekran klasykę literatury, tak by uczniowie wyciągnięci przez polonistkę do kina nie obrzucali się z nudów popkornem przez cały seans.
-
Ocena tej wersji Makbeta może być tylko pozytywna.
-
Nie można oderwać wzroku od fantastycznie dobranych kolorów i krajobrazów, strojów i ucharakteryzowanych twarzy, ale gdzie jest w tym wszystkim Szekspir?