-
Wszystko to jest poprawnie skręcone - obsada na czele z Jasonem Clarckiem wykonuje swoją robotę całkiem dobrze, nie brak tu też scen, naprawdę potrafiących przykuć uwagę do ekranu. Całościowo film jest jednak kompletnie przezroczysty i nie wprowadza niczego nowego ani względem powieści ani względem przeciętnych straszaków, jakich powstają co roku dziesiątki.
-
Wszystko to jest oczywiście świetnie zagrane, nakręcone i zmontowane, a napięcie w niektórych sekwencjach można kroić nożem. Solidna gatunkowa realizacja wystarcza by określić "Monument" wyjątkowo sprawnym ćwiczeniem stylistycznym, jednak niestety niczym więcej.
-
Dla kogo jest to film? Tylko dla fanów Diaza czy po prostu ekstremalnych kinowych przeżyć. Dla kogo nie jest to film? Zdecydowanie nie dla ludzi, którzy na Nowohoryzontowe filmy chodzą w ciemno.
-
Gdyby nie paraliż, jaki utrzymuje się jeszcze długo po seansie, ręce same składałyby się do oklasków.
-
Oglądając "Zimną wojnę" widać, że Pawlikowski miał ambicje nakręcenia arcydzieła i trzeba przyznać, że jego film w kilku scenach tym arcydziełem jest. Sam metafizyczny finał mógłby stać się jednym z najintensywniejszych kinowych przeżyć, jakie dane mi było doświadczyć kiedykolwiek, gdyby tylko dostał wcześniej odpowiednią emocjonalną podbudowę.
-
Rzecz kompletnie pozbawiona własnego charakteru, mocy i prowokująca natychmiastową amnezję, co boli tym bardziej po rewolucyjnym pod wieloma względami "Ostatnim Jedi".
-
Szkoda tych dwóch sekwencji, szkoda też Joaquina Phoenixa, tworzącego, pomimo niedoskonałości scenariusza, przekonującą kreację oraz genialnego plakatu, który zapowiadał coś o wiele bardziej wyrazistego.
-
Debiut Maślony to absolutna emocjonalna petarda, którą odebrałem nie rozumem, a właśnie zmysłami czy też intuicją.
-
Prawdziwa karuzela skrajnych emocji - film na przemian zachwycający i żenujący, niczym jego głowni bohaterowie bez przerwy balansujący pomiędzy jasną a ciemną stroną mocy.
-
Całość byłaby jednak jedynie cyrkową sztuczką, chwilą przyjemności, o której zapomnielibyśmy zaraz po wyjściu z kina, gdyby nie jeden, prosty, ale niezwykle istotny fakt - ta niezwykła historia wydarzyła się naprawdę.
-
Widać, że twórcy starali się odpowiednio rozciągnąć intrygę w czasie. Dość powiedzieć, że na pierwszego trupa czekamy niemal pół filmu. Wątek śledztwa sprawia jednak wrażenie zaniedbanego, przytłoczonego całą masą scen i postaci, których powód obecności może wydawać się tu niejasny.
-
Choć jest filmem nierównym, ma szanse wejść do kanonu zarówno horroru, jak i być udanym spadkobiercą Kina Nowej Przygody.
-
Shults doskonale wie jak i kiedy przestraszyć widza. Choć w scenach grozy stosuje dość klasyczne środki, ostatecznie wychodzi z tych zabiegów obronną ręką, nie pozostawiając uczucia nachalności, czy desperacji.
-
Poruszające i bardzo humanistyczne kino - przypominające, że za fasadą wzniosłych ideałów i górnolotnych haseł, zawsze stoi pojedynczy człowiek i jego nic nieznaczący mikrokosmos.
-
Choć podczas tych czterech godzin wasza cierpliwość zostanie nie raz wystawiona na próbę, a polecenie "Kobiety, która wyszła" komukolwiek byłoby chyba zbyt wielkim ryzykiem, film Lava Diaza powinien znaleźć niewielką, aczkolwiek oddaną rzeszę fanów. Być może wy również do nich dołączycie.