-
Quentin Dupieux wraca. A raczej: nie wychodzi ze swojego świata, tylko rozstawia w nim nowe rekwizyty. Tym razem zamiast morderczych opon czy zabójczych skórzanych kurtek mamy teatr. I to taki z pretensją do kina. Albo kino z pretensją do teatru. Zależy gdzie kto stoi, kiedy opada kurtyna.
-
"The Last Showgirl" nie jest filmem złym - jest filmem niedosyconym. Zostawia widza w zawieszeniu, gdzieś pomiędzy podziwem dla rzemiosła a poczuciem, że coś tu mogło wybrzmieć mocniej, celniej, prawdziwiej. Bo opowieść o kobiecie, która nie chce zejść ze sceny, sama powinna mieć więcej scenicznego magnetyzmu. Tymczasem światła gasną, kurtyna opada - a w widzu zostaje jedynie cień emocji, które mogły tu wybuchnąć, ale nigdy nie dostały na to szansy.
-
W tym odcinku akcja niestety nie posuwa się specjalnie naprzód, bo jego znaczną część zajmuje przedstawienie okoliczności, w których Jack Reacher po raz pierwszy spotkał Xaviera Quinna.
-
Wprawdzie główny bohater momentami zachowuje się niczym słoń w składzie porcelany, ale na razie uchodzi mu to na sucho. Inną sprawą jest, że posprzątanie bałaganu, którego narobił Reacher, nie zawsze jest proste.
-
Praca na dwóch frontach powoduje, że główny bohater jest wyjątkowo zajęty, a co gorsza następują niespodziewane komplikacje, które zmuszają go do improwizowania. Widzowie dzięki temu mogą liczyć na mocne wrażenia, więc nie mają powodów do narzekań.
-
W poprzednich sezonach zdążyliśmy się przyzwyczaić, że główny bohater nie potrafi pozostać obojętnym, gdy jest świadkiem popełniania przestępstwa. Ten odcinek otwiera właśnie taka scena, ale wkrótce możemy się przekonać, że wydarzenie to wcale nie jest zwykłym zbiegiem okoliczności.
-
W swojej złożoności "Emilia Pérez" jest również filmem o brutalności systemów - mechanizmach władzy, przemocy i kontroli, które nie znikają tylko dlatego, że ktoś chce być "kimś innym". Emilia może porzucić stare życie, ale ono nie porzuca jej. Bo w świecie rządzonym przez brutalną hierarchię nie ma miejsca na nowe początki, są tylko kolejne rozdziały tej samej historii.
-
"Babygirl" to opowieść, która ślizga się po krawędziach gatunków, kokietuje widza i co chwila wymyka się z szufladki, do której próbujemy ją wcisnąć. Z jednej strony - erotyczny thriller o relacji między CEO a młodym stażystą. Z drugiej - błyskotliwa dekonstrukcja współczesnych narracji o władzy, seksualności i granicach wolności. A może coś jeszcze innego? Ostatecznie, to film o tym, jak trudno być człowiekiem - w każdym sensie.
-
Heretic jest filmem, który zaczyna się jak klasyczna historia o nawiedzonym domu, ale szybko skręca w rejony kina teologicznego - choć bardziej od wiary interesuje go jej brak. Reżyserski duet: Scott Beck i Bryan Woods bawią się tropami gatunkowymi, ale robią to z manierą, która wyraźnie daje znać: to nie ma być "horror". Tu nie chodzi o strach. Tu chodzi o pytania.
-
"Maria Callas" to piękny, elegancki film, który przypomina muzealne eksponaty: imponuje, ale nie porusza. Larraín tworzy coś w rodzaju wizualnego poematu o przemijaniu, ale przy tym gubi puls życia swojej bohaterki. Działając bardziej jako estetyczne doświadczenie niż emocjonalne przeżycie, pozbawione jest iskry, która czyniła Marię Callas ikoną większą niż życie. Trudno więc nie oprzeć się wrażeniu, że to film bardziej o legendzie niż o kobiecie. A szkoda, bo kobieta mogłaby nas porwać.
-
Nagrodzona Złotą Palmą w Cannes "Anora" w reżyserii Seana Bakera wydaje się z pozoru być kolejnym komentarzem społecznym na modłę "Red Rocket" czy "The Florida Project". Jednak zamiast opowieści o wielkim amerykańskim śnie przeplatanym upadkiem, Baker prezentuje coś bardziej przewrotnego: wariację na temat Dickensa z hollywoodzkim screwballowym humorem w tle. Brzmi chaotycznie? Bo takie właśnie jest - i w tym tkwi jego siła.
-
Pedro Almodóvar w "W pokoju obok" stawia kroki, które bardziej przypominają niepewne poszukiwanie równowagi niż taniec mistrza. Film oparty na powieści "What are you going through" Sigrid Nunez, miał być subtelną medytacją o przyjaźni, śmierci i wyborze własnej drogi do odejścia. Tymczasem otrzymaliśmy opowieść, która zdaje się być obezwładniona własną ambicją - pełną konceptualnego sztafażu, ale emocjonalnie pustą.
-
Corbet tworzy tu kino niemal ekspozycyjne. Wielkie przestrzenie brutalistyczne budowli kontrastuje z kameralnością wewnętrznych dramatów. Kamera operatora Lola Crawley'a towarzyszy bohaterom z niepokojącą bliskością, lecz nigdy nie pozwala się im całkowicie odsłonić. Często czujemy, że oglądamy nie tyle historię, co strukturę, projekt, jakby scenariusz i realizacja były swoistym rzutem architektonicznym duszy.
-
Filmowa uczta. Palce lizać. Przystawka, danie główne i deser w jednym. Jakiekolwiek kulinarne odniesienia w przypadku filmu Tran Anh Hunga są bardziej niż na miejscu.
-
"Czy przeszczepiając człowiekowi mózg świni, będzie on jeszcze człowiekiem czy już świnią?" - zdanie wypowiedziane przez jednego z nastoletnich bohaterów "Monstera" spokojnie mogłoby posłużyć za oś scenariusza w filmie Davida Cronenberga.
-
Afirmacji prostoty i powtarzalności będzie w "Perfect Days" towarzyszyła raczej atmosfera kojącej kontemplacji niż zderzenia z nieprzystająca do niej rzeczywistością. Na czoło błogo sunącej donikąd historii wysuwa się nie tyle wyświechtana potrzeba dostrzeżenia piękna w codzienności, ile uznaniu prawa do życia na własnych zasadach w świecie, gdzie wszystko stara się nam mówić jak powinniśmy żyć.
-
Chociaż główny bohater znalazł się w na pierwszy rzut oka beznadziejnym położeniu, to w istocie nie zastanawiamy się, czy uda mu się rozprawić z Langstonem i jego ludźmi, lecz jedynie czekamy, by dowiedzieć się, w jaki sposób tego dokona. Niestety tutaj twórcy scenariusza zdecydowanie przesadzili, gdyż pozwolili Reacherowi na zupełnie nieprawdopodobne wyczyny.
-
Tak jak można się było spodziewać, ani Reacher, ani jego ludzie nie zamierzają puścić płazem tego, co spotkało Russo. Szkopuł w tym, że Langston też nie pozostaje bezczynny, dlatego w miarę rozwoju wydarzeń napięcie tylko rośnie.
-
Kiedy mogłoby się wydawać, że dochodzenie zespołu Reachera utknie w ślepej uliczce, bohaterowie zyskują nowy trop dzięki informacji uzyskanej od Russo. W efekcie w błyskawicznym tempie zbliżają się zaś do bezpośredniej konfrontacji z szefem ochrony New Age Technologies.
-
Chociaż wciąż nie wiadomo, co robi Tony Swan, to kolejne fakty odkrywane przez Reachera i jego ludzi nasuwają coraz poważniejsze wątpliwości co do uczciwości ich dawnego kolegi. Najważniejsze jest jednak uniemożliwienie niebezpiecznemu A.M. przejęcia śmiercionośnej broni, a na razie to on zyskuje przewagę.
-
Zdjęcie wyniesione przez Reachera z biura New Age Technologies nie pozostawia wątpliwości, że dla tej firmy pracował Tony Swan. Pytanie więc brzmi, jaką rolę ich kolega odegrał w całej tej aferze, bo przecież do tej pory nie znaleziono jego ciała. Co ciekawe, nie wszyscy dawni członkowie specjalnej grupy śledczej są pewni jego uczciwości.
-
Powrót ekipy Reachera do Nowego Jorku zostaje zaskakująco szybko zauważony. Na szczęście tym razem kłopoty z policją nie trwają długo, a nawet może to być początek nieoficjalnego sojuszu mającego na celu ukaranie zabójców Calvina Franza.
-
Dość szybko możemy się przekonać, że Reacher i jego towarzysze słusznie uznali, że ktoś wziął ich na celownik. Szkopuł w tym, że w tej sprawie nadal poruszają się trochę po omacku.
-
Twórcy serialu nie zdecydowali się na ekranizowanie powieści Lee Childa po kolei, gdyż drugi sezon przedstawia wydarzenia z jedenastej w cyklu "Elity zabójców". Niewątpliwą zaletą tego rozwiązania - oprócz atrakcyjnej sensacyjnej fabuły - jest zaś możliwość lepszego poznania przez widzów przeszłości Jacka Reachera.
-
Gdyby spróbować wcisnąć "Czasem myślę o umieraniu" w jeden gatunek, trzeba by sięgnąć po karkołomną hybrydę kina touchy-feely, anty-rom-comu i czarnej komedii.
-
Song proponuje raczej trzeźwiejsze, ale nie pozbawione uroku spojrzenie na gatunkowe schematy, mówiąc wprost: to, że love story nie rozgrywa się w niesamowitych okolicznościach, nie znaczy, że jest w czymkolwiek gorsze.
-
Wszystko to sprawia, że początek drugiego sezonu wypada bardzo obiecująco, bo z jednej strony z dużym zainteresowaniem obserwujemy rozwój dobrze nam już znanych postaci, a z drugiej strony ożywczo na fabuły wpływają nowe wątki. Można mieć nadzieję, że w kolejnych odcinkach będzie jeszcze ciekawiej.
-
Niespodziewane zagrożenia często wymagają podjęcia nietypowych działań. Przekonamy się, że właśnie w taki sposób w kryzysowych sytuacjach postępują brat Dzień i Salvor Hardin.
-
Przeskoki czasowe w tym odcinku nie tylko nie naruszają spójności fabuły, lecz z jednej strony pozwalają nam zyskać szerszy obraz podstaw rozwoju Imperium Galaktycznego, a z drugiej potęgują nasze zainteresowanie tajemniczym obiektem na Terminusie.
-
Proces Hariego Seldona zakończył się co do zasady zgodnie z jego oczekiwania, dlatego teraz możemy obserwować, jak przebiega podróż jego zwolenników na Terminusa. Co istotne, w jej trakcie dochodzi do naprawdę zaskakujących zdarzeń. Sporo dzieje się też na Trantorze, gdzie trwa dochodzenie w sprawie ataku na Gwiezdny Most.
-
Zagorzali fani twórczości Isaaca Asimova raczej nie mogą być zachwyceni serialem Apple TV+, gdyż jego twórcy naprawdę daleko odeszli od literackiego pierwowzoru - co widać już w pierwszym odcinku. W efekcie fabuła może okazać się zaskakująca również dla osób dobrze znających powieść.
-
Finał pierwszego sezonu można uznać za całkiem satysfakcjonujący, ale zarazem jest on jednak niepotrzebnie przekombinowany, bo mimo wszystko trudno uwierzyć w przemianę, jaką rzekomo przeszedł seryjny morderca.
-
Spektakularne odkrycie ciał kolejnych ofiar z jednej strony oznacza dla Collins i Redcliffe konieczność szybkiej weryfikacji dotychczasowych ustaleń, z drugiej zmusza panią burmistrz do podjęcia decyzji o przedwczesnym zakończeniu Festiwalu Zimy. W dodatku mieszkańcy Deadloch cały czas bacznie obserwują działania policji, a sytuacja w mieście robi się coraz bardziej napięta. A scenarzyści przygotowali w tym odcinku jeszcze kilka niespodzianek!
-
Nie żebyśmy nie widzieli takich problemów w dziesiątkach innych filmów o dorastaniu... Jednak w dzisiejszych czasach stworzenie czysto oryginalnej fabuły wydaje się niemożliwe.
-
Już w poprzednim odcinku było jasne, że na celowników śledczych teraz znajdzie się Skye O'Dwyer. Oczywiste jest także, że dla Dulcie Collins oskarżenie bliskiej przyjaciółki byłoby ciężkim przeżyciem, szczególnie że odbiłoby się to również na małżeństwie policjantki. Co ciekawe, pani sierżant nie jest jedyną osobą w Deadloch, która właśnie przeżywa kryzys uczuciowy pod wpływem niedawnych wydarzeń w mieście.
-
Jeżeli ktoś oczekiwał komedii w stylu "Bohatera ostatniej akcji", polegającej na zderzeniu wymyślonej postaci z realnym światem, to się zawiedzie. Owszem, Barbie i Ken są zdumieni, że w sklepie trzeba płacić, ale wątek ten znika, zanim się na dobre pojawi.
-
Ma dobre tempo, choć odrobinę zmęczyło mnie częste tłumaczenie fabuły przez różne postaci.
-
Nie ma nic złego w odchodzeniu w adaptacjach filmowych od oryginału, ale w przypadku nowego "Pana Samochodzika i templariuszy" pomysły scenarzysty sprawiły, że główny bohater bardziej kojarzy się z różnymi ikonami popkultury niż z panem Tomaszem z powieści Zbigniewa Nienackiego. Co gorsza, nie przekłada się to wcale na atrakcyjniejszą fabułę.
-
Fani i krytycy często mieszają "Artefakt przeznaczenia" z błotem, zapominając, że nie da się w wieku trzydziestu czy czterdziestu lat przeżyć ponownie szybszego bicia serca z dzieciństwa. Cóż, czasem trzeba zadowolić się po prostu dobrym filmem przygodowym.
-
Dałabym 100% punktacji, ale obniżyłam ze względu na nieco zbyt bezwstydne wyciskanie łez życiorysem Rocketa.