Historia trzymiesięcznej wyprawy wybitnego reportera Ryszarda Kapuścińskiego do ogarniętej wojną i chaosem Angoli, gdzie linia frontu zmienia się jak w kalejdoskopie.
- Aktorzy: Mirosław Haniszewski, Vergil Smith, Tomasz Ziętek, Olga Bołądź, Rafał Fudalej i 13 więcej
- Reżyserzy: Damian Nenow, Raúl de la Fuente
- Scenarzyści: Raúl de la Fuente, Amaia Remírez
- Premiera kinowa: 2 listopada 2018
- Premiera DVD: 18 marca 2019
- Premiera światowa: 11 maja 2018
- Ostatnia aktywność: 11 lutego
- Dodany: 15 maja 2018
-
Wychodząc z kina, będziecie za to chcieli wrócić do genialnych książek Kapuścińskiego. Przeczytać je na nowo albo po raz pierwszy. Myślę, że zanucicie również piosenki ze świetnej ścieżki dźwiękowej. A że będziecie również, jak to mówili na froncie w Angoli, trochę "confusao"? Cóż, jak przekonują w finale bohaterowie filmu, dezorientacja też może pozytywnym, umacniającym doświadczeniem.
-
Gorąco polecam Jeszcze dzień życia zarówno miłośnikom twórczości Kapuścińskiego, jak i osobom, które nic o niej nie wiedzą. Dla pierwszych będzie to możliwość zobaczenia idola na ekranie i skonfrontowanie obrazu z książką. Dla drugich poznanie tego niezwykłego człowieka i być może impuls do sięgnięcia po jego teksty.
-
Niestety - nie dało uniknąć się schematów narracyjnych przez co film traci troszkę na przewidywalności ale mimo wszystko jest to produkcja, która przypadnie do gustu widzom. Posiada duży potencjał dydaktyczny i ładunek inspiracji dla każdego, kto coś, gdzieś pisze.
-
Animacje absolutnie nie ujmują tragedii tych wydarzeń, mogą je wręcz potęgować, dzięki często destrukcyjnym i przerażającym wizjom rysowników. Gdy zaś połączy się je z filmem dokumentalnym, poruszają jeszcze bardziej, dlatego "Jeszcze dzień życia" to film, który trzeba zobaczyć.
-
Znakomicie się stało, że powstał ten film, który w tak ciekawy sposób przybliża sylwetkę Kapuścińskiego widowni polskiej i zagranicznej. To pozycja obowiązkowa, dla wszystkich dziennikarzy, miłośników dokumentu, animacji i zwyczajnie - dobrego kina.
-
Opowiada wciągającą historię, jeżącą się od ciekawych pytań. Szkoda jednak, że schodzą one na drugi plan, zdominowane przez efekciarską, momentami wręcz pompatyczną formę, która zamienia wojnę w spektakl i odbiera jej należytej wagi.
-
Wartościowy głos w sprawie mechanizmów wojennych i kondycji współczesnego człowieka.
-
Kapitalnie zrealizowane sceny batalistyczne momentami przesłaniają treść i choć całość dba o najmniejszy detal, to jednak twórcy za bardzo w pewnym momencie dali się ponieść onirycznym wizjom, które pewnie były pomocne w pokazywaniu wizji Kapuścińskiego, ale niekoniecznie przełożyło się to dobrze na język filmu. Nie wpływa to jednak na ogólny odbiór produkcji, która z wyczuciem traktuje nie tylko trudny kawałek historii, ale też reportera i jego misję.
-
Wyobraźcie sobie bardzo ciekawą grę przygodową, powiedzmy ze świętej pamięci studia Telltale. Estetyczna, acz ze względu na wiekowość silnika graficznego, mocno już niedzisiejsza grafika, przyzwoici aktorzy dubbingowi wykonujący od niechcenia chałturę na spłatę kredytu. Jednakże przy tym dobra fabuła, przybliżająca zapomniany już konflikt i to z rzadko spotykanej w popkulturze komunistycznej perspektywy. Teraz nagrajcie rozgrywkę, przytnijcie do 90 minut samego "mięska" i wrzućcie na Youtube.
-
Narrację jednak udaje się poprowadzić umiejętnie i z rozmachem dorównującym hollywoodzkim produkcjom. Cieszy fakt, że pomimo wyraźnej fascynacji sylwetką znanego reportera, twórcy mają świadomość kontrowersji z nim związanych. Dzięki połączeniu wstawek dokumentalnych z animacją wyraźnie stawiają granicę pomiędzy prawdą a światem kreowanym przez bogatą wyobraźnię Kapuścińskiego.
-
Twórcy płynnie przeskakują pomiędzy dwoma gatunkami, tworząc spójną, fascynująca opowieść o reporterze w piekle wojny domowej, przyglądającym się rozpadającemu się krajowi.
-
Confusão - tym słowem Kapuściński podsumowuje sytuację w Angoli. Tym słowem de la Fuente i Nenow podsumowują rolę reportera. Po seansie jednak o confusão nie ma mowy. Pamięć porządkuje i daje nadzieję. Pozwala przetrwać i zrozumieć. Może nie zapewni przeżycia jeszcze jednego dnia, ale niezależnie, jak on się potoczy, nada mu sens i jedyną szansę na przyszłość.
-
Plus za formę i tematykę, minus za nieco zbyt duży odlot wizualny.
-
Takie kino prawdziwie poszerza ludzkie horyzonty, odkrywając przed nami kolejny kawałek brutalnej, ale pasjonującej historii świata, czyniąc to, co więcej, w tak hipnotyzujący i oryginalny sposób, że jakaś magiczna moc kina przeniesie was do Angoli w roku 1975 i dopiero po 90 minutach sprowadzi z wojskowego jeepa z powrotem do kinowego fotela.
-
Zaskakuje hybrydową formą, a także wiernością oryginałowi. Co nie zawsze wychodzi filmowi na dobre.
-
Ma spory potencjał edukacyjny i doskonale nadaje się na pokazy dla grup szkolnych. Nareszcie doczekaliśmy się ciekawego zamiennika Walca z Baszirem, który mimo dekady na karku, nadal jest prezentowany w ramach programów edukacji filmowej.
-
Wizualnie to obraz świeży i dopracowany, ale sama opowieść jest bardzo prosta i przede wszystkim krótka, bo te 80 minut w kinie umknęło mi tak niespodziewanie, że mimo solidnego ładunku emocjonalnego, którego nie można filmowi odmówić, nie umiem pozbyć się uczucia niedosytu.
-
Doskonale łączy ze sobą jawę z prawdziwym koszmarem.
-
Myślę, że trzeba docenić to, iż twórcom zrobienie filmu zajęło dziesięć lat i to, że jako pierwsi zekranizowali epizod z życia wrażliwej osoby jaką był Kapuściński. Niewątpliwie jest to kino poszerzające nasze horyzonty i warto pójść na ten film, chociażby po to, aby oddać hołd wielkiemu człowiekowi i nietuzinkowemu reporterowi.
-
Osobiście mam wątpliwości, co do ostatecznego odbioru "Jeszcze dzień życia". Sam film ogląda się dość płynnie, niczym produkcję przygodową, jednak odnosi się wrażenie, że w tym wszystkim został zagubiony główny cel - a więc przedstawienie samego Kapuścińskiego.
-
Kino zbyt niewinne i w treści zbyt leniwe. Charakterem mu bliżej do nieosobistego planu wydarzeń, niż jakiegokolwiek intymnego wspomnienia.
-
Budzi uznanie poświęcenie i zaangażowanie twórców, którzy pracowali nad tym projektem prawie 10 lat, ale jednocześnie ma się wrażenie, że nie wycisnęli z opowieści esencji. Choć dotarli do dziennikarzy pracujących z "Ricardo" - jak nazywano Polaka - i angolskich bojowników, nie zadali im niewygodnych pytań.
-
Dobrze, że ten film powstał. Ma swoje wady, chwilami jest zbyt powierzchowny albo nie wyjaśnia dostatecznie pewnych zjawisk. Zachęca jednak do sięgnięcia po książkę albo choćby sprawdzenia w internecie dalszych losów Angoli. Przede wszystkim zaś porusza i przeraża.