Eugeniusz Siekiera
Krytyk-
Gwałtowny rozwój sztucznej inteligencji to obecnie dość palący temat, więc autorzy "Twórcy" wstrzelili się idealnie w czasie. Niestety wystarczyło im paliwa na niezłą koncepcję wyjściową i techniczne dopracowanie swego dzieła. Scenariusz jest naiwną wydmuszką pełną dziur logicznych i zero-jedynkowych postaci.
-
-
Historia ma potencjał, miejsce akcji jest niebanalne, a Wenecja skąpana w deszczu i rozświetlana błyskawicami to fantastyczny fundament do wykreowania klimatu gęstego jak smoła. Szkoda tylko, że ogląda się to bardziej jak teatr telewizji niż rasowy dreszczowiec.
-
Dla kogoś, kto w ponurym peerelu zaczytywał się w książkach Nienackiego i darzy je ogromnym sentymentem, seans będzie katorgą porównywalną do oglądania Netfliksowego "Wiedźmina". Plus za zdjęcia i próby wskrzeszenia martwej postaci, cała reszta do zaorania.
-
Wszystko przemija, tylko Indy żwawy jak kiedyś? Nie do końca - czas dopadł i jego. Choć część scen niebezpiecznie zahacza o rejony zarezerwowane dla "Szybkich i wściekłych", w których logika i realizm lądują poturbowane na L4, Jones to człowiek z krwi i kości. Do tego stary, co widać na ekranie. Mangold nakręcił film głównie z myślą o oddanych fanach starej trylogii, którzy znajdą tu morze fanserwisu.
-
Choć "Przebudzenie bestii" okazało się nie tak nadęte jak ostatnie "Transformersy" Michaela Baya, a co za tym idzie lżejsze i przyjemniejsze w odbiorze, zabrakło w nim wszystkiego po trochu.
-
Sześć i pół tysiąca litrów sztucznej krwi zużytych na planie brzmi jak najlepsza reklama, ale czy wystarczy na rekomendację? Tak, bo to nie tylko sprawnie nakręcony horror gore - to również udany powrót kultowej serii, który nie podąża ślepo za kampową trylogią z minionego stulecia. "Przebudzenie" nie boi się zmian i ma pomysł na siebie, a gęsty klimat wyłącznie na tym zyskuje.
-
-
Gdyby w Jamesa Bonda wcielił się Statham, a jego przygody - podlane szczyptą angielskiego humoru - rządziłyby się logiką rodem z "Szybkich i wściekłych", otrzymalibyśmy właśnie ten film.
-
Nie jest to najgorszy z filmów o morderczej lalce, ale można było wycisnąć z tego pomysłu znacznie więcej. Przemoc została złagodzona, mięcha nie ma tu wcale, a scenariusz skacze po wątkach i biegnie na skróty. Mam nadzieję, że "dwójka", jeśli powstanie, okaże się odważniejsza, a twórcy docisną pedał gazu do podłogi.
-
Z jednej strony świetnie odmalowany portret rodzinny, z drugiej list miłosny o kinie i do kina. Bazująca na wątkach biograficznych opowieść o tym, jak w Spielbergu rodziła się pasja, której podporządkował całe swoje życie.
-
Budżetowy slasher, któremu udało się wypłynąć na szerokie wody, poza krąg zainteresowanych tematem, choć jak na mój gust związany z nim rozgłos nie do końca jest zasłużony.
-
Wizualny fajerwerk, w którym scenariusz schodzi na dalszy plan, złożony na ołtarzu widowiskowości. Ale że identycznie było poprzednim razem, raczej nikt nie powinien czuć się oszukany. Jeśli jednak szukasz fabularnej głębi, mam dla ciebie złą wiadomość - totalnie pomyliły ci się seanse. Tu głęboki jest jedynie ocean.