Baza recenzji
-
Panahi mistrzowsko rozwija ten koncept. Ma on trafne zakorzenienie w prawdziwym świecie, jego istota jest niejednoznaczna, zaś poruszenie licznych tematów przychodzi mu z łatwością.
-
Reżyser Gerard Johnstone świadomie porzuca horrorowe korzenie na rzecz dynamicznego połączenia akcji, fantastyki naukowej i kampowego humoru. Jego sequel jest lekki i efektowny, dryfuje bardziej w kierunku kina rozrywkowego à la "Terminator 2".
-
To idealny film do puszczania w tle w czasie obiadu, albo w trakcie przeglądania mediów społecznościowych. Nie ma obawy, że coś nas ominie, bo akcja toczy się w ten sposób, że najpierw bohaterowie mówią, że coś zrobią, potem to robią, a potem wkracza policja i komentuje to, co ktoś zrobił. I tak kilka razy. Zero zaskoczeń.
-
Wypadek fortepianowy oglądało mi się naprawdę świetnie. Zwykle nie sprawia mi frajdy oglądanie przez półtorej godziny bohaterów, z którymi nie sympatyzuje - a tutaj mogłabym spędzić z nimi jeszcze więcej czasu. I to chyba największy dowód na to, że Dupieux trafił w punkt.
-
Szanuję Julię Ducournau za to jakim projektem jest "Alpha", lecz jestem zdziwiony, że akurat jej nie udało się go spiąć w satysfakcjonujący sposób. Posiada on udane elementy, ale zaraz obok nich są te słabe, zaś ich wszystkich razem jest zbyt dużo. To przepełniony film. Do tego rozczarowujący od strony wizualnej.
-
Nie mniej jednak oglądało mi się go dobrze i nie tak szybko odgarnęłam o co tu chodzi - weźcie jednak pod uwagę to, że nie czytałam opisów i nie oglądałam trailerów. Technicznie produkcji absolutnie nie można nic zarzucić, podobnie jeśli idzie o warsztat aktorski obsady. Wszystko gra i buczy. Seans z "Oddaj ją" spokojnie zaliczam do udanych, ale na film roku, jeszcze czekam.
-
Ostatni film kinowy Juliusza Machulskiego to niestety ogromne rozczarowanie. Nie ma w nim niczego, czego oczekiwalibyśmy po tym twórcy. Bardzo szkoda. Na szczęście zostają nam jego wcześniejsze dzieła, które na trwałe zapisały się w naszej kulturze. O tym filmie raczej szybko zapomnimy.
-
Daleki jestem od stwierdzenia, że Marvel wrócił na dobre tory, ale widać, że danie twórcom większej swobody i możliwości eksperymentowania naprawdę się opłaca. Przywraca widzom radość z oglądania filmów o superbohaterach. Nie wiem, jak długo to potrwa, ale patrząc na to, że ostatnie trzy produkcje o "trykociarzach" nie zawiodły - napawa mnie to optymizmem.
-
James Gunn obiecał Supermana najwyższej klasy - i moim zdaniem dotrzymał słowa. Jego film jest pozbawiony mroku i szarości charakterystycznych dla kina Zacka Snydera. Jest kolorowy, ciepły, nastrojem przypominający animowany serial z lat 90. Przyjemnie się go ogląda. Do tego historia to udany miks dramatu, komedii i science fiction.
-
Wszystko to sprawia, że trudno znaleźć - mimo potencjalnie trafionych decyzji castingowych - frajdę z oglądania znakomitych przecież aktorów grających tytułowych bohaterów. Nie mają oni zbyt wielu okazji do uniesienia tych postaci swoją charyzmą, jak i nie są gwarancją tego, że będziemy z niecierpliwością czekać na ich powrót. N
-
Nowy film Juliusza Machulskiego robi wszystko o te kilka punkcików gorzej od oryginału. Jak wiemy, podróba musiałaby być naprawdę dobra, żeby widzowie ją bez problemu łyknęli. Tutaj od razu przyjdzie Wam do głowy, że to kopia
-
Chronologia wody nie jest produkcją bezbłędną. Czasem płynęliśmy w różnych kierunkach - były chwile, kiedy męczył mnie ten chaos, zdarzały się też momenty, gdy film mi się zwyczajnie dłużył. A jednak - po wyjściu z seansu emocje ze mną zostały, a w mojej głowie nadal kotłowały się myśli dotyczące Lidii. Kristen Stewart jako reżyserka zadebiutowała naprawdę nieźle, a Chronologia wody daje nadzieję na rozwój jej potencjału.
-
Kiedy zazdrosny korespondent wojenny ucieka z Bliskiego Wschodu, by śledzić narzeczoną, w opuszczonym przez niego nieoczekiwanie Kamburze wybucha rewolucja. Wymyślony na poczekaniu reportaż "z pola walki" - tworzony przy pomocy patelni i blendera - staje się medialnym fenomenem. Nominowany do Oscara Jan Hřebejk po latach wraca do kina z komedią wciągającą całe Czechy w spiralę kłamstw. To nie tylko świetna zabawa dźwiękiem, ale i gorzka pigułka o współczesnych fake newsach.
-
Patrząc na wyniki finansowe kolejnych filmów, wydaje się pewne, że ekranowym dinozaurom nie grozi wyginięcie. Duża w tym zasługa takich widzów jak ja, których od trzydziestu lat do kina zagania sentyment względem kultowej pierwszej części. Nieważne ile ich jeszcze powstanie i jak absurdalne będą opowiadać historie. To nie oznacza jednocześnie, że pozostaję wobec tej serii bezkrytyczna, ma ona bowiem swoje wzloty i upadki, a ostatnia propozycja zalicza się niestety do tej drugiej kategorii.
-
F1.Film miał poruszyć serca zarówno fanów Formuły 1, jak i tych, którzy z wyścigami nie mają nic wspólnego. W efekcie dostajemy produkcję solidną, mieszczącą się w środku stawki - punktuje, ale nie jest to spektakularne zwycięstwo. To nie film, w którym należy szukać głębokich przesłań. To rozrywka, którą trzeba chłonąć w rytmie ryku silników i zapachu palonych opon.
-
8.523 lipca
- 1
- #1 w nowych
- Skomentuj
-
Pewne jest, że 13 dni do wakacji nie pozostawi widzów po seansie obojętnymi. Niestety nie przybliży też do oderwania od "polskiego horroru" łatki niezbyt dobrego kina.
-
Nowy "Koszmar" bywa chwilami zbyt głośny, na siłę upiększony i zbyt zadowolony z siebie, ale trudno odmówić mu rozrywkowego potencjału. To solidny legacy sequel i propozycja w sam raz na letni seans z przymrużeniem oka. Biorąc pod uwagę scenę towarzyszącą napisom końcowym - z bardzo dziarskim występem cameo - seria zyskała swoje drugie życie.
-
List miłosny do ruchomych obrazów, zapisany wprawdzie nie na taśmie 35 mm, a na nośniku cyfrowym, ale za to wypływający prosto serca. To także pean na cześć tych, którzy oglądają
-
Kontynuacja może pochwalić się lepszym miejscem akcji, żwawszym tempem i pokaźniejszym body countem. Do tego więcej tu humoru i kampu. "Koszmar następnego lata" to film, który zna swoje miejsce w slasherowej hierarchii i wcale się go nie wstydzi - przeciwnie, twórcy obracają gatunkowe klisze na swoją korzyść, a nawet uderzają w autoironiczne tony.
-
Dziś to już nie tylko produkt będący znakiem swych czasów - to świadectwo tego, jak atrakcyjna potrafi być klasyka gatunku.
-
Quentin Dupieux wraca. A raczej: nie wychodzi ze swojego świata, tylko rozstawia w nim nowe rekwizyty. Tym razem zamiast morderczych opon czy zabójczych skórzanych kurtek mamy teatr. I to taki z pretensją do kina. Albo kino z pretensją do teatru. Zależy gdzie kto stoi, kiedy opada kurtyna.
-
Tak "ludzkiego" Supermana w moim długim już życiu jeszcze nie doświadczyłam i jestem zachwycona. Oczywiście mój zachwyt jest zapewne podyktowany tym, że mam powyżej uszu nonszalanckich i nadętych herosów, wiecznie patrzących spode łba. Nowy Superman jest miły i idealistyczny do bólu, wykazuje się też łatwowiernością zahaczającą o naiwność, ale nikt nie ma mu tego za złe, bo jest przy tym przeuroczy.
-
Równowaga między efektownością a intymnością jest jednym z największych atutów filmu. Gunn bawi się konwencją, mrugając do widza w dialogach czy poprzez muzyczne wstawki, które nadają całości lekko ironiczny klimat i pozwalają wziąć oddech między kolejnymi starciami.
-
Zrealizowany w całości przy użyciu iPhone'a thriller szpiegowski, wizualnie na poły amatorski, fabularnie zaś - do bólu banalny i emocjonalnie nieangażujący.
-
Dla mnie prawdziwą perełką tego filmu, są główni bohaterowie. Idrisa Elby zawsze mogę być pewna. To jeden z moich ulubionych angielskich aktorów, którego niezaprzeczalna charyzma potrafi przebić się przez każdy scenariuszowy absurd. Pozytywnie zaskoczył mnie za to John Cena, którego miałam dotąd za topornego kloca, a który tu prezentuje idealne wyczucie komediowe.
-
Krótko mówiąc - nowe dzieło Netflixa to strata czasu i film, który raczej Was rozdrażni wiejącą z ekranu nudą. W obecnych czasach, gdy serwisy streamingowe pękają w szwach od kontentu, takie produkcje należy omijać.
-
Jurassic World: Odrodzenie to nudny i leniwie napisany film. Gdyby nie ładne zdjęcia, to nie wiem, czy wytrwałbym do końca w fotelu. Już poprzednia trylogia z Chrisem Prattem miała części, które mnie bolały, ale myślałem, że wytwórnia czegoś się z tej sinusoidy nauczyła. Okazuje się, że nie. Chęć rozpoczęcia za wszelką cenę trzeciej trylogii była zbyt silna. Nie wiem, co oznacza Odrodzenie w tytule, bo nie ma tutaj nic co sugerowałoby, że ta historia po jednej części powinna być kontynuowana.
-
Teściowie 3 to krzywe zwierciadło, w którym niejedna rodzina mogłaby się przejrzeć. Patrzenie z góry na innych, ciągłe pouczanie dorosłych dzieci, chęć narzucenia swojego zadania, a czasami nawet wychowania czy stylu życia - wszystko tu jest. Jednak dostajemy także pewną refleksję. Twórca pokazuje, skąd takie zachowanie się bierze - jest wynikiem pewnych kompleksów, strachu, niedowartościowania. I chęci bycia kochanym, dostrzeżonym, pochwalonym.
-
Najnowszą produkcję Prime Video ogląda się z dużą przyjemnością. W kilku momentach można nawet wybuchnąć śmiechem. Jednak jestem przekonany, że widz zapomni o tym filmie już po miesiącu. Nawet polskie akcenty tego nie zmienią. I nie traktuję tego jako zarzut. Potrzebujemy też takiego rozrywkowego kina akcji w naszym życiu.
-
Z przyjemnością wróciłem do tego świata. Ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, że Boyle i Garland zrobili ten film dla łatwego zarobku, grając na nostalgii. Wręcz przeciwnie - widać, że mieli coś nowego do opowiedzenia. Świetnie rozwinęli znane motywy, pokazując, że w tym uniwersum drzemie jeszcze wiele nieopowiedzianych historii. A na koniec - zwariowane zakończenie, będące cliffhangerem zapowiadającym 28 lat później: Świątynia Kości, w której do roli Jima ma powrócić Cillian Murphy.
-
W kontekście jednak całej serii - oraz hucznie zapowiadanego pożegnania z życiowym dziełem Toma Cruise'a - The Final Reckoning mocno rozczarowuje.
-
"Wierzymy Ci" to produkcja nakręcona pewną ręką. Wiele rzeczy można było w niej zrobić inaczej, lecz Dufeys i Devillers wybrali ze śmiałością taką, a nie inną historię. Zrozumiem jeśli komuś będzie wydawała się ona nieco zbyt szokująca w pewnym momencie, zaś ja sam uważam, że idzie ona o krok za daleko w zakończeniu. Jednak całościowo, doceniam wizję duetu.
-
"Bez szans" w reżyserii Taylora Hackforda przenosi widzów do świata wielkich przekrętów i kryminalnych intryg. Akcja filmu rozgrywa się w bogatych dzielnicach Los Angeles i biednych częściach Meksyku, które mocno kontrastują z przepychem Miasta Aniołów. To właśnie w "Bez szans" Jeff Bridges otrzymał możliwość zagrania jednej z pierwszych poważniejszych ról w karierze, a Rachel Ward po premierze filmu doczekała się statusu seksbomby.
-
To kolejna przejażdżka po scenach sklejonych z wcześniejszych części - tylko w odświeżonej wersji. Niestety nie prezentuje sobą nic, co sprawiałoby, że można mówić o wtłoczonej nowej krwi.
-
Dość pospolita i kierowana do nie wiadomo kogo historia miłosna, której akcja rozgrywa się w ciągu czterech dni na przestrzeni różnych pór roku.
-
Nie sądziłem, że jeszcze Disney może zrobić coś ciekawego z dawno zapomnianymi postaciami. "Chip i Dale: Brygada RR" nie jest tylko bezczelnym żerowaniem na nostalgii, ale totalnie szaloną komedią. Nie dziwię się, że reżyser Schaffer robi także nową "Nagą broń" i o jej poziom jestem dziwnie spokojny.
-
Czym charakteryzuje się dobry film sportowy, poza oczywiście sprawnie dozowanym napięciem? Tym, że w atrakcyjny dla oka sposób przybliża daną konkurencję. Nie twierdzę, że po seansie zostałam fanem F1, na pewno jednak jest to teraz dla mnie sport o wiele bardziej interesujący niż wcześniej. I rozumiem, dlaczego ma tylu zwolenników na całym świecie.
-
Cudna i zachwycająco lekka komedia romantyczna oraz charakteryzujący się nieprzebranym bogactwem strony technicznej melanż tańca i muzyki.
-
Pierwsze "Wojownicze żółwie ninja" godnie znoszą próbę czasu, czego się nie spodziewałem. Naturalnie sfotografowany z cudowną muzyką mieszającą syntezator, funk z Orientem, cholernie dobrym aktorstwem oraz fantastycznie użytą animatroniką, pozwalającą ożywić i uwiarygodnić tytułowych bohaterów. Żadne efekty komputerowe tego nie są w stanie zastąpić, o czym dzisiaj wielu twórców zapomina, zaś dzieło Barrona to destylacja lat 90.
-
Luźno traktująca historię Szwecji i tamtejszej monarchii opowieść o kobiecie z krwi i kości, miotającej się pomiędzy miłością a obowiązkiem.
-
Niebanalny film przedkodeksowy, w którym splata się szereg różnych gatunków i konwencji: od kina bokserskiego przez romans aż po muzyczno-taneczną rewię.