Baza recenzji
-
Wszystko to sprawia, że trudno znaleźć - mimo potencjalnie trafionych decyzji castingowych - frajdę z oglądania znakomitych przecież aktorów grających tytułowych bohaterów. Nie mają oni zbyt wielu okazji do uniesienia tych postaci swoją charyzmą, jak i nie są gwarancją tego, że będziemy z niecierpliwością czekać na ich powrót. N
-
Nowy film Juliusza Machulskiego robi wszystko o te kilka punkcików gorzej od oryginału. Jak wiemy, podróba musiałaby być naprawdę dobra, żeby widzowie ją bez problemu łyknęli. Tutaj od razu przyjdzie Wam do głowy, że to kopia
-
Chronologia wody nie jest produkcją bezbłędną. Czasem płynęliśmy w różnych kierunkach - były chwile, kiedy męczył mnie ten chaos, zdarzały się też momenty, gdy film mi się zwyczajnie dłużył. A jednak - po wyjściu z seansu emocje ze mną zostały, a w mojej głowie nadal kotłowały się myśli dotyczące Lidii. Kristen Stewart jako reżyserka zadebiutowała naprawdę nieźle, a Chronologia wody daje nadzieję na rozwój jej potencjału.
-
Patrząc na wyniki finansowe kolejnych filmów, wydaje się pewne, że ekranowym dinozaurom nie grozi wyginięcie. Duża w tym zasługa takich widzów jak ja, których od trzydziestu lat do kina zagania sentyment względem kultowej pierwszej części. Nieważne ile ich jeszcze powstanie i jak absurdalne będą opowiadać historie. To nie oznacza jednocześnie, że pozostaję wobec tej serii bezkrytyczna, ma ona bowiem swoje wzloty i upadki, a ostatnia propozycja zalicza się niestety do tej drugiej kategorii.
-
F1.Film miał poruszyć serca zarówno fanów Formuły 1, jak i tych, którzy z wyścigami nie mają nic wspólnego. W efekcie dostajemy produkcję solidną, mieszczącą się w środku stawki - punktuje, ale nie jest to spektakularne zwycięstwo. To nie film, w którym należy szukać głębokich przesłań. To rozrywka, którą trzeba chłonąć w rytmie ryku silników i zapachu palonych opon.
-
Pewne jest, że 13 dni do wakacji nie pozostawi widzów po seansie obojętnymi. Niestety nie przybliży też do oderwania od "polskiego horroru" łatki niezbyt dobrego kina.
-
Nowy "Koszmar" bywa chwilami zbyt głośny, na siłę upiększony i zbyt zadowolony z siebie, ale trudno odmówić mu rozrywkowego potencjału. To solidny legacy sequel i propozycja w sam raz na letni seans z przymrużeniem oka. Biorąc pod uwagę scenę towarzyszącą napisom końcowym - z bardzo dziarskim występem cameo - seria zyskała swoje drugie życie.
-
List miłosny do ruchomych obrazów, zapisany wprawdzie nie na taśmie 35 mm, a na nośniku cyfrowym, ale za to wypływający prosto serca. To także pean na cześć tych, którzy oglądają
-
Kontynuacja może pochwalić się lepszym miejscem akcji, żwawszym tempem i pokaźniejszym body countem. Do tego więcej tu humoru i kampu. "Koszmar następnego lata" to film, który zna swoje miejsce w slasherowej hierarchii i wcale się go nie wstydzi - przeciwnie, twórcy obracają gatunkowe klisze na swoją korzyść, a nawet uderzają w autoironiczne tony.
-
Dziś to już nie tylko produkt będący znakiem swych czasów - to świadectwo tego, jak atrakcyjna potrafi być klasyka gatunku.
-
Quentin Dupieux wraca. A raczej: nie wychodzi ze swojego świata, tylko rozstawia w nim nowe rekwizyty. Tym razem zamiast morderczych opon czy zabójczych skórzanych kurtek mamy teatr. I to taki z pretensją do kina. Albo kino z pretensją do teatru. Zależy gdzie kto stoi, kiedy opada kurtyna.
-
Tak "ludzkiego" Supermana w moim długim już życiu jeszcze nie doświadczyłam i jestem zachwycona. Oczywiście mój zachwyt jest zapewne podyktowany tym, że mam powyżej uszu nonszalanckich i nadętych herosów, wiecznie patrzących spode łba. Nowy Superman jest miły i idealistyczny do bólu, wykazuje się też łatwowiernością zahaczającą o naiwność, ale nikt nie ma mu tego za złe, bo jest przy tym przeuroczy.
-
Równowaga między efektownością a intymnością jest jednym z największych atutów filmu. Gunn bawi się konwencją, mrugając do widza w dialogach czy poprzez muzyczne wstawki, które nadają całości lekko ironiczny klimat i pozwalają wziąć oddech między kolejnymi starciami.
-
Zrealizowany w całości przy użyciu iPhone'a thriller szpiegowski, wizualnie na poły amatorski, fabularnie zaś - do bólu banalny i emocjonalnie nieangażujący.
-
Dla mnie prawdziwą perełką tego filmu, są główni bohaterowie. Idrisa Elby zawsze mogę być pewna. To jeden z moich ulubionych angielskich aktorów, którego niezaprzeczalna charyzma potrafi przebić się przez każdy scenariuszowy absurd. Pozytywnie zaskoczył mnie za to John Cena, którego miałam dotąd za topornego kloca, a który tu prezentuje idealne wyczucie komediowe.
-
Krótko mówiąc - nowe dzieło Netflixa to strata czasu i film, który raczej Was rozdrażni wiejącą z ekranu nudą. W obecnych czasach, gdy serwisy streamingowe pękają w szwach od kontentu, takie produkcje należy omijać.
-
Jurassic World: Odrodzenie to nudny i leniwie napisany film. Gdyby nie ładne zdjęcia, to nie wiem, czy wytrwałbym do końca w fotelu. Już poprzednia trylogia z Chrisem Prattem miała części, które mnie bolały, ale myślałem, że wytwórnia czegoś się z tej sinusoidy nauczyła. Okazuje się, że nie. Chęć rozpoczęcia za wszelką cenę trzeciej trylogii była zbyt silna. Nie wiem, co oznacza Odrodzenie w tytule, bo nie ma tutaj nic co sugerowałoby, że ta historia po jednej części powinna być kontynuowana.
-
Teściowie 3 to krzywe zwierciadło, w którym niejedna rodzina mogłaby się przejrzeć. Patrzenie z góry na innych, ciągłe pouczanie dorosłych dzieci, chęć narzucenia swojego zadania, a czasami nawet wychowania czy stylu życia - wszystko tu jest. Jednak dostajemy także pewną refleksję. Twórca pokazuje, skąd takie zachowanie się bierze - jest wynikiem pewnych kompleksów, strachu, niedowartościowania. I chęci bycia kochanym, dostrzeżonym, pochwalonym.
-
Najnowszą produkcję Prime Video ogląda się z dużą przyjemnością. W kilku momentach można nawet wybuchnąć śmiechem. Jednak jestem przekonany, że widz zapomni o tym filmie już po miesiącu. Nawet polskie akcenty tego nie zmienią. I nie traktuję tego jako zarzut. Potrzebujemy też takiego rozrywkowego kina akcji w naszym życiu.
-
Z przyjemnością wróciłem do tego świata. Ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, że Boyle i Garland zrobili ten film dla łatwego zarobku, grając na nostalgii. Wręcz przeciwnie - widać, że mieli coś nowego do opowiedzenia. Świetnie rozwinęli znane motywy, pokazując, że w tym uniwersum drzemie jeszcze wiele nieopowiedzianych historii. A na koniec - zwariowane zakończenie, będące cliffhangerem zapowiadającym 28 lat później: Świątynia Kości, w której do roli Jima ma powrócić Cillian Murphy.
-
W kontekście jednak całej serii - oraz hucznie zapowiadanego pożegnania z życiowym dziełem Toma Cruise'a - The Final Reckoning mocno rozczarowuje.
-
"Wierzymy Ci" to produkcja nakręcona pewną ręką. Wiele rzeczy można było w niej zrobić inaczej, lecz Dufeys i Devillers wybrali ze śmiałością taką, a nie inną historię. Zrozumiem jeśli komuś będzie wydawała się ona nieco zbyt szokująca w pewnym momencie, zaś ja sam uważam, że idzie ona o krok za daleko w zakończeniu. Jednak całościowo, doceniam wizję duetu.
-
"Bez szans" w reżyserii Taylora Hackforda przenosi widzów do świata wielkich przekrętów i kryminalnych intryg. Akcja filmu rozgrywa się w bogatych dzielnicach Los Angeles i biednych częściach Meksyku, które mocno kontrastują z przepychem Miasta Aniołów. To właśnie w "Bez szans" Jeff Bridges otrzymał możliwość zagrania jednej z pierwszych poważniejszych ról w karierze, a Rachel Ward po premierze filmu doczekała się statusu seksbomby.
-
To kolejna przejażdżka po scenach sklejonych z wcześniejszych części - tylko w odświeżonej wersji. Niestety nie prezentuje sobą nic, co sprawiałoby, że można mówić o wtłoczonej nowej krwi.
-
Dość pospolita i kierowana do nie wiadomo kogo historia miłosna, której akcja rozgrywa się w ciągu czterech dni na przestrzeni różnych pór roku.
-
Nie sądziłem, że jeszcze Disney może zrobić coś ciekawego z dawno zapomnianymi postaciami. "Chip i Dale: Brygada RR" nie jest tylko bezczelnym żerowaniem na nostalgii, ale totalnie szaloną komedią. Nie dziwię się, że reżyser Schaffer robi także nową "Nagą broń" i o jej poziom jestem dziwnie spokojny.
-
Czym charakteryzuje się dobry film sportowy, poza oczywiście sprawnie dozowanym napięciem? Tym, że w atrakcyjny dla oka sposób przybliża daną konkurencję. Nie twierdzę, że po seansie zostałam fanem F1, na pewno jednak jest to teraz dla mnie sport o wiele bardziej interesujący niż wcześniej. I rozumiem, dlaczego ma tylu zwolenników na całym świecie.
-
Cudna i zachwycająco lekka komedia romantyczna oraz charakteryzujący się nieprzebranym bogactwem strony technicznej melanż tańca i muzyki.
-
Pierwsze "Wojownicze żółwie ninja" godnie znoszą próbę czasu, czego się nie spodziewałem. Naturalnie sfotografowany z cudowną muzyką mieszającą syntezator, funk z Orientem, cholernie dobrym aktorstwem oraz fantastycznie użytą animatroniką, pozwalającą ożywić i uwiarygodnić tytułowych bohaterów. Żadne efekty komputerowe tego nie są w stanie zastąpić, o czym dzisiaj wielu twórców zapomina, zaś dzieło Barrona to destylacja lat 90.
-
Luźno traktująca historię Szwecji i tamtejszej monarchii opowieść o kobiecie z krwi i kości, miotającej się pomiędzy miłością a obowiązkiem.
-
Niebanalny film przedkodeksowy, w którym splata się szereg różnych gatunków i konwencji: od kina bokserskiego przez romans aż po muzyczno-taneczną rewię.
-
Kiedy prezydent USA i premier Wielkiej Brytanii spadają z nieba w środek białoruskiej puszczy, bo ktoś wysadził ich samolot, brzmi jak początek kiepskiego żartu. Ale zamiast puenty dostajemy wybuchy, pościgi i dwóch kolesi, którzy dogryzają sobie jak stare małżeństwo. "Sojusznicy" Ilyi Naishullera to typowy letni koktajl akcji i humoru, który nie udaje, że jest czymś więcej niż wakacyjną frajdą.
-
Nie powiem, sam śledziłem z zapartym tchem cybernetyczną mistyfikację na pokładzie okrętu podwodnego Dorocińskiego, Simona Pegga próbującego rozbroić bombę w terminalu przeładunkowym oraz zwisających Cruise'a i Atwell w wagonie pociągu, który lada chwila spadnie w przepaść. Nie kupiły mnie jednak problemy z utrzymaniem właściwego tempa akcji. Ten rachunek naprawdę jest słony, ale ja sobie pozwolę od niego się odciąć, nie wydając żadnego werdyktu w postaci liczbowej.
-
"Lilo i Stich" to spełniona, fajna aktorska adaptacja popularnej i bardzo lubianej bajki Disneya. Widać, że sukces produkcji skłonił wytwórnię do rozpoczęcia prac nad kontynuacją. Miejmy nadzieję, że sequel będzie zrealizowaną z taką samą pasją i oddaniem, co recenzowany tytuł, a być może będzie nawet lepszy od drugiej części animacji, która niewątpliwie straciła urok oryginału.
-
7.529 czerwca
- Skomentuj
-
Czy "F1" Kosiński to najlepszy film wyścigowy czy najlepszy film o Formule 1? W obu wypadkach odpowiedź brzmi: nie. Nadal "Wyścig" Rona Howarda pozostaje niepokonanym w tej kategorii, jednak reżyser nadal tworzy imponujący technicznie szoł. Może i historia czasami bywa zbyt znajoma, dialogi bywają sztampowe, zaś niektóre wyścigi zbyt efekciarskie, to bawiłem się świetnie niczym dzieciak. Jeśli szukacie świetnego blockbustera na początek sezonu letniego, może to być świetny początek tego okresu.
-
829 czerwca
- 1
- Skomentuj
-
"Materialiści" potwierdzają, że warto uważnie przyglądać się Celine Song. Jest bardzo uważną obserwatorką, ze świetnym uchem do dialogów oraz pewnie prowadzoną obsadę, a także bawiącą się znajomymi konwencjami w nieoczywistym kierunku. Może pod koniec troszkę słabnie, ale nadal pozostaje bardzo interesującym dziełem.
-
Na styku horroru, musicalu, krwawego pastiszu i redneckiej sielanki powstał film celowo przerysowany, uderzający w tony absurdu, wariacja na temat kina o pladze zombie. Trudno ją jednoznacznie zaszufladkować, to udany miks grozy, slapsticku i gore'owego szaleństwa w stylu midnight movies. Leutwyler składa hołd serii "Evil Dead" oraz wczesnym produkcjom Petera Jacksona. Może nie do końca wszystko działa tu jak należy, ale całość ma w sobie tyle przegiętej energii, że trudno odmówić jej uroku.
-
Dla mnie jednak druga część jest całkiem niezłą produkcją, której mi brakowało większego zaskoczenia. Są tu fundamenty pod potencjalną kontynuację, przesłanie jest jasne, lecz produkcja jest ewidentnie skierowana dla młodszego widza ode mnie. Ja parę razy się nudziłem przez parę powtarzalnych gagów i przewidywalny przebieg wydarzeń.
-
Wymykająca się schematom i klasyfikacjom, a do tego oparta na obfitującym w szczegóły scenariuszu historia kobiecej emancypacji w Ameryce lat pięćdziesiątych.
-
Oryginał należy do moich ukochanych animacji, nic więc dziwnego, że ciągnęło mnie do kina, żeby jeszcze raz zanurzyć się w tym świecie. Z drugiej jednak strony szłam tam z obawą, że ów świat zostanie zniszczony nieporadną adaptacją. Wszyscy znamy przecież nowe wersje starych produkcji, którym nadgorliwi twórcy starają się nadać współczesny sznyt i przy okazji kompletnie wypaczają historię, która zachwyciła widzów. To na szczęście nie jest taki przypadek.
-