
- 7% pozytywnych
- 19 krytyków
- 15% pozytywnych
- 62 użytkowników
Studentka literatury poznaje przystojnego miliardera, z którym zaczyna ją łączyć nietypowa więź.
- Aktorzy: Dakota Johnson, Jamie Dornan, Jennifer Ehle, Eloise Mumford, Victor Rasuk i 15 więcej
- Reżyser: Sam Taylor-Johnson
- Scenariusz: Kelly Marcel
- Premiera kinowa: 13 lutego 2015
- Premiera światowa: 9 lutego 2015
- Ostatnia aktywność: 17 stycznia
- Dodany: 28 grudnia 2017
-
Zdaje sobie sprawę, co teraz możecie o mnie myśleć, ale nie potrafię się wyprzeć tego, że "Pięćdziesiąt twarzy Greya" mi się podobało. Owszem, to jest wciąż nieambitny i prosty film, ale w bardzo dużym stopniu angażujący i stanowiący nieprzeciętną rozrywkę.
-
Obraz z całą pewnością dedykowany fanom papierowego pierwowzoru. To oni najlepiej odnajdą się w filmowym świecie Christiana Greya i sprawiedliwie ocenią produkcję Sam Taylor-Johnson. Cała reszta kinomanów może sobie obraz zwyczajnie odpuścić, bo nie ma tutaj nic na tyle nowatorskiego czy też kontrowersyjnego, co byłoby wyznacznikiem, aby powyższe dzieło koniecznie zobaczyć.
-
W filmie brakuje emocji. Przypomina kosztowną reklamę perfum, w których piękne wnętrza i zadbani ludzie powtarzają bez przekonania wystudiowane kwestie.
-
Niestety, seans filmu rujnuje nasze wyobrażenia i ukazuje bohaterów takimi, jakimi są w rzeczywistości, a mianowicie dość drętwymi postaciami bez ikry. Wychodzą też na światło dzienne wszystkie absurdy i niedorzeczności. To, co w książce było nawet zabawne, w filmie prezentuje się żałośnie.
-
Jak należało się spodziewać, film nie jest ani wybitny, ani beznadziejny. Jest średni.
-
W ręce widzów oddany został przeciętnie zagrany i przedstawiony twór zbudowany na kształt soft porno z sadomasochistycznymi elementami.
-
Słaby i zupełnie niepotrzebny, niezgrabny, nieprzemyślany, poważnie śmieszny. Tak mógłby wyglądać "Anioł zgłady" Buñuela, gdyby zamiast niego na stołku reżyserskim obsadzić Leopolda von Sacher-Masocha, nafaszerować go bromem i umożliwić konsultacje z Patrickiem Batemanem lub w zasadzie każdym innym bohaterem uniwersum Breta Eastona Ellisa.
-
Jeśli mimo wszystko zdecydujecie się to obejrzeć, proponuję specyficzną drinking game - kieliszek wódki za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się logo Apple'a.
-
Znalazłam w tym filmie jeden bardzo duży plus. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" jest świetnym materiałem na pijacką grę. Oto zasady: pijecie szota za każdym razem, gdy Anastasia przygryzie wargę, lub też w drugiej wersji, gdy Christian poruszy brwiami. Co bardziej odważni mogą połączyć te dwa warianty, ale ostrzegam - jest to misja samobójcza.
-
Jest filmem dokładnie takim, jakim miał być: słabym, nudnym, żerującym na otoczce kontrowersyjności.
-
Wszystko co dzieje się na ekranie jest strasznie miałkie, byle jakie i cholernie się dłuży.
-
Problem z "50 Shades of Grey" polega na tym, że nie jest ani dobry, ani aż tak fatalny, żeby się na nim dobrze bawić. Usiłując wycisnąć z prozy E.L. James trochę klasy, Taylor-Johnson zrobiła film, który zapewne nikogo nie urazi, ale też nie podnieci.
-
Szkoda, że na postawie książki która stała się światowym fenomenem powstało przeciętne romansidło, jedynie trochę doprawione pieprzem.
-
Nie gustuję w filmach czy książkach erotycznych, film Sam Taylor-Johnson obejrzałam raczej z badawczej ciekawości oraz dlatego, że był dostępny na Netflixie, a my z chłopakiem akurat byliśmy w nastroju, żeby się pośmiać. W trosce o wasze zdrowie psychiczne seans jednak odradzam.
-
Naśladuje filmy o superbohaterach, tyle że w wersji pudrowo-różowej. Oto niewinna pensjonarka o prowincjonalnych gustach napotyka bogatego fabrykanta, który już nie na jednej niewolnicy połamał pejcz.
-
Na "Pięćdziesiąt twarzy Greya" spokojnie można się wybrać nawet z babcią i gwarantuję, że w najmniejszym stopniu nie zgorszy się ona, oglądając sekwencje mniej lub bardziej udanych i udolnych miłosno-erotycznych umizgów.