-
Apeluję do wszystkich, mających na uwadze problem, jakim jest przemoc na tle seksualnym, nie idźcie do kina na "50 Twarzy Greya". Nie kupujcie książki "50 Twarzy Greya". Nie wspomagajcie sukcesu taniej, źle napisanej powiastki, której fabuła tworzy fantazję wokół cierpienia innych.
-
Zdaje sobie sprawę, co teraz możecie o mnie myśleć, ale nie potrafię się wyprzeć tego, że "Pięćdziesiąt twarzy Greya" mi się podobało. Owszem, to jest wciąż nieambitny i prosty film, ale w bardzo dużym stopniu angażujący i stanowiący nieprzeciętną rozrywkę.
-
Bije na głowę swój literacki pierwowzór w kwestii warsztatowej sprawności. Nie oznacza to jednak, że opowieść o romansie studentki z ekscentrycznym multimilionerem jest filmem udanym.
-
Z pewnością nie będzie w grupie "najlepszych filmów". Jednak pomimo braku jakiejkolwiek fabuły, zarysu charakteru postaci, to całkiem dobry film. A można go w ten sposób ocenić pozbawiając się wszelkich oczekiwań i nastawiając się na prostą rozrywkę.
-
Zaskakuje. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam, by ten film okazał się dobry czy nawet średni, ale na pewno otrzymałam więcej, niż się po nim spodziewałam.
-
3.318 lutego 2015
-
-
Nie jest szczególnie pieprznie, nie jest nawet sado, a już na pewno nie maso. Przez cały seans wizja opuszczenia sali kinowej była tak natrętnie powielana przez mój umysł, że zacząłem się bać, czy nie jest to jego instynktowne działanie w celu ratowania swoich szarych komórek.
-
1.72 marca 2015
-
-
Problem z "50 Shades of Grey" polega na tym, że nie jest ani dobry, ani aż tak fatalny, żeby się na nim dobrze bawić. Usiłując wycisnąć z prozy E.L. James trochę klasy, Taylor-Johnson zrobiła film, który zapewne nikogo nie urazi, ale też nie podnieci.
-
Znalazłam w tym filmie jeden bardzo duży plus. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" jest świetnym materiałem na pijacką grę. Oto zasady: pijecie szota za każdym razem, gdy Anastasia przygryzie wargę, lub też w drugiej wersji, gdy Christian poruszy brwiami. Co bardziej odważni mogą połączyć te dwa warianty, ale ostrzegam - jest to misja samobójcza.
-
Jest filmem dokładnie takim, jakim miał być: słabym, nudnym, żerującym na otoczce kontrowersyjności.
-
Obraz z całą pewnością dedykowany fanom papierowego pierwowzoru. To oni najlepiej odnajdą się w filmowym świecie Christiana Greya i sprawiedliwie ocenią produkcję Sam Taylor-Johnson. Cała reszta kinomanów może sobie obraz zwyczajnie odpuścić, bo nie ma tutaj nic na tyle nowatorskiego czy też kontrowersyjnego, co byłoby wyznacznikiem, aby powyższe dzieło koniecznie zobaczyć.
-
W filmie brakuje emocji. Przypomina kosztowną reklamę perfum, w których piękne wnętrza i zadbani ludzie powtarzają bez przekonania wystudiowane kwestie.
-
Szkoda, że na postawie książki która stała się światowym fenomenem powstało przeciętne romansidło, jedynie trochę doprawione pieprzem.
-
Twórcy filmu na pewno jednak nie kochają kina. A jeśli nawet, to bardziej od kina kochają dochód z biletów. W przypadku 50 twarzy Greya nie można bowiem mówić ani o artyzmie, ani o idei, ani nawet o przełamywaniu tabu
-
Wszystko co dzieje się na ekranie jest strasznie miałkie, byle jakie i cholernie się dłuży.
-
Jak należało się spodziewać, film nie jest ani wybitny, ani beznadziejny. Jest średni.
-
3.87 grudnia 2016
-
-
Nie gustuję w filmach czy książkach erotycznych, film Sam Taylor-Johnson obejrzałam raczej z badawczej ciekawości oraz dlatego, że był dostępny na Netflixie, a my z chłopakiem akurat byliśmy w nastroju, żeby się pośmiać. W trosce o wasze zdrowie psychiczne seans jednak odradzam.
-
Naśladuje filmy o superbohaterach, tyle że w wersji pudrowo-różowej. Oto niewinna pensjonarka o prowincjonalnych gustach napotyka bogatego fabrykanta, który już nie na jednej niewolnicy połamał pejcz.
-
Niestety, seans filmu rujnuje nasze wyobrażenia i ukazuje bohaterów takimi, jakimi są w rzeczywistości, a mianowicie dość drętwymi postaciami bez ikry. Wychodzą też na światło dzienne wszystkie absurdy i niedorzeczności. To, co w książce było nawet zabawne, w filmie prezentuje się żałośnie.
-
Słaby i zupełnie niepotrzebny, niezgrabny, nieprzemyślany, poważnie śmieszny. Tak mógłby wyglądać "Anioł zgłady" Buñuela, gdyby zamiast niego na stołku reżyserskim obsadzić Leopolda von Sacher-Masocha, nafaszerować go bromem i umożliwić konsultacje z Patrickiem Batemanem lub w zasadzie każdym innym bohaterem uniwersum Breta Eastona Ellisa.
-
W ręce widzów oddany został przeciętnie zagrany i przedstawiony twór zbudowany na kształt soft porno z sadomasochistycznymi elementami.
-
3.313 grudnia 2016
-
-
Jeśli mimo wszystko zdecydujecie się to obejrzeć, proponuję specyficzną drinking game - kieliszek wódki za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się logo Apple'a.
-
Na "Pięćdziesiąt twarzy Greya" spokojnie można się wybrać nawet z babcią i gwarantuję, że w najmniejszym stopniu nie zgorszy się ona, oglądając sekwencje mniej lub bardziej udanych i udolnych miłosno-erotycznych umizgów.
-
To film słaby. Zwyczajnie. Nie dlatego, że "nie wypada" się nim zachwycać, czy też nie jest w dobrym guście na niego iść, ani nawet przyznać się, że się go zobaczyło. Jest słaby z paru konkretnych powodów.