Segramer
UżytkownikRandom kochający popkulturę.
https://letterboxd.com/Segramer/
https://www.serializd.com/user/Segramer/profile
https://www.filmweb.pl/user/Segramer
https://www.goodreads.com/user/show/156513968-segramer
https://myanimelist.net/profile/Segramer
https://anilist.co/user/Segramer/
https://www.facebook.com/people/Segramer-tak-jakby-blog/100077010432662/
-
Częściowe wykorzystanie AI boli, poza tym jednak spoko dokument.
-
Megalopierdololis. Coppolla tak się wkręcił w kreatywne światotwórstwo, że zapomniał napisać postaci, które będą miały sobie coś więcej do powiedzenia niż odruchowo wypluwane cytaty poetów i filozofów. Nieco ponad 2 godziny starczyły tu niestety wyłącznie na pobieżne prezentowanie coraz to nowszych kontekstów nieprzerwanym ciągiem - brak tu czasu i przestrzeni na to, by nadać im jakiekolwiek znaczenie i sens w oczach widza. Sceny na arenie tyleż intrygujące, co zbędne.
-
Nawet znośny Vega. Dialogi to niezamierzone komediowe złoto, na plus też Hanka Mostowiak reference.
-
-
-
gdyby ten film powstał w Polsce, Patrick słuchałby Elektrycznych Gitar
-
W wielu względach "Kulej" (hehe) kuleje, jednak przednia obsada i dużo rozrywkowych momentów czynią murowany crowd pleaser.
-
nie bawcie się sztućcami przy obcych, kochani
-
fajnie u Was w tej Rumunii, tak śmieszno-beznadziejnie
-
-
Przebodźcowanie jak w Kleksie Kawulskiego - ma się dziać dużo i ciągle, dziecko ma być bombardowane akcją, a że po drodze dialogi i relacje między postaciami wypadną przez to płytko i drewnianie oraz zaginie nieco logiki, to już nieważne. Jest w tym pasja, są w tym pomysły, ale jest też straszny chaos, i to on niestety wygrywa.
-
AŁA. Zęby bolą od pretensjonalności dialogów, ich jednoczesnej pustoty i całkowicie przegiętej gry aktorskiej.
-
Obłędnie zanimowany i udźwiękowiony, fabularnie jednak niedoróbka - za mało poznajemy świata i postaci, a to, co poznajemy, pozostawia niejasności.
-
Genialny i przejmujący jako skarbnica niezmiennie istotnych spostrzeżeń na temat korelacji sztuki, człowieka i społeczeństwa, wagi rzeczy powiedzianych i przemilczanych - bardzo uderzył w artystyczne strony mojej duszy. Wielkim minusem okazało się dla mnie jednak gwałtowne i melodramatyczne ukazanie rozpadu małżeństwa. Warto mimo to, ale pewien ból we mnie pozostaje.
-
Wytłumaczyć wszystko chce, ale nie potrafi. Mógł być opowieścią o paraliżującym przerażeniu własną niezdolnością do sprostania normom i oczekiwaniom. Gdy jednak wszystko przeradza się w narodową sensację, (do czego w niezrozumiałym celu przykłada rękę sam bohater zamieszania,) całość staje się polityczno-społecznym pierdololo, które niby próbuje diagnozować bolączki związane z podziałem Węgrów na dwa nienawistne obozy, (ech, skąd my to znamy,) lecz nie prowadzi przy tym do żadnych wniosków.
-
Nie kocham i nie nienawidzę. Oglądało mi się mega przyjemnie, w obrębie poszczególnych scen, żartów czy pomysłów znowu jest zabawnie i pomysłowo. Stąd też serduszko, bo jak na kontynuację po trzech dekadach to już sukces. Mimo to widzę jednak niedoróbki, wątki słabo rozwinięte czy też dość nagle pozakańczane (Belluci prawie jakby wcale nie było, choć w teorii jej postać jest istotna), więc nie chcę pobłażać przy ocenie, bo wiem, że ten film stać było na więcej.
#MariaCurieToPolka
-
Super punkt wyjścia, który bardzo łatwo można spaprać. I... nie powiem, że został całkowicie zmarnowany, bo tu i ówdzie miewa ciekawe spostrzeżenia, (niekoniecznie wyrażana słowami,) nigdy jednak nie osiąga pełni potencjału, stojąc w rozkroku między rozliczaniem męskich fantazji, (które niestety i tak w pewien sposób zostają ziszczone w finale,) przestrzeganiem przed totalitaryzmem w nieco mniej konwencjonalnej formie a byciem po prostu głupawym.
-
-
Obłąkańcze kino o nie tyle życzliwości rodzajach, co obłąkania właśnie. A przy okazji niezamierzona reklama jednej z czołowych stacji radiowych w Polsce. Nie wiem, co tu się odlanthimosiło, ale buja. Sweet dreams TRULY are made of this.
-
Sposób, w jaki zostaje schwytany sprawca, zupełnie nie ma sensu. Poza tym jednak miodnie się ogląda słownie wulgarny opór kobiet wobec niewypowiedzianej nienawiści.
-
Nieporównywalnie bardziej straszliwy i krwawy od pierwowzoru. Debilizm postaci jednakowoż mnie dosyć przytłoczył
-
W głowie się nie mieści, że to znów jest AŻ TAK świetne.
-
Borcuch znów kreuje obraz świata, w którym zatopiona w przekonaniu o własnej racji, lekceważąca ponoszone przez innych konsekwencje swych działań jednostka jest tą najbardziej pokrzywdzoną, tłamszoną przez świat stukroć gorszy od niej, wobec którego podwójnych standardów sama ma zdawać się celnym komentatorem rzeczywistości, mimo że w gruncie rzeczy głosi puste farmazony. Przedsmak "Warszawianki", lecz mniej obleśny, bo skupiony na moralnej pustoty człeka sukcesu, a nie życiu patusa z wyboru.
-
Finałowy twist rekompensuje mi zalatujący absurdem punkt wyjścia, pewną teatralność i pomniejsze wątpliwości w trakcie. Motyw przewodni w sumie przewidywalny, acz nigdy nie czuję przesytu solidnymi historiami z gatunku "warto rozmawiać, zwłaszcza gdy boli".
-
-
Wygląda piękne i ma gęsty klimat, ale na tym pozytywy się kończą. Jak na film o holokauście stoi dla mnie w zbyt dużym rozkroku między otwieraniem na cierpienie drugiej istoty a nawoływaniem do zemsty. Nawet w zakresie sportretowania tytułowego zwierzęcia wydaje się niespójny, niezdecydowany jakie światło chce na nie rzucić.
-
Z niemal każdą kolejną sceną traci coraz więcej sensu.
-
-
Wstań, Kobieto, otrzep twarz z gnoju i idź. Dzień za dniem, wytrwale, ku niepewnemu celowi. Ale idź.
-
Prosta intryga + wyzbyte jakiejkolwiek osobowości postacie = wielka nuda. Przykro patrzeć, jak marnuje się taka obsada.
-
-
3 godziny obserwowania surowej, pełnej prozaicznych, rutynowych czynności codzienności życia w odciętym od świata klasztorze. Niemal zerowa interakcja twórców z filmowanymi osobami. A wszystkiemu temu towarzyszy przytłaczające, wszechogarniające milczenie. Dokument, który w równym stopniu potrafi zafascynować, co znużyć. Pokochasz, zaśniesz w trakcie lub oba naraz.
-
-
Przypadkowy zbitek perypetii dwóch kretynów, którzy mówią i robią co chcą, nie licząc się z niczyimi uczuciami ani konsekwencjami. Sy gra uosobienie wszystkich możliwych stereotypów o czarnoskórych. A to wszystko przeplatane regularnym uprzedmiotawianiem i mobbingiem kobiet. Twór żerujący na empatii widza i uwłaczający jego inteligencji. Czy Francuzi nie potrafią już robić nierasistowskich komedii?